Sport

Naddunajski splin

POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz

Wpadłem na chwilę do Budapesztu. Miasta, w którym spędziłem piękne lata młodości. Wiele się zmieniło, niestety na gorsze. Co prawda infrastruktura sportowa jest bardzo nowoczesna i funkcjonalna, ale miasto nie tętni życiem jak kiedyś. Witryny straszą zamalowanymi szybami, okna pięknych kamienic zabitymi deskami oczodołami. Większość tętniących kiedyś życiem borozó (winiarni) zamknięto. Są restauracje dla bogaczy, przeważnie puste.

A co w sporcie? Liga piłkarska, podobnie jak u nas, przepełniona jest średniej jakości cudzoziemcami. Połowa dzieciaków rezygnuje z treningów po pół roku, głównie z przyczyn ekonomicznych. Społeczeństwo mocno zubożało, rodzice mają na głowie ważniejsze wydatki niż treningi sportowe. Ci, którzy zostają, z reguły nie nadają się do sportu wyczynowego. To wypieszczone tłuścioszki przywożone eleganckimi furami przez znudzone życiem żony biznesmenów. U nas aż tak źle jeszcze nie jest, ale kiedyś z każdej wiejskiej chałupy zgłaszało się kilku chętnych do trenowania, a dziś jeden na całą wieś. Tak przynajmniej opowiada znajomy nauczyciel wf. Ligę polską od węgierskiej pozytywnie różni frekwencja, nawet po uwzględnieniu różnicy w wielkości populacji, także opakowanie telewizyjne. Transmisje u nich przypominają czasy, gdy u nas za mikrofonem debiutował Dariusz Szpakowski. Nie zazdroszczę ukrywającemu się nad Dunajem byłemu wiceministrowi sprawiedliwości. To dziś kraj melancholii, smutku i nostalgii za dawnymi czasami.

Jako hungarofil życzę bratankom, by kiedyś znów żyli kolorowo.

Wśród 100 najbogatszych sportowców świata nie ma ani jednej kobiety. Płeć piękną kocham i szanuję, wychowywały mnie kobiety (babcia, mama i ciocia), ale w tej sprawie nie będę w pierwszym szeregu oburzonych. Sport zawodowy to czysta komercja, liczą się dochody ze sprzedaży praw medialnych, karnetów, lóż biznesowych, biletów, koszulek itd. Na meczach drużyn żeńskich frekwencja i oglądalność telewizyjna jest dużo mniejsza niż na męskich. Iga Świątek w Polsce czy czołowe narciarki w Skandynawii to wyjątki potwierdzające regułę.

Ponieważ nas podnieca kasa - o czym już dawno temu śpiewała Maryla Rodowicz w piosence „Sex i kasa” - podaję najnowsze dane o zarobkach sportowców w ubiegłym roku (w dolarach): Cristiano Ronaldo 154 miliony, Stephen Curry 147, Lionel Messi 135, LeBron James 133, Neymar 133, Usyk 122 oraz panie: Coco Gauff 30, Eilen Gu 22, Iga Świątek 22, Aryna Sabalenka 18. Prawda, że różnica jest ogromna? Czy sprawiedliwa?

Burza to za mało powiedziane o tym, co działo się po meczu pucharowym Legia - Jagiellonia. Kontrowersje wokół decyzji sędziowskich przyćmiły wszystko inne, co wydarzyło się na Łazienkowskiej. A wydarzyły się rzeczy gorsze niż odwołanie karnego przez sędziego Lasyka po interwencji VAR-ciniaka. Spalono kilkanaście ukradzionych wcześniej z magazynku koszulek Jagiellonii, a ogromną płachtę imitującą strój zawodników gości podarto na strzępy. Wszystko to przy zachwycie dzieci i amoku bywalców loży VIP, zapewne sponsorów. Bardziej niż wyczynami „Żylety” byłem zażenowany prymitywami z loży biznesowej, przedsiębiorcami w białych skarpetkach do garnituru.

Kradzenie rywalom flagi ma podłoże historyczno-socjologiczne. Przez kilka lat byłem harcerzem i na letnich obozach bardzo nas rajcowało wykradanie flagi innego zastępu. Trzeba było wykazać się nie lada sprytem, by pod osłoną nocy, omijając warty, zakraść się lasem do sąsiedniego obozu, by podwędzić zawieszony na wysokim maszcie proporzec. Nikt go później nie palił ani nie darł. Po prostu nazajutrz na oczach wszystkich druhen i druhów zwracało się trofeum upokorzonym rywalom.

Kibice idą na łatwiznę, przeskakując przez płot i waląc kijem bejsbolowym, to są cienkie bolki bez polotu. Gdyby powołać ich w kamasze, jak mnie prawie pół wieku temu, to błagaliby o litość sadystycznego sierżanta, a koszarowa fala zmiotła by ich jak tsunami. Palacze flag to tchórze. Szczególnie gdy zdobyli je podstępem, przekupując pilnującego magazynku ochroniarza. Przydałby im się ekstremalny obóz harcerski lub dwa lata wojska, najlepiej w Orzyszu. Tam bowiem mieści się karna jednostka dla niesfornych żołnierzy. Kierowano do niej także piłkarzy z wojskowych klubów, gdy narozrabiali lub nie chcieli podpisać kontraktu na dłużej. Taki los spotkał wybitnego zawodnika Polonii Bytom i Legii, późniejszego selekcjonera reprezentacji Polski, Henryka Apostela. Kazano mu grać w Śniardwach Orzysz pod lewym nazwiskiem Kukulski, ale lokalne media rozdmuchały sprawę i „Milani” szybko wrócił do stolicy.

Oj, nabroili ostatnio moi młodsi koledzy po gwizdku i chorągiewce. Nawet mój syn Tomek dał ciała w Gdyni, za co zresztą przeprosił, co mu się chwali. Najwięcej kontrowersji wzbudziły decyzje arbitrów w meczu Legia - Jagiellonia. Byłbym skłonny przyznać rację krytykom, gdyby nie powtarzali w kółko terminu „kontrowersja”. Dlaczego nie „błąd” lub „pomyłka”? Miejmy odwagę nazywać rzeczy po imieniu. Kontrowersja to rozbieżność opinii pociągająca za sobą dyskusje i spory. Tylko i aż tyle zgodnie ze słownikową definicją. Skąd zatem ubliżanie sędziom przez armię internetowych hejterów?

Szacunek dla trenera Adriana Siemieńca, który w wyważony i kulturalny sposób odciął się od żądnego krwi chóru. Wszedł w ten sposób na drogę legendy polskich trenerów Kazimierza Górskiego, który dla zasady nigdy nie krytykował sędziów. Wyjaśniał, że w ten sposób pozbawiałby się argumentów w dyskusji z piłkarzami, wytykając im popełniane błędy. Mądrości Pana Kazia wiecznie żywe!


Sympatycy Legii po raz kolejny w trakcie meczu z Jagiellonią urządzili racowisko. I nie tylko... Fot. Tomasz Jastrzębowski/Pressfocus