Niech hit będzie hitem, nie kitem
Rozmowa z byłym ligowcem w barwach Ruchu, Legii, Widzewa, Pogoni, Świtu Nowy Dwór Mazowiecki i GKS-u Bełchatów; dziś trenerem Tygrysa Huta Mińska
Antonio Milić kontra Jesus Imaz - będzie hit w Poznaniu? Fot. Michal Kość/PressFocus
NA KOLEJKĘ ZAPRASZA SERGIUSZ WIECHOWSKI
Miał pan czas rzucić okiem na środowe zaległe mecze ekstraklasy?
- Dobrze powiedziane: rzuciłem okiem (śmiech). Ciut więcej widziałem meczu przy Łazienkowskiej. Bardzo przeciętnego. Nie porywał, nie rzucał na kolana. Widać, że obie drużyny, mając „z tyłu głowy” przygotowania do gry w Lidze Konferencji, próbują łapać punkty jak najmniejszym kosztem, zwłaszcza fizycznym. Pod tym względem takie ekipy, jak Cracovia czy Górnik na tym etapie ligi mają przewagę. I wyglądają dużo lepiej.
Skoro przywołał pan Ligę Konferencji, zapytam o to, w którym z naszych zespołów upatruje pan kandydata na powtórzenie sukcesu Legii i Jagi z ubiegłego sezonu – czyli minimum ćwierćfinał?
- Bardzo podoba mi się gra Jagiellonii. To zespół budowany w sposób przemyślany, z głową i wizją. Już od dwóch-trzech lat, pod skrzydłami trenera Siemieńca, ta drużyna gra ładną, widowiskową i skuteczną piłkę.
W Warszawie w środę jej nie pokazała...
- To normalne, że czasami przydarzają się mecze „wyrachowane”. A może po prostu ciut słabsze? Ale punkt Jagiellonia zdobyła, to też cenne.
Jaga w niedzielę zagra w Poznaniu, z kolejnym naszym pucharowiczem. Kto wygra?
- Zakładam – wracając do jednego z pańskich wcześniejszych pytań – że Lech też dobrze wypadnie w Lidze Konferencji. Ma stabilny skład. A w niedzielę, w starciu tych drużyn, przede wszystkim oczekuję dobrego widowiska; nie takiego, jak w środę przy Łazienkowskiej. Wie pan, gdy w Premier League któryś z meczów zapowiadany jest jako hit, to on tym hitem rzeczywiście jest. Niech tak będzie i w ekstraklasie. Niech będzie hitem, nie kitem. Niech porwie widzów, niech promuje Ekstraklasę w świecie. I niech się skończy fajnym wynikiem: 2:2 na przykład.
Czyli stawia pan na remis?
- Nie, to był tylko przykład. Mam wrażenie, że Jagiellonia sprawi w Poznaniu niespodziankę i wygra.
Scenariusz środowego meczu w Częstochowie pokazał, że piłkarze Rakowa jednak chcą umierać za Marka Papszuna?
- Najpierw jedna refleksja w sprawie Rakowa: spojrzałem na jedenastkę wyjściową na mecz z Lechem i zobaczyłem w niej jednego Polaka – w bramce. Nie wiem, jakie podejście do tej kwestii ma Marek Papszun, ale mam wrażenie, że trudniej zarządza się tak międzynarodową ekipą. Ale może się mylę i jemu to pasuje... Nie chcę mówić o jakimś kryzysie Rakowa, bo przecież od długiego czasu ta drużyna gra taki sam futbol, a do przygotowania fizycznego czy mentalnego nie sposób się przyczepić.
Więc gdzie problem?
- Przejrzałem sobie ostatnio czołówkę klasyfikacji ligowych strzelców. Doszedłem do 12. czy 15. miejsca i nie zobaczyłem żadnego piłkarza z Rakowa, ale też i z Legii. Ja wiem, że w Częstochowie jest Brunes, ale to wyjątek: jakoś trudno obu tym klubom znajdować napastników, którzy dają dużą jakość w przodzie przez parę kolejnych sezonów.
Wyobraża pan sobie, że czas Papszuna pod Jasną Górą może się nagle skończyć?
- W środę byłem na meczu pucharowym pod Warszawą i tam – zaglądając na wynik Rakowa z Lechem – zastanawialiśmy w szerszym gronie, czy jeśli goście wygrają, komuś w Częstochowie nie zagotuje się głowa. Myślę jednak, że właściciel klubu jest stabilny emocjonalnie i nerwowych ruchów nie robi, a kredyt zaufania do Marka wciąż jest u niego duży. Jak duży? To wie tylko on.
Nikt chyba też nie wie, w którą stronę pójdzie Widzew...
- W Widzewie na pewno imponują mi kibice – bardzo miło ich wspominam z czasów, gdy tam grałem. Widzew przeszedł latem rewolucję: właścicielską i kadrową. Potrzebny jest jakiś „okres ochronny” - klubowi i zawodnikom. Myślę, że byli ściągani z głową, z konkretnym pomysłem; że nie są to ludzie z przypadku. Pytanie, jak długo ten okres może trwać; tak, byśmy za dwa miesiące nie powiedzieli sobie: „to wciąż nowy zespół, musi się dotrzeć”. I drugie pytanie: czy te zaciągi z zagranicy są na tyle mocne, że zmienią oblicze Widzewa?
Dobre pytania! A ja dorzucę kolejne: kto wygra w meczu dwóch rozczarowanych, czyli starciu Widzewa z Rakowem?
- Myślę, że będzie 2:1 dla gospodarzy, i Raków będzie miał kolejny problem do rozwiązania...
Nie możemy pominąć milczeniem starcia nieoczekiwanego wicelidera z niespodziewanym liderem. Górnik zaskakuje pana wynikami?
- Do Zabrza nie ściągnięto wielkich tuzów. Za to – być może – wyszukano zawodników, którzy mieli pasować do charakteru śląskiej piłki, opartej na świetnym przygotowaniu fizycznym. Mówię z własnego doświadczenia, bo przecież byłem zawodnikiem Ruchu.
Tych rodowitych Ślązaków w kadrze Górnika nie ma zbyt wielu!
- Ale jest pewna szkoła gry. Z przyjemnością patrzyło się na Górnika za czasów Jana Urbana, nieźle się go ogląda i teraz. A że Cracovia to z kolei „szkoła krakowska”, czyli „mała gra”, bardzo techniczna, powinniśmy być świadkiem dobrego widowiska.
Myśli pan, że oba zespoły utrzymają formę i mogą zakończyć sezon w strefie pucharowej?
- Generalnie zakładam, że w sytuacji, w której w Lidze Konferencji zagrają aż cztery drużyny, na koniec sezonu w czołówce ekstraklasy zameldują się jakieś dwa nieoczywiste zespoły, co uatrakcyjni ligę. Może rzeczywiście to będą Cracovia i Górnik?
A może Wisła Płock?
- Mariusz Misiura znalazł się w niełatwej sytuacji: trzy porażki z rzędu, licząc z tą pucharową. Dla zespołu to też nowa sytuacja. Myślę jednak – choć doceniam robotę Rafała Góraka w Katowicach, który dobrze prowadzi zespół – że Wisła poszuka rewanżu za wtorkową porażkę w PP i wygra 2:1.
Rozmawiał Dariusz Leśnikowski
Fot. Danuta Drabik/Śląski ZPN
