Nie czuli się gorsi
Mimo wysokiej porażki z liderem na Oporowskiej wierzą, że jeszcze nie wszystko stracone.
Aleksander Wołczek (z lewej) doczekał się w końcu debiutu w koszulce Śląska w ekstraklasie. Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus
Dla walczącego o utrzymanie w ekstraklasie zespołu z Oporowskiej wyjazdowy pojedynek z liderem z Częstochowy był jak zderzenie samochodu osobowego ze ścianą. Trener wrocławian Ante Szimundża próbował jednak robić dobrą minę do złej gry. - Nie zasłużyliśmy na porażkę 0:3, biorąc pod uwagę sposób, w jaki graliśmy - twierdził słoweński szkoleniowiec. - Muszę być jednak szczery, Raków był bardzo efektywny w trzeciej tercji boiska. My nie wykorzystaliśmy swoich szans, a rywale wykorzystali prawie każdą. Jestem jednak zadowolony ze sposobu, w jaki zagraliśmy, bo zmierzyliśmy się z liderem i na boisku prezentowaliśmy podobny do niego poziom. Teraz możemy dużo rozmawiać o różnych sytuacjach meczowych, o bramce dla Rakowa, o naszym nieuznanym golu. Być może był tam faul, nie wiem. Sędzia ma swoje kryteria i według nich podjął decyzję i musimy to zaakceptować.
Norweska niespodzianka
Po spotkaniu podniosły się głosy, że być może nadszedł czas, by dokonać zmiany w bramce Śląska, gdzie numerem jeden jest Rafał Leszczyński. Wszystkie te spekulacje uciął trener Szimundża. - To nie jest moment na dyskusję o pozycji pierwszego bramkarza - stwierdził. - Zobaczymy, jak będzie to wyglądało w przyszłym tygodniu podczas treningów. Każdy zawodnik musi walczyć o swoje miejsce w składzie.
Trener drużyny z Oporowskiej zaskoczył wszystkich, wystawiając w podstawowej jedenastce w Częstochowie norweskiego napastnika Henrika Udahla. - To były względy taktyczne - wyjaśnił Ante Szimundża. - Henrik dobrze trenował w tygodniu i zasługiwał na szansę. Próbowaliśmy trochę odciążyć Assada, bo wiemy, jak dużo wydarzyło się u niego przez ostatnie półtora miesiąca. W kontekście Udahla, trudno jest po raz pierwszy zagrać w wyjściowej jedenastce. On wie, że mógłby zaprezentować się lepiej, jeśli chodzi o nasze zasady i plan na mecz. Uważam, że może grać lepiej. Marcin Cebula, o którego pytają niektórzy dziennikarze, wciąż przechodzi rehabilitację, mogą upłynąć jeszcze 2-3 miesiące zanim dojdzie do pełni sił. Natomiast Sebastian Musiolik nie pojawił się w składzie, a powody tej decyzji wyjaśniłem na przedmeczowej konferencji.
Szczególny moment
W potyczce z Rakowem po raz pierwszy w zespole Śląska zagrał niespełna 20-letni pomocnik Aleksander Wołczek, który do tej pory „produkował się" w rezerwach, grających na poziomie 3. Ligi. - Debiut w ekstraklasie był moim marzeniem - powiedział wychowanek klubu z Oporowskiej. - Pochodzę z Wrocławia, od zawsze gram w Śląsku, więc to dla mnie szczególny moment. Ten klub jest całym moim życiem i domem. Ten debiut smakuje wyjątkowo.
- Z drugiej strony jednak sytuacja jest trudna. Jedyne, o czym myślimy, to żeby pracować dalej i się utrzymać. Wszedłem na boisko w trudnym momencie. Przy wyniku 0:3 trudno było już odwrócić losy meczu. Staraliśmy się strzelić chociaż tę jedną bramkę, żeby pokazać, że Śląsk walczy do końca. Dawaliśmy naprawdę z siebie wszystko.
Nie zwieszają głów
- Raków nas nie zaskoczył, wiedzieliśmy, że przyjeżdżamy na trudny teren i spodziewaliśmy się trudnego meczu - przyznał kapitan zespołu, Serafin Szota. - Zdawaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy wejść na wyżyny swoich umiejętności, aby wywieźć z Częstochowy punkty. Szczerze powiem, że wynik w 100 procentach nie odzwierciedla przebiegu meczu. Z boiska czułem, że gramy jak równy z równym. W takich meczach często decydują detale i one akurat były na korzyść przeciwnika. Sytuacja po strzelonej bramce w pierwszej połowie też była trudna. Trudno oceniać pracę sędziego, ale ja dostałem żółtą kartkę za rozmowę z arbitrem, a przecież jestem kapitanem. Nie możemy teraz zwieszać głów. Ważny czas przed nami, bo nadchodzi jeden z najważniejszych miesięcy w naszym życiu. Będziemy walczyć, aby utrzymać Śląsk w ekstraklasie. Z tego meczu trzeba wyciągnąć to, co dobre. Potrzebna jest koncentracja, bo cały czas jesteśmy w grze. I każdy musi teraz pokazać jaja na boisku.
Bogdan Nather