Sport

Nie trzeba wyważać otwartych drzwi

Dariusz Grzesik ma własny pomysł na powrót do światowej czołówki.

Mający za sobą 3 występy w reprezentacji Polski Dariusz Grzesik pochodzi z piłkarskiej rodziny. Ojciec – Karol Grzesik, grał w tyskich klubach: Spójni, Polonii i - po fuzji z Górnikiem Wesoła - w GKS-ie Tychy. Po zakończeniu piłkarskiej przygody ukończył katowicką AWF i został trenerem. Spod jego trenerskiej ręki wyszli między innymi reprezentanci Polski: Bartosz Karwan (22 występy), Radosław Gilewicz (10) i Krzysztof Bizacki (2). Warto przypomnieć także sukcesy jego drużyn w rozgrywkach młodzieżowych, bo sięgał po złote medale Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży, wygrywał w ogólnopolskim turnieju Mundialito czy rozgrywanych pod auspicjami PZPN-u turniejach imienia Kuchara i imienia Michałowicza.

Syn także poszedł piłkarską drogą. 186 spotkań w ekstraklasie i 3 zdobyte Puchary Polski - robią wrażenie. A ponieważ niedaleko padło jabłko od jabłoni - Grzesik junior na finiszu kariery piłkarskiej udzielał się w roli grającego trenera Sokoła Wola w klasie okręgowej, MKS-u Lędziny oraz GKS-u Tychy w IV lidze, a po zawieszeniu butów na kołku rozpoczął działalność szkoleniowca od IV-ligowego GKS-u Tychy, przez III-ligowy Pniówek Pawłowice, Nadwiślana Góra, Ogrodnika Cielmice, Sokoła Wola i Unii Bieruń Stary. Ostatnio skupia się już jednak na pracy z młodzieżą, którą prowadził w Gromie Tychy i KSB Lędziny – zdobywając 3. miejsce w ogólnopolskim finale turnieju „Z Podwórka na Stadion – o Puchar Tymbarku” oraz w Polonii Tychy. W tym ostatnim z wymienionych klubów jest do dzisiaj, mając za sobą między innymi pracę z zespołem grającym w Centralnej Lidze Juniorek U-15, a obecnie jest w zespole „seniorek”. Słowo w tym przypadku koniecznie należy wziąć w cudzysłów, ponieważ są to w większości juniorki, które w ubiegłym roku zdobyły wicemistrzostwo Polski w kategorii U-15 w futsalu, a teraz zostały wypuszczone na głęboką, seniorską wodę.

Na dużych boiskach

Spojrzenie szkoleniowca pracującego z młodzieżą, na problem szkolenia w naszym kraju jest więc nie tylko cenne, ale przede wszystkim może stanowić materiał do poważnej analizy.


Dariusz Grzesik podczas memoriału pamięci jego ojca Karola. Fot. Dorota Dusik

- Dzieci, kandydaci na piłkarzy, w czasach mojej młodości wychowały się na podwórku – mówi 59-letni Dariusz Grzesik. - To co teraz trenerzy w klubach czy akademiach robią na orlikach, my robiliśmy na placach między blokami, albo na każdym wolnym kawałku łąki lub asfaltowym placu. Żaden z nas, gdy już przychodził do klubu, nie trenował na małym boisku tylko wchodził do treningów czy gry na pełnowymiarowej murawie. Zawsze trenowaliśmy i graliśmy na dużym boisku, dlatego dla mnie dziwne jest to podejście, żeby grać szóstkami, ósemkami, czwórkami... W takie „gierki” jako dziecko bawiłem się na podwórku i tam też rozgrywaliśmy mecze ulica na ulicę, blok na blok, moja grupa na grupę wybraną przez kolegę, ale już w klubie obowiązywała gra w piłkę nożną. Dlatego nasze pokolenie umiało biegać z piłką, bez piłki... uciekając przed tymi, którzy nas przeganiali, gdy zbyt głośno się zachowywaliśmy, albo w przerwie między meczami zrywaliśmy jabłka z nieswoich drzew. Skok przez płot, a nawet salto było czymś naturalnym dla takiego podwórkowego chłopaka z piłką pod pachą, a teraz takie dziecko ma problem ze zwykłym przewrotem w przód. Dlatego tata chodził po tyskich podwórkach i stamtąd brał chłopaków, z którymi wygrał ogólnopolski turniej Mundialito, a kilka lat później jego podopieczni później stanowili połowę zespołu GKS-u Tychy, który wywalczył awans do II ligi, czyli ówczesnego zaplecza ekstraklasy.

Na treningi chcą chodzić... rodzice

W wieku 13-14 lat zawodnicy nie uczyli się jednak taktyki – przesuwania czy krycia. To samo dotyczyło siły i kondycji. - Z moich dziecięcych treningów pamiętam może jeden trening siłowy, który polegał na robieniu pompek – dodaje Dariusz Grzesik. - Siłowni nie było w programie naszych zajęć, ale 90 minut pełnego biegania każdy wytrzymywał, a jak nie, to nie grał. Na treningu ćwiczyliśmy z partnerem i jego nosiło się na plecach czy przez niego się przeskakiwało, albo z nim się przepychało. Jednak najwięcej było biegania za piłką, bo przede wszystkim graliśmy. Ale trzeba też dodać, że wtedy zajęcia w klubie zaczynały się od grupy trampkarzy, po których byli już juniorzy, a ja jako 15-latek zaczynałem już treningi z seniorami. Natomiast teraz na pierwszy trening dziecko przychodzi, to znaczy jest przywożone przez rodziców, już jako przedszkolak. Skrzat czy orlik to wymysły naszych czasów i tu dochodzimy do najważniejszego momentu. Pół wieku temu było tak, że utalentowane dziecko przychodziło do klubu, przechodziło selekcję, żeby się dostać do drużyny, a jak się już znalazło w klubie to dostawał sprzęt i legitymację klubową, dzięki której mogło za darmo wchodzić na mecze seniorów swojego klubu. Dlatego mam wielkie pretensje do tych wszystkich akademii-nieakademii, że tracą talenty, bo... rodzice nie zapłacili składki. Najważniejsze jest to, żeby zarobić na rodzicach, a przecież gdyby taki trener wyszkolił piłkarza na miarę gry w lidze to te poniesione nakłady zwróciłyby się za jakiś czas. Problem jednak w tym, że często na treningi chcą chodzić... rodzice. Pamiętam, że gdy zaczynałem swoją przygodę z pracą z dziećmi, to słysząc ich wymówki, że mama nie spakowała getrów, a tata zapomniał o ochraniaczach, wziąłem chłopaków na bok i zapytałem – kto was zmusił do przyjścia na trening i czy rodzice wam kazali. Bo jeżeli nie przyszliście z własnej woli, z chęci grania w piłkę, to nie ma to najmniejszego  sensu. Zrobiłem też spotkanie z rodzicami i szybko wyprostowałem relacje, mówiąc czego będę wymagał i jak to widzę. "Kto się godzi na takie reguły - zostaje, a kto nie - niech zabiera dziecko" - powiedziałem. Nikt nie zabrał, więc mogłem stosować swoje metody i to samo zastosowałem w zajęciach z dziewczynkami. Od razu dodam, że one są bardziej charakterne od swoich rówieśników. Nie odpuszczają i widać, że przychodzą na trening i grają nie dlatego, że mama czy tata chcą. Jest odwrotnie - często jest tak, że mama i tata mają wątpliwości, a dziewczyny mimo to garną się do piłki, traktując to jako pasję. Dziś kilka z nich gra w ekstraklasie.

Najpierw była gra

Pozostaje więc pytanie, co zrobić, żeby wychowankowie polskich klubów trafiali do składów drużyn w naszej ekstraklasie, w której młodych zdolnych Polaków jest jak na lekarstwo. Czasy, w których drużyny składały się z wychowanków, albo mieszkańców regionu dawno się niestety skończyły. 

- To jest kwestia szkolenia – uważa Dariusz Grzesik. - Na kursie UEFA B Janusz Kowalski ucząc nas podejścia do pracy trenerskiej opowiedział jak będąc na stażu we włoskim klubie dziwił się, że tam zawodnicy najpierw grali, a później szli na siłownię. Gdy o to zapytał, usłyszał w odpowiedzi: "czy panu, jak jest zmęczony chce się... myśleć?" I to jest strzał w sedno. Najpierw trzeba robić to, co sprawia przyjemność, a dopiero potem dołożyć to, czego trzeba do uzupełnienia. Potwierdzeniem był też jeden z wywiadów Piotra Parzyszka gdy z Piasta Gliwice poszedł do Włoch i grał w Frosinone Calcio. On opowiadał o tym jak po skończeniu gierki szedł na siłownię, a później jeszcze na bieganie. Dzięki temu najpierw była gra, a następnie reszta – też potrzebna w piłce nożnej. I tak było z nami i pokoleniem, które zdobywało medale mistrzostw świata. Najpierw była gra, zabawa - ta na podwórkach i ta na treningach - na dużym boisku, a dopiero później – także w ramach zajęć – praca na motoryką i techniką. Dużo różnych gier na treningach w oparciu o pewne zasady, ale z wielką swobodą, żeby dzieci miały jak najwięcej radości. A są tacy, którzy chcą to robić i trzeba im tylko pozwolić, bo znam przypadki, w których dziewczyny same dojeżdżają pociągiem nawet z Ustronia czy Skoczowa. Rodzice nie przywożą ich na stadion i nie odbierają po treningu. Widać więc, że one chcą!

Zawsze chce się wygrywać

- Bo jak nie chcą, to nie ma szans, że coś z nich wyrośnie. Ja mam w domu taki przykład, że mój syn Artur nie chciał iść śladem dziadka, taty i wujka. Wybrał sport indywidualny i trenował kick-boxing, a teraz nadal uprawia sporty walki i poszedł swoją drogą, a pracuje jako przedstawiciel handlowy. Z piłką nie ma nic wspólnego. Niestety, w piłce znalazło się wielu ludzi, którzy ze sportem nie mają nic wspólnego i w dodatku decydują o programach szkolenia. Mówię o tych, którzy wymyślili, żeby grać mecze i nie zapisywać wyników oraz nie robić tabel. Owszem, na treningu ja nie zwracam uwagi na wynik, bo mnie to nie interesuje tylko patrzę jak wygląda gra – gdzie była dobra akcja, co zostało zrobione źle. Ale nawet na takim treningu każdy liczy swoje bramki, bo w sporcie zawsze chce się wygrywać. Jeżeli nie, to można zaoszczędzić na bramkach i nie kupować ich, a na meczach grać na utrzymanie piłki. Jak ukształtować charakter zwycięzcy, gdy się mu zabierze ciąg do wygrywania? Musi być rywalizacja, a wtedy jest intensywność i zaangażowanie! Dlatego niech dzieci grają, a trenerzy niech prowadzą ich na dużych boiskach i to jest droga do wielkiej piłki. Nie trzeba wyważać otwartych drzwi, bo tak było kiedy Polska należała do czołowych drużyn świata, więc można iść tym samym szlakiem, a nie kombinować wierząc teoretykom znającym piłkę z oglądania. Dobry trener, który przegrywa jeden, drugi, trzeci mecz szuka rozwiązania problemu, a nie mówi, że plan na mecz jest dobry i będziemy pracować, bo to jest nowoczesny futbol. Dobry futbol to ten, który przynosi zwycięstwa i dlatego w dzieciach nie można zabijać dążenia do wygrywania – kończy Dariusz Grzesik.

Jerzy Dusik