Sport

Najgorsze letnie transfery

Kluby polskiej ekstraklasy ściągały nie tylko przydatnych zawodników. Niektórzy okazali się transferowymi niewypałami.

O Juniorze Eyambie we Wrocławiu szybko zapomną.

PKO BP EKSTRAKLASA

Nie da się ukryć, że po kilku graczach, którzy byli bohaterami letniego okna transferowego, oczekiwaliśmy więcej. Takie jest jednak prawo futbolu. Nie każdy piłkarz sprowadzony do danego klubu będzie od razu rewelacją ligi. Ekstraklasa przez ostatnie pół roku zweryfikowała przydatność niektórych zawodników negatywnie. Którzy z nich zawiedli kibiców najbardziej?

Sebastian MUSIOLIK

Polski napastnik według działaczy Śląska Wrocław miał być następcą Erika Exposito. Dyrektor sportowy David Balda, który w trakcie sezonu nieprzypadkowo stracił pracę, sądził, że Musiolik godnie zastąpi króla strzelców z sezonu 2023/24. Wykazał się sporą dozą optymizmu, decydując się na transfer zawodnika urodzonego w Knurowie, bo w końcu Musiolik w ostatnich sezonach głównie zawodził. W 2021 roku wrócił do Rakowa po rocznym pobycie we Włoszech. Od tego momentu zdobył siedem bramek przez trzy sezony. Mimo tego Balda uwierzył, że Musiolik się odblokuje. Mylił się. Po 17 kolejkach snajper ma trzy gole (dwa zdobył w meczu ze Stalą Mielec) i jest to wynik daleki od tego, do czego w ostatnim sezonie przyzwyczaili się kibice we Wrocławiu.

Junior EYAMBA

Szwajcar kongijskiego pochodzenia, podobnie jak Musiolik, miał być wzmocnieniem ataku Śląska. Dołączył do wrocławskiego klubu, przenosząc się z rezerw drużyny Young Boys Berno. Był nadzieją nie tylko na niedaleką przyszłość, ale także na ewentualny zarobek klubu w długoterminowej perspektywie, bo ma przecież dopiero 23 lata. Tymczasem sezon rozpoczął od kontuzji, a gdy się już wyleczył, okazało się, że nie ma zbyt dużych umiejętności. W Śląsku zrozumieli to po trzech meczach, w tym po jednym, w którym Eyamba zagrał w wyjściowej jedenastce. Od września zaczął występować w trzecioligowych rezerwach, a nawet tam nie zdobył choćby jednego gola. Błyskawicznie zrozumiano, jaki błąd popełniono latem, sprowadzając go do Wrocławia i Szwajcar już nie jest zawodnikiem dolnośląskiego klubu.

Jean-Pierre NSAME

W Legii latem dokonano kilku transferów, które wzbudziły większe zainteresowanie. Warszawianie ruszyli na zagraniczne rynki i dzięki temu ściągnęli z włoskiego Como Jeana-Pierre’a Nsame. Kameruńczyk w Serie B znalazł się dzięki niezłej rundzie w lidze szwajcarskiej. Była więc szansa na to, że ten napastnik w Polsce także sobie poradzi. Tymczasem Kameruńczyk (4-krotny reprezentant kraju) w ekstraklasie głównie zawodzi. Dla trenera Goncalo Feio nie jest nawet alternatywą dla Marca Guala czy Tomasza Pekharta. Jesienią najpierw był kontuzjowany, a później rzadko pojawiał się na boisku. W lidze zagrał jedynie w sześciu spotkaniach (306 minut), w których zdobył zaledwie jednego gola.

Migouel ALFARELA

Po Francuzie kibice Legii także oczekiwali znacznie więcej. W końcu do stołecznego klubu dołączył po dobrym sezonie na zapleczu Ligue 1. Grając dla Bastii, wystąpił w 37 meczach, w których zdobył 12 goli. Był jedną z ważniejszych postaci zespołu, który na drugim szczeblu rozgrywkowym we Francji zajął 13. miejsce w poprzednim sezonie. W Legii miał się wyróżniać, a nie jest nawet zawodnikiem pierwszego składu. Niby zagrał w 13 spotkaniach, ale w sumie uzbierał w ekstraklasie tylko 385 minut. Zdobył jedną bramkę i zaledwie trzy razy znalazł się na boisku od pierwszego gwizdka. Razem z Nsame musieli być przyczyną tego, że dyrektor sportowy Jacek Zieliński został zwolniony i zatrudniono go w nowej roli doradcy zarządu.

Bryan FIABEMA

Dyrektor sportowy Lecha Poznań Tomasz Rząsa przed sezonem zachwalał Bryana Fiabemę jako wzmocnienie linii ataku. Zawodnik miał być kolejnym skandynawskim odkryciem „Kolejorza”. Po czasie okazało się, że nie ma on wielu pozytywnych walorów, poza szybkością. Nie dysponuje fenomenalnym uderzeniem, nie potrafi też bezbłędnie dośrodkować. Gdy wchodzi na boisko (a zagrał w aż 17 meczach, głównie jako rezerwowy), jest po prostu nijaki. Norweg nie zaspokaja oczekiwań, a przecież przed laty wypatrzyła go Chelsea, w której grał w grupach młodzieżowych. Z jego usług korzystały także rezerwy Realu Sociedad. Teraz wiemy, dlaczego oba kluby bez żalu się z nim żegnały.

Patryk MAKUCH

Raków Częstochowa regularnie szokuje transferami napastników, którzy w jego barwach nie strzelają ogromnej liczby bramek. Tak było w poprzednich latach w przypadku Sebastiana Musiolika, Fabiana Piaseckiego, Jakuba Araka czy Oskara Zawady. Tego lata pod Jasną Górę sprowadzony został Patryk Makuch, który w poprzednim sezonie w Cracovii zagrał w 34 meczach, w których zdobył pięć goli. To wystarczyło Markowi Papszunowi do tego, żeby podjąć decyzję o transferze. Makuch, jak można było się spodziewać, nie jest snajperem wyborowym. Po 12 spotkaniach i 660 minutach w ekstraklasie zdobył zaledwie jednego gola. Przypomnijmy, że Raków za tego napastnika zapłacił milion euro.

Kajetan SZMYT

Transfer 22-latka był jednym z najciekawszych ruchów na rynku latem. Piłkarz wyróżniał się w Warcie Poznań i wydawało się, że Zagłębie Lubin wygrało w ekstraklasowej loterii, ale skrzydłowy miał jesienią pecha. Sezon rozpoczął od kontuzji, a kiedy już wrócił do gry w sierpniu, to po ledwie czterech kolejkach po raz kolejny został zmuszony do leczenia urazu. Nadal jest jednak zawodnikiem perspektywicznym, w końcu z pewnością nie zapomniał, jak gra się w piłkę. Musi tylko ustabilizować swoją sytuację zdrowotną. Jeśli to mu się uda, w Lubinie będą mieli z niego pociechę. Na razie jednak kibice muszą być mocno sfrustrowani faktem, że talent Szmyta marnuje się w gabinetach rehabilitantów.

Hilary GONG

Widzew Łódź wyruszył latem na łowy za naszą południową granicę. Trafił do Trenczyna, gdzie w poprzednim sezonie grał Hilary Gong. Nigeryjczyk całkiem nieźle radził sobie w lidze słowackiej, ale po przejściu do ekstraklasy głównie zawodzi. Daniel Myśliwiec początkowo słusznie stwierdził, że 26-latek nie zasługuje na ogromny kredyt zaufania i Gong był głównie rezerwowym. Później zagrał w trzech meczach w wyjściowym składzie i ostatecznie znów znalazł się na ławce. Jest skrzydłowym, a przez 485 minut nie przyczynił się do zdobycia choćby jednego gola przez łódzki zespół.

Shuma NAGAMATSU

Korona Kielce zauważyła, że jeden z piłkarzy I ligi w sezonie 2023/24 wyróżniał się na jej tle. Shuma Nagamatsu często samodzielnie stanowił o sile Znicza Pruszków. Japończyk był świetny i zasłużył na transfer do ekstraklasy. Kielecka drużyna wydawała się dla niego idealnym miejscem, bo w końcu skład Korony nie powala na kolana i Nagamatsu miał w teorii szanse na błyskawiczne przebicie się do wyjściowej jedenastki. Jednak Jacek Zieliński rzadko stawia na niego od pierwszej minuty. W sumie Japończyk rozegrał tylko jeden niezły mecz, przeciwko Widzewowi Łódź, kiedy zdobywając gola, zapewnił kielczanom trzy punkty. Kolejkę później trener wystawił go w pierwszym składzie, a następnie Nagamatsu znów wylądował na ławce.

Kacper Janoszka

Jean-Pierre Nsame zdobył na razie jednego gola. Trochę mało...Fot. Wojciech Dobrzyński / Legionisci.com / PressFocus