No.1 kontratakuje
Scottie Scheffler przestał się patyczkować. W sobotę zamienił trzy uderzenia deficytu na trzy strzały prowadzenia. Na jego rywali w turnieju PGA Championship padł blady strach.
Scottie Scheffler wrócił do gry. Fot. Facebook PGA Championship
Punktualnie o 21.43 polskiego czasu, aktualnie najlepszy golfista świata trafił birdie na siódmym dołku i dołączył do Si Woo Kima na prowadzeniu. Był to pierwszy moment, kiedy ubiegłoroczny zwycięzca dziewięciu (!) turniejów na całym świecie, zdobywca złotego medalu olimpijskiego w Paryżu, po raz pierwszy wysforował się na prowadzenie drugiego tegorocznego turnieju wielkoszlemowego. Ostygł na chwil kilka, na kolejnych sześciu dołkach grając +1 i… nastąpił istny armagedon! Amerykanin stanął na starcie liczącej 277 metrów czternastki par 4 i nie namyślając się wiele, posłał piłkę jakieś trzy stopy od dołka.
„Wykonałem uderzenie - później tak to opisywał. - Czy grając je, myślałem, że uderzę 2 stopy od dołka, czy coś koło tego? Chodzi mi o to, że jest w tym trochę szczęścia, gdy jesteś 300 jardów od flagi. Ale ogólnie rzecz biorąc, zagrałem to tak, jak chciałem”.
Trafił eagle’a i kontynuował dzieło zniszczenia, dorzucając kolejno: birdie, par, birdie, birdie. Ostatnie trzy dołki, osławioną „Zieloną Milę”, budząca zwykle przerażenie „ścieżkę zdrowia”, jeden z najtrudniejszych zestawów dołków na świecie, połknął z wynikiem -2, gdzie normalnie każdy rezultat w okolicy para jest sennym marzeniem.
Przypieczętował popisy uderzeniem ósemką iron z divota, na 10 stóp od flagi. Zacisnął pięść i wymamrotał: „tak, skarbie!”, poprzedzając to słowem powszechnie uważanym za niecenzuralne.
„Zwykle nie okazuję zbyt wiele emocji. Nie wiem, ile ich tam pokazałem. Naprawdę nie myślę o tym, co robię - tłumaczył. -Po prostu czułem, że wykonałem tam dwa naprawdę dobre uderzenia… i byłem w stanie to wykorzystać. Bez względu na to, skąd pochodziły emocje, czułem, że to ważna część rundy, chciałem zakończyć ją w odpowiedni sposób”.
5 poniżej par na ostatnich pięciu dołkach bardzo pomogło dwukrotnemu mistrzowi Masters w wysmażeniu rundy dnia 65, awansie z miejsca piątego na pierwsze i znacznym przybliżenia się do zdobycia trzeciego trofeum Wielkiego Szlema w karierze.
Drugie miejsce okupuje Szwed Alex Noren (66), dopiero w zeszłym tygodniu powracający do gry po spowodowanej kontuzją siedmiomiesięcznej przerwie. Teraz nagle awansował do ostatniej grupy turnieju wielkoszlemowego. Podium zamykają Amerykanie, Davis Riley i J.T. Poston, a miejscem piątym dzielą się: Hiszpan - Jon Rahm, Koreańczyk Si Woo Kim i lider po każdej z dwóch pierwszych rund, Wenezuelczyk Jhonattan Vegas.
Sobotnia runda została mocno opóźniona przez poranne burze. Wymusiło to zmianę planów organizatorów, a w pole ruszyły trzyosobowe flighty z obu tee, które rozpoczęły grę dopiero tuż przed południem. Sobota obfitowała w liczne zwroty akcji. Aż dziewięciu graczy przynajmniej przez chwilę poczuło smak prowadzenia, a w pewnym momencie na tablicy wyników widniało pięciu współliderów. Jednym z nich był Jon Rahm, który od czasu dołączenia do LIV ani razu nie zabłysnął w żadnym turnieju wielkoszlemowym, w którym występował. „Trudno wyrazić, jak bardzo mogę być głodny Majora, tak bardzo, jak ktokolwiek może być głodny w tej sytuacji - powiedział Rahmbo. -Bardzo cieszę się, że jestem w takiej pozycji”. Jego kolega z LIV – Bryson Dechambeau, po wielu wzlotach i upadkach, w tym +3 na „Zielonej Mili”, zajmuje ósmą lokatę, dzieloną z kwartetem w składzie: kapitan Keegan Bradley, Tony Finau, Matthieu Pavon i Matt Fitzpatrick.
Niedzielna transmisja rundy finałowej z komentarzem Jacka i Andrzeja Personów od 19.00, na antenie Polsatu Sport Premium 3.
Kasia Nieciak
Bryson DeChambeau pokonany został przez „ Zieloną Milę". Fot. Facebook PGA Championship