Nie ilość, a jakość
Mamy kluby, w których trenuje po 800 dzieci. W Schalke, kiedy pojechałem tam na staż, było ich 240 – mówi Jacek Grembocki.
Brakuje ligowych specjalistów
Były reprezentant Polski od 22 lat nad morzem u siebie w Gdańsku prowadzi Akademię Piłkarską Jacka Grembockiego. Zapytaliśmy go w naszym cyklu „Ratujmy polską piłkę!” o przemyślenia związane z wprowadzaniem młodych chłopaków do dorosłej piłki. – Parę lat temu byłem na stażu u Tomka Wałdocha w Schalke 04. Tomek od lat pracuje tam jako trener rezerw i bardzo dobrze sobie radzi. Co mnie uderzyło, w tak dużym i znaczącym klubie jak ten z Gelsenkirchen? Trenowało tam w różnych kategoriach wiekowych około 240 dzieci. To byli wyselekcjonowani młodzi zawodnicy, prowadzeni przez specjalistów. Nie ilość, a jakość, taka jest tam filozofia. Tymczasem znam kluby ze swojego podwórka, które choćby jak u nas Jaguar Gdańsk mają u siebie… 800 dzieci. Tak się zastanawiam, jak w takich warunkach można dobrze szkolić, pracować i wychowywać dzieci do grania? A szczególnie zimą, kiedy możliwości szkolenia są zawężone, bo nie trenujemy przecież wtedy na naturalnych boiskach – mówi Jacek Grembocki.
Jacek Grembocki tydzień temu skończył 60 lat. Pamiętali o tym w Lechii Gdańsk. Fot. Faceebook Lechia Gdańsk
W jego piłkarskiej akademii trenują przede wszystkim młodsze dzieci, kilkulatki i kilkunastolatki. To około stu chłopców i dziewczynek. Zajęcia mają z ligowymi specjalistami. Grembocki zatrudnił u siebie słynnego Jerzego Jastrzębowskiego, który w latach 80. wywalczył z Lechią Puchar Polski, a potem awans z III do I ligi, czyli ekstraklasy. Innym ze szkoleniowców jest znany z gry w Arce Gdynia Mariusz Radoń. – Szkoleniowcy pracujący z najmłodszymi to kolejna ważna sprawa. Co z tego, że ktoś jest młody, ma licencję UEFA A czy B, jak na boisku tym najmłodszym niewiele jest w stanie pokazać i zaprezentować?! Tutaj trzeba praktyków i to dobrych, którzy byliby nie tylko w stanie nauczyć, ale też z tymi dziećmi pracować, bo wiadomo – do takiej pracy też potrzebne jest odpowiednie podejście. Tak patrzę, jak to wygląda tutaj u nas w Trójmieście. Jest wielu młodych szkoleniowców, którzy chcą pracować w Lechii przez rok czy dwa. Nie zarabiają tam w tych młodzieżowych zespołach dużych pieniędzy, ale w CV można sobie wpisać ligowy klub, a potem z takim papierem łatwiej znaleźć pracę za większe pieniądze gdzieś indziej – mówi legenda gdańskiego klubu, która przy okazji ostatniego ligowego meczu Lechia – Górnik została zaproszona przez gospodarzy na stadion, a tak spotkała się z serdecznym kolegą z boiska Janem Urbanem.
Pytam mojego rozmówcę, czy nie było zakusów Lechii, żeby ściągnąć go do pracy z młodzieżą właśnie tam? – Proszę pana! Przede wszystkim cenię sobie to, co sam zbudowałem i co sam robię, a robię to, co lubię. Idąc do Lechii, musiałbym chyba zarabiać z osiem tys. złotych. Pracuję z dziećmi i mam z tego radość, za wszystko razem w klubie odpowiadamy, moja partnerka Dorota, trenerzy. Mamy też swój oddział w Chwaszczynie i tam też trenuje sporo dzieci – opowiada.
