Na nich!
Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado
W skomercjonalizowanym świecie futbolu coraz trudniej o sensację. Są dwa główne powody: pierwszy, najbardziej oczywisty, to pieniądz. Pieniądz rządzi światem, zwłaszcza tym, który może przynieść... pieniądz. Futbol go przynosi, więc pieniądz nim rządzi i kółko się zamyka. Dlatego najbogatsi mają też najlepszych, nikt z futbolistów nie jest w stanie oprzeć się krewnym króla Midasa. Drugi powód to regulaminy rozgrywek. Bogaci i wielcy nie mają żadnego interesu spotykać się z małymi i biednymi. Nie przynosi im to żadnych merkantylnych korzyści.
Dlatego rozgrywki krajowych pucharów to ostatnia ostoja romantyzmu we futbolu. Także mecze Pucharu Polski. Oczywiście nie bądźmy naiwni… Czasy prawdziwego romantyzmu minęły. Dziś nawet ci mali patrzą na geld i od geldu zależą, taka prawda. Jednak ciągle może jeszcze zdarzyć się, że tapicer czy taksówkarz mogą na boisku okazać wyższość nad zawodowym futbolistą. Może jednak zdarzyć się to już tylko w rozgrywkach pucharowych, gdzie wszystko zależy czasem od jednego meczu.
W tym roku już wiadomo, że sensacją są rezerwy klubu z Goczałkowic, na co dzień grające na szóstym poziomie rozgrywek. Oczywiście każdy kibic w Polsce słysząc tę nazwę, od razu dorzuci na bezdechu „Łukasz Piszczek” i będzie miał rację. Piszczek, który jest trenerem pierwszej drużyny, ale drugiej już nie – w tym we wtorek zagrał cały mecz. Forma ciągle u czterdziestolatka jest. Przynajmniej taka, która pomoże sprawić sensację na poziomie pierwszej rundy Pucharu Polski. O szczegółach czytajcie obok w relacji Jerzego Dusika, który z bliska obserwował, jak Goczałkowice ogrywają zespół z wyższej ligi.
A przecież to dopiero początek szaleństw na szczeblu centralnym. Drużyn rezerwowych czy z niższych lig wcale w PP nie brakuje. Prawda jest taka, że potem tę przygodę pamięta się przez lata, a miasteczko kojarzone jest przez mieszkańców innej części kraju właśnie z tym wyczynem. Ja tak mam z Jadownikami. Kiedy jadę przez Małopolskę w stronę Tarnowa, to wiem, że do tej właśnie wioski przyjechał w 1984 roku wielki Widzew z Włodzimierzem Smolarkiem na czele, żeby rozegrać mecz pucharowy. A przypomnijmy – były to czasy, gdy Widzew działał na wyobraźnię całej Polski meczami również pucharowymi, choć z przeciwnikami jednak innego kalibru – Manchesterem United, Liverpoolem czy Juventusem. A tu nagle pyk: Jadowniczanka Jadowniki… Wtedy, bez przesady, na malutkim stadioniku (i tak duże słowo) pojawiła się nie tylko cała wioska, ale i... wszystkie sąsiednie.
Jednym z najfajniejszych elementów pucharowej rzeczywistości są marzenia kibicowskie – studiowanie, na kogo mój klub może trafić w kolejnej rundzie. Może od razu na jeden z tych najsłynniejszych, a może jednak nie… Najpierw rywal, z którym teoretycznie nasi chłopcy byliby w stanie powalczyć, a dopiero potem jakiś mistrz Polski, co?
Tak czy inaczej, w tych rozgrywkach fajne jest to, że zawsze jakiś maluczki dociera tam, gdzie nie powinno go już być. Czasem do najlepszej ósemki, czasem czwórki, a czasem nawet do wielkiego finału. Wspomniana na wstępie tego tekściku komercjalizacja piłki sprawia, że obecnie szanse na to są już jedynie teoretyczne. Ale przecież zawsze zostanie miejsce na marzenia. A pucharowe marzenia futbolowe ucieleśnia hasło zawsze aktualne, przynajmniej na początku: NA NICH!
