Ogórkowa i kluski śląskie!
Gdy tylko pomyślę o mistrzostwach świata, mam gęsią skórkę, bo takie towarzyszyły mi emocje. Owszem, spadliśmy, ale turniej w naszym wykonaniu nie był zły - wyjawia Tomaš Fučik.
Drzewo genealogiczne
Swego czasu w przestrzeni publicznej pojawiło się, że Tomaš ma polskie korzenie i stąd też uzasadnione starania o polski paszport. - Nie wiem, skąd się to wzięło, ale chyba gdy przyjechałem grać w waszej lidze, udzieliłem jakiegoś wywiadu i chyba nie zostałem do końca dobrze zrozumiany – tłumaczy Tomaš. - Mój dziadek ze strony taty miał brata, który ożenił się z Polką, śpiewaczką operową, pochodzącą ze Lwowa. I pewnie stąd pojawiała informacja o polskich korzeniach dziadka. Pradziadek był pasjonatem historii i stworzył drzewo genealogiczne naszej rodziny. Pewnie po nim mam zamiłowanie do historii, z mocnym akcentem na jej mroczną część - drugą wojnę światową. Kiedy zamieszkałem w Polsce, zacząłem odkrywać jej historię i sam sobie się dziwiłem, że mieszkaliśmy po sąsiedzku, a nic o sobie nie wiedzieliśmy. Teraz moja wiedza jest znacznie bogatsza i stale ją poszerzam. Dla mnie w telewizji mógłby być tylko jeden kanał, TVP Historia, ale telewizja ma zdecydowanie większą ofertę programową ku uciesze mojej żony (śmiech).
Wylęgarnia talentów
Třebič to urokliwe, 43-tysięczne miasto w południowej części Czech na Morawach, wpisane na listę UNESCO, z zabytkową bazyliką św. Prokopa oraz dzielnicą żydowską. To właśnie tam z pobliskich wiosek przybyli Maria i Milan, rodzice Tomaša, który tutaj przyszedł na świat. Każde miasto w Czechach to mniejsza lub większa wylęgarnią hokejowych talentów. W Třebiču, oprócz naszego bohatera, swoje pierwsze kroki stawiało kilku bramkarzy z NHL w CV. Pavel Francouz (Colorado), Karel Vejmelka (Utah), Lukas Dostal (Anaheim), który tak znakomicie spisywał się na ostatnich mistrzostwach świata i w finale obronił 31 strzałów, sięgając wraz z kolegami po 13. złoto dla Czech. Pavel Zacha, napastnik Bostonu, również wywodzi się z tych okolic.
- Moi rodzice nigdy nie zajmowali się sportem, bo zwyczajnie nie mieli na to czasu – wyjawia Tomaš. - Gdy przychodzili ze szkoły, musieli pomagać w gospodarstwie. Jednak gdy przenieśli się do miasta, moją siostrę Katerinę oraz mnie zainteresowali sportem. Przede wszystkim pragnęli, byśmy mieli lepsze dzieciństwo i nie narzekali na nudę. Nie miałem żadnego wyboru, jestem o tym przekonany. W 1998 r. w Czechach wybuchała euforia, bo reprezentacja zdobyła pierwsze (jak na razie ostatnie – przyp. red.) olimpijskie złoto. Wtedy każdy chłopak chciał być Dominikiem Haškiem czy też Jaromirem Jagrem. Tato zaprowadził mnie na pierwszy trening i tak już zostało. Jestem rodzicom wdzięczny, że dali mi możliwość zajęć na lodzie, choć nigdy nie wywierali na mnie presji. Byli przeciwieństwem taty Pavla Zachy, który dbał, by jego syn był najlepszy. Ciągle mi powtarzali: pilnuj nauki i dbali, bym skończył średnia szkołę. Na początku zajęć to była fajna zabawa, bo wszyscy uczyliśmy się jeździć na łyżwach, a trenerzy przywiązywali ogromną wagę, by jak najlepiej opanować tę sztukę. To był fundament początkowej edukacji, a po dwóch, trzech latach stanąłem między słupkami i tak już zostało do dzisiaj i oby jak najdłużej (śmiech).
Silna konkurencja
Hokej w Czechach to sport narodowy i konkurencja jest ogromna. A skauci działają już w zespołach 12-latków i nawet młodszych. Jako młody, zdolny, obiecujący pojechał z kadrą U-16 do kanadyjskiego Quebecu, gdzie na camp jeździ najzdolniejsza młodzież z całego świata. Doskonale zdawał sobie sprawę, że by dokonać kolejnego skoku jakościowego, musi przejść do silniejszego klubu. Grał w juniorach w Havličkovym Brodzie, a potem Ihlavie. A potem przeniósł się do Karlovych Varów, gdzie występował w juniorskim zespole MHL (młodzieżowe zaplecze KHL), w którym m.in. grały zespoły fińskiego Jokeritu Helsinki czy austriackiego Salzburga.
- To była dla mnie twarda szkoła, bo dojeżdżałem na treningi, a chodziłem do szkoły w rodzinnym mieście. Rodzice nie chcieli słyszeć o zmianie środowiska. Łączenie szkoły z treningami oraz podróżami to było spore wyzwanie i może dlatego późniejsze pokonywanie sportowych przeszkód było nieco łatwiejsze. Jako 19-latek przeniosłem się do „Białych Tygrysów” z Liberca. Świetne warunki treningowe, dwie drużyny: ekstraligowa oraz I-ligowa, a ja występowałem w tej drugiej. Może i z niezłymi perspektywami, ale wówczas w Czechach obwiązywały nieżyciowe przepisy związane z transferami. Mój macierzysty klub z Třebičy wycenił moje umiejętności na niebotyczną kwotę, powiedzmy 300 tys. zł i wówczas się przekonałem, że hokej to wielki biznes i każdy chce na nim zarobić. Działacze z Liberca chcieli mnie zatrzymać i nawet przystali na tę kwotę, ale chcieli ją rozłożyć na minimum dwie raty. Nie doszło do porozumienia i wróciłem do domu. Wiele nocy przepłakałem, bo uważałem i nadal uważam, że ze strony działaczy spotkała mnie duża niesprawiedliwość. W Libercu nie zagrzałem długo miejsca, bo przepisy transferowe nie obowiązywały gdy ktoś wyjeżdżał za granicę. I tak trafiłem do słowackiego zespołu Orli Znojmo, występującego w ówczesnej lidze EBEL (austriacko-słoweńsko-włoskiej - przyp. red.). Więcej grzałem ławę niż grałem i nadal szukałem swojego miejsca – wyjawia obecny golkiper GKS-u Tychy oraz reprezentacji Biało-czerwonych.
Ciągłe poszukiwania
Po Znojmie wylądował po raz pierwszy w Polsce, w JKH GKS-ie Jastrzębie (2016 r.) i to wówczas po raz pierwszy, za sprawą działacza hokejowego Karola Pawlika, zakiełkowała myśl o polskim obywatelstwie. To jednak, jak się później okazało, była długa i kręta droga, ale ze szczęśliwym finałem. Po dwóch sezonach zdecydował się na kolejną podróż. Tym razem do „Piratów” z Hull, ale sezon kończył w słowackim Znojmie.
- Na Wyspach Brytyjskich po raz kolejny przekonałem się, co można zrobić z hokejem pod względem marketingowym, jednak ciągle chciałem więcej i dążyłem do pozycji nr 1 w bramce oraz jako takiej stabilizacji. Pobyt w Anglii okazał się owocny, bo nauczyłem się dobrze angielskiego i teraz swobodnie poruszam się po... tyskiej szatni. Konwersuję z kolegami-obcokrajowcami, sporo dyskutuję z fińskim trenerem, a uważam go za solidnego fachowca, który daje sporą swobodę swoim współpracownikom podczas zajęć – wyjawia Tomaš.
Miłość nie zna granic
Z Żyliną, która miała problemy finansowe, nie udało się dojść do porozumienia, więc przeniósł się do Lotosu PKH Gdańsk prowadzonego przez trenera Marka Ziętarę. Młodzi, pełni entuzjazmu działacze chcieli odbudować hokej na Wybrzeżu pod zupełnie nowy szyldem.
- To było dobre pod każdym względem miejsce na stabilizację, jednak nie będę owijał w bawełnę, że jeden człowiek - prezes Stoczniowca Marek Kostecki - zniweczył wszystko, zniszczył entuzjazm działaczy i sprawił, że hokej się nie odrodził, a potencjał w tym mieście jest ogromny. Prezes postępuje nie fair wobec wszystkich inicjatyw i nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak robi. Zasady fair play prezesowi Kosteckiemu są obce i, moim zdaniem, całe środowisko powinno zareagować – mocno podkreśla obecnie tyski bramkarz.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – to porzekadło sprawdziło się u naszego bohatera.
- Nie byłem imprezowym chłopakiem i chyba niektórzy za plecami trochę się ze mnie nabijali. Gdzie ty w pracy poznasz dziewczynę? – zastanawiali się moi domownicy. I w tym przypadku mocno się pomylili (śmiech). W naszym zespole fizjoterapeutką była Aneta (Błaszak, mistrzyni i wicemistrzyni Polski z kobiecym zespołem Stoczniowca – przyp .red.) i nawiązała się nić sympatii. A potem zacząłem chodzić incognito na mecze jej zespołu i zaczęliśmy się spotykać. Aneta pochodzi z Torunia, więc miałem okazję poznać miasto i jego historię. Dzięki niej co rusz poznawałem nowe miejsca. Aneta to domowa ostoja, która mnie doskonale rozumie bez słów gdy czasami wracam w kiepskim nastroju. Potrafi go poprawić jednym czy kilkoma zdaniami, a czasami, jak przystało na specjalistkę, potrafi złagodzić ból gdy coraz częściej doskwiera. Przed poznaniem mojej obecnej żony traktowałem hokej jako największą świętość. Nadal jest ważny w naszym życiu, ale Aneta uzmysłowiła mi, że są równie ważne sprawy, które nas otaczają i dotykają.
Wesele Anety i Tomaša było w Szczyrku, goście z jednej i drugiej strony mieli do pokonania mniej więcej tyle samo kilometrów.
- Czesi należą do ludzi gościnnych i towarzyskich, ale podczas wesela przekonali się, że daleko im do Polaków – śmieje się nasz bohater. - Nie mogli wyjść z podziwu, ile było jedzenia i trunków. Zajadali się przeróżnymi sałatkami, warzywami, których na co dzień nie mają i na dobrą sprawę nie znają. Ja należę do wielbicieli kuchni polskiej. Zupy wszelakie uwielbiam, zaś ogórkową szczególnie. Moi przyjaciele czy znajomi gdy o tym mówię, stukają się po głowie. Co można zrobić z ogórka? Odpowiadam: ogórkową! A kluski śląskie mógłbym jeść na sucho, bo tak mi smakują. Upłynęło trochę czasu zanim przekonałem się do pierogów, ale teraz solidnie je nakładam na talerz.
Dobre miejsce
Po rozwiązaniu Lotosu PKH trzeba było wyjechać z Gdańska w poszukiwaniu nowej pracy. W końcu wylądował w I-ligowym Hawirzowie, a Aneta znalazła pracę w miejscowym szpitalu, gdzie przepracowała aż cztery lata. Teraz jest na etapie poszukiwania pracy, bo uciążliwe 80-kilometrowe dojazdy z Tychów do Hawirzowa dają się we znaki. A w międzyczasie, w grudniu 2021 r. Tomaš zakotwiczył w Tychach. Ondrej Raška doznał kontuzji i doszedł do wniosku, że najwyższy czas zakończyć hokejową przygodę. Negocjacje Fučika w sprawie nowego kontraktu były krótkie.
- Mogę już z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że znalazłem właściwe miejsce: w tym klubie i mieście czuję się więcej niż dobrze. Tychy to miasto hokejowe, kibice są rewelacyjni, ale też, przyznaję, surowi. Mam trzy Puchary Polski, Superpuchar i brązowy medal, ale jestem przekonany, że tym razem będziemy się cieszyć z większego sukcesu. Wiem jak trenujemy i jaka jest atmosfera – dla mnie to wystarczająca rekomendacja. Oczywiście, wszyscy chcą wygrywać i każdy zespół pragnie osiągnąć sukces. Nasz też i tego się trzymajmy.
Niecodzienne wydarzenie
Z obywatelstwem Tomaša było sporo perturbacji, którym towarzyszyła niepewność. Działacze związkowi, głównie wspomniany Karol Pawlik, robili wszystko, by załatwić formalności. Co rusz mówiło się, że lada chwila będzie mógł występować w oficjalnych meczach Polski pod egidą IIHF. W końcu starania zostały zakończone sukcesem i tuż przed mistrzostwami świata elity w Czechach pod stosownymi dokumentami złożył podpis prezydent RP.
- Tym, którzy zaangażowali się w sprawę mojego obywatelstwa, jestem wdzięczny, bo mogłem wystąpić w turnieju moich marzeń – mocno podkreśla Tomaš. - Dla mnie, dla mojej rodziny i przyjaciół to niecodzienne wydarzenie. W ciągu dwóch tygodni byłem bohaterem kilku programów telewizyjnych, gdzie opowiadałem nie tylko o polskim hokeju, ale również o dniu codziennym. Zapewne wielu kibiców czy też telewidzów zmieniło nieco spojrzenie na Polskę, swojego najbliższego sąsiada. A sam turniej? Na samą myśl mam gęsią skórkę, bo takie towarzyszyły mi emocje. Każdy mecz zaczyna się od 0:0 i w każdym z nich mieliśmy szanse, ale nie udało się utrzymać w gronie najlepszych. Wbrew pozorom, w moim przekonaniu, nasz gra była więcej niż przyzwoita. Fachowcy czy obserwatorzy spodziewali się wyników dwucyfrowych i byli zaskoczeni naszą postawą. Mogliśmy się utrzymać kosztem Francji lub Kazachstanu. Proszę jednak przeanalizować potencjał naszych rywali, na jakim szczeblu mistrzostw występują reprezentacje młodzieżowe czy juniorskie, a gdzie nasze. I dodajmy: jakie mają rodzime ligi. Owszem, spadliśmy, ale tego turnieju nie powinniśmy się wstydzić. Mam tylko nadzieję, że na kolejny występ w tym towarzystwie poczekamy znacznie krócej niż poprzednio.
Tyski bramkarz ma nadzieję, że najbliższe sezony to będzie pasmo sukcesów. Na zakończenie musimy rozwikłać pewną językową zagadkę. Czy możemy pisać: Fuczik? - pytam Tomaša. Ależ to nie moje nazwisko! – uśmiecha się. Fučik – tak pisze się w oryginale i tak mam w dokumentach. Żona Aneta, w przeciwieństwie do czeskich reguł, nie przyjęła nazwiska kończącego się na „ova” - mówi z uśmiechem na pożegnanie.
Włodzimierz Sowiński