Sport

Na nartach z dachu świata

Andrzej Bargiel jako pierwszy w świecie wszedł na Mount Everest i na deskach zjechał z jego wierzchołka do bazy położonej ponad 3500 m niżej. A to wszystko bez wspomagania tlenem!

Andrzej Bargiel w bazie – już po zaczerpnięciu tlenu pełną piersią. Fot. Sipa / PressFocus

HIMALAIZM

- To było marzenie, które dojrzewało we mnie latami - przyznał polski skialpinista, który na Evereście (8849 m n.p.m.) działał już w 2019 i 2022 r. W pierwszym przypadku jego plany pokrzyżowały obfite deszcze, a przede wszystkim lodowy serak wiszący nad częścią drogi nad lodowcem Icefall (przez niego przechodzą wszystkie wyprawy zmierzające klasyczną drogą na Everest). W drugim z kolei dotarł z wybitnym himalaistą Januszem Gołąbem do wysokości 8000 m n.p.m. – na Przełęcz Południową, ale dalszą wspinaczkę uniemożliwiły podmuchy wiatru osiągające w porywach 100 km/h.

Kolejną wyprawę w najwyższe góry świata 37-letni Bargiel rozpoczął ponad miesiąc temu. Przed nim nikomu nie udało się zdobyć Everestu i zjechać na nartach bez tlenu. Jedyny zjazd na nartach był dziełem Słoweńca Davo Karnicara, który przy użyciu tlenu zdobył szczyt i zjechał z niego 7 października 2000.

Szesnaście godzin w strefie śmierci

Jak przekazano w komunikacie, kluczową fazę ataku szczytowego rozpoczął z obozu czwartego, położonego na wysokości ok. 7900 m n.p.m. Z powodu dużej ilości świeżego śniegu, utrudniającego torowanie trasy, trwał on wiele dłużej niż początkowo zakładano. Polak spędził 16 godzin na wyczerpującej wspinaczce w tzw. strefie śmierci, tj. powyżej 8000 m, nie korzystając przy tym z dodatkowego tlenu.

Noc nad lodowcem

Na szczycie najwyższej góry świata spędził zaledwie kilka minut, po czym przypiął narty i rozpoczął zjazd. Na wysokości obozu drugiego (ok. 6400 m n.p.m.) zastała go noc, uniemożliwiająca bezpieczne nawigowanie zjazdu. Zatrzymał się więc w obozie i kontynuował zjazd następnego dnia. Pokonał m.in. lodowiec Khumbu bez korzystania z liny i „poręczówek”, a zjazd zakończył na wysokości bazy - 5364 m n.p.m.

- To jeden z ważniejszych kroków w mojej sportowej karierze. Wiedziałem, że trudne jesienne warunki i poprowadzenie linii zjazdu przez lodowiec Khumbu to największe wyzwanie, z jakim mogę się zmierzyć - przyznał Bargiel po zjeździe, cytowany w komunikacie organizatorów wyprawy.

Towarzysząca wyprawie dr Patrycja Jonetzko podkreśliła, że patrząc przez pryzmat fizjologii człowieka - przy tak małej ilości tlenu w powietrzu - wyczyn Bargiela przekracza ludzkie możliwości. - Organizm na tej wysokości, niewspomagany tlenem z butli, musi walczyć o każdy postawiony krok – przypomