Sport

Obława

POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz

Nagonka na sędziów piłkarskich ruszyła w tym roku wcześniej niż zwykle. W poprzednich sezonach nasilała się na finiszu rozgrywek, gdy decydowały się losy mistrzostwa i spadku. Tym razem wściekłe ataki towarzyszą meczom wszystkich klas od góry do dołu już od początku sezonu. W dobie wszechwładzy mediów społecznościowych dużo łatwiej niż kiedyś udaje się rozhuśtać falę histerii, hejtu, wyzwolić w ludziach najgorsze instynkty. Pal licho z anonimowymi konsumentami wszelakich X-ów (dawniej Twitterów), Tik-toków, Facebooków i innych wynalazków ciągnących cywilizowaną część ludzkości w otchłań głupoty. Ludzie ubliżający Szymonowi Marciniakowi tylko dlatego, że jest lepszy od innych, nie zasługują na poważne traktowanie, co najwyżej na współczucie, litość i pogardę. Gorzej, gdy za antysędziowski hejt biorą się podpisani imieniem i nazwiskiem dziennikarze, komentatorzy, byli znani trenerzy i piłkarze. Jeszcze gorzej, gdy w roli autorytetów występują byli sędziowie z jakimiś tam sukcesikami na koncie, ale od poziomu Marciniaka zawsze odlegli o lata świetlne, przez to bardziej zawistni, łatwi do zmanipulowania i zdesperowani. Mieszają ludziom w głowach, tworząc rozmaite teorie spiskowe i naginając rzeczywistość. Sam byłem sędzią niepoślednim, co nie ustrzegło mnie przed popełnianiem błędów. Trudno, nie myli się tylko ten, który nic nie robi. Najbardziej radykalni „znawcy” domagają się, by sędziowie ponosili finansowe konsekwencje swoich pomyłek na boisku. Proponuję tę samą zasadę zastosować w odniesieniu do pudłujących do pustej bramki napastników, puszczających łatwe strzały pod brzuchem bramkarzy, dokonujących złych zmian trenerów czy kibiców przerywających mecz racami, gdy ich drużyna prowadzi i jest na fali. Wszak oni też rzekomo pozbawiają klub punktów, które na koniec sezonu przeliczane są na złotówki.

Zaprawdę są w polskim futbolu większe problemy niż sędziowanie. To już prędzej w lidze hiszpańskiej czy francuskiej jest się czego czepiać u arbitrów, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w komentarzach obiektywnych obserwatorów piłkarskiej sceny. Ich zdaniem poziom arbitrażu w Polsce to pierwsza piątka w skali europejskiej, a nasz VAR zarządzany przez Pawła Gila to absolutny TOP. Dla przyszłości dyscypliny na pewno większym niż sędziowanie problemem jest pazerność i nieuczciwość większości menedżerów piłkarzy, zwanych też pośrednikami transferowymi. Ileż to dobrze zapowiadających się karier zmarnowali, ile klubowych budżetów zrujnowali? Rekiny tego mętnego biznesu prowadzą całe stajnie pełne naiwnych młodzieńców, z których może jeden na tysiąc zrobi karierę na miarę marzeń (wedle wyliczeń FA dokładnie jeden na 1700). Ze statystyk FIFA wynika, że za pieniądze wyprowadzane z piłkarskiego krwiobiegu na menedżerskie prowizje można by zbudować 20 tysięcy boisk, opłacić szkolenie miliona dzieci, wyzwolić z biedy całe narody.

Izraelski menago, Pini Zahavi, obnosi się z bogactwem i młodszymi o pół wieku kochankami z Afryki. Stać go, od dawna zarabia na wciskaniu piłkarzy komu się da, ostatnio nawet młodszego z braci Buksa wepchnął na powrót do Polski. Pracują dla takich zastępy kiepsko opłacanych skautów, marzących o podobnej karierze biznesowej, choć to nierealne. W polskim biznesie pośrednictwa mniej zer na kontach, ale proceder równie obrzydliwy. Pan paradujący w koszuli w motyle nawet kupuje kluby, by mieszać między nimi swoimi zawodnikami. Różnica między menedżerami sportowymi i muzycznymi polega na tym, że tych pierwszych nikt nie weryfikuje, gdyż wynik sportowy zależy od wielu czynników, a na scenie kicz i kit ludzie wyczują natychmiast. protestując nogami przy kasach biletowych. Chociaż i to się zmienia wraz z postępem sztucznej inteligencji, ulubionej zabawki Jarosława Królewskiego, właściciela Wisły Kraków. Wielcy artyści, z Philem Collinsem i Rodem Stewartem, na czele zwracają uwagę na niebezpieczeństwo płynące z AI. Pani lub pan o ładnej aparycji nie musi mieć talentu wokalnego, by przyciągnąć tłumy. Głos można sztucznie podrasować, wystarczy wstrzelić się w sylaby i zgrabnie zarzucać pośladkami. Prezydentówna Ola Kwaśniewska narzeka, że gdy jest na koncercie z mężem, wybitnym muzykiem Kubą Badachem, to traci przyjemność wysłuchując jego fachowych uwag o podbijaniu głosu techniką.

Chyba wszystkie polskie kluby piłkarskie zapłaciły kiedyś frycowe za uleganie menedżerom – komiwojażerom. Na szczęście potrafimy uczyć się na błędach, dziś kupowanie kota w worku to już rzadkość. Sztaby medyków, psychologów i analityków rozbierają kandydata na czynniki pierwsze zanim klub podpisze z nim kontrakt. Żal mi było pełnych pasji właścicieli Termaliki Bruk-Bet z Niecieczy, państwa Witkowskich, gdy wciśnięto im piłkarzy nie nadających się do gry z powodu zadawnionych urazów. Sprytni opiekunowie Fina i Słoweńca zarobili krocie na oszustwie. Nawiasem mówiąc Termalica to jedyny klub Ekstraklasy, w którym wszystko powstało i funkcjonuje za prywatne pieniądze właścicieli. Tam nikt nie wyciąga żebraczej ręki do samorządów, czyli podatników.

Podobno budżet polskiego sportu ma być w przyszłym roku znacznie okrojony. Cóż, nie jest łatwo wygospodarować 5% PKB na bezpieczeństwo. W Hiszpanii I Portugalii to dwukrotnie mniej, ale te kraje są położone daleko od Rosji. Inwestowanie w sport to działanie długofalowe, zawsze opłacalne. Liderujący w światowym sporcie Amerykanie obliczyli, że jeden dolar zainwestowany w w kulturę fizyczną dzieci i młodzieży przynosi oszczędności siedmiokrotnie większe w wydatkach na ochronę zdrowia, walkę z przestępczością i ubóstwem. „Chytry dwa razy traci” - tym sprawdzonym przesłaniem do rządzących zakończę, ale sprawa na pewno wróci, gdy przyjdzie odwoływać zgrupowania kadr narodowych i sportowe wakacje naszych milusińskich.


Trudno nie odnieść wrażenia, że wśród wielkich gwiazd światowego futbolu – tu z Kylianem Mbappe – Szymon Marciniak poważanie ma większe, niż w polskim piekiełku futbolowym Fot. Cordon/SIPA USA/ PressFocus