Michał Globisz wzorem
Jak mówi, w swojej pracy wzoruje się na Michale Globiszu. Sam miał to szczęście, że jako kilkunastoletni chłopiec miał przyjemność pracy z tym trenerem, który wychował pokolenia ligowych graczy, także kadrowiczów. – To był trener, który nie tylko miał sukcesy jako szkoleniowiec, ale przede wszystkim wychował zawodników, którzy później znaczyli coś w dorosłym, zawodowym futbolu, grając także w pierwszej reprezentacji Polski. Co mi z tego, że osiągam z trampkarzami czy juniorami jakieś sukcesy, skoro potem nikt z tych chłopaków nie gra na dobrym poziomie? Patrzę tak na Akademię Lechii – ilu oni w ostatnich latach wypromowali zawodników? Jeden na ileś lat, można powiedzieć, że ślepej kurze też kiedyś trafi się ziarno. Nie ma takiej systematycznej pracy prowadzonej w ligowych klubach, nie tylko w Gdańsku, przez specjalistów. To kosztuje, a na to nie chce się wydawać większych pieniędzy – diagnozuje były reprezentant Polski.
Sam ma problem o tyle, że co lepsze dzieci podbierają mu większe piłkarskie akademie z Trójmiasta. – Tak się śmieję, że jakby były tabele w tych młodszych rocznikach, to bylibyśmy przed nimi, bo w takich bezpośrednich grach wygrywamy. Nasi utalentowani chłopcy decydują się potem jednak na przechodzenie do tych ligowych klubów, do akademii – podkreśla.
Nie może zrozumieć, że w najmłodszych rocznikach nie liczy się wynik. – Rywalizacja to przecież esencja sportu, esencja futbolu. Jak byłem mały i w coś grałem, to zawsze chciałem zwyciężyć. Nie można zabierać dzieciom radości z wygrywania. Jasne, wynik sam w sobie w dziecięcej piłce nie jest najważniejszy, ale przecież każdy jak wychodzi na boisko, czy to starszy, czy młodszy, to chce wygrać – zaznacza.
Satysfakcja z pracy
AP Jacka Grembockiego może poszczycić się kilkoma swoimi uzdolnionymi wychowankami. Najbardziej znany jest Oliwier Zych, który przez Arkę i Zagłębie Lubin trafił do Aston Villa, gdzie gra teraz w zespole do lat 21, a w poprzednim sezonie z powodzeniem pokazywał się w Puszczy Niepołomice, której pomógł w utrzymaniu się w ekstraklasie.
– Oliwier to nasz najbardziej znany wychowanek. W ogóle jakoś tak wypływają od nas bramkarze, bo jeszcze trzeba dodać Kamila Nowaka z rocznika 2007, który niedawno był w kadrze Lechii. Indywidualne treningi prowadziłem też z Filipem Koperskim. Co mnie boli, to że kilkunastoletnich chłopców podbiera nam Arka czy Lechia, a potem kluby te chwalą się „naszymi” wychowankami, którzy u nas zaczynali jako kilkulatkowie i trenowali przez lata. W takiej sytuacji problemem jest to, że odchodząc od nas przed 12 rokiem życia, nie jesteśmy liczeni potem w transferach międzynarodowych piłkarzy i w systemie „solidarity found”, który daje środki tym klubom, w których chłopcy wcześniej grali – zauważa Grembocki. Ostatnio z jego klubu odszedł Tomek Fotyga – jako 10-latek przeszedł do Arki. Jak mówi szef AP Grembocki, chłopak ma spory talent.
Prowadząc od lat swój klub, jest bardzo zadowolony z tego, co robi. – To praca, która daje wiele satysfakcji. Tak sobie nieraz myślę, że przy zajęciach z tymi chłopcami chyba bardziej nawet ja potrzebuję ich niż oni mnie. Przyjemnie jest szkolić tych najmłodszych i cieszyć się z ich postępów, które są widoczne gołym okiem – podkreśla na zakończenie.
Michał Zichlarz
Chłopcy z Akademii Jacka Grembockiego z rocznika 2014 po udanym halowym turnieju w Gdańsku. Fot. Akademia Jacka Grembockiego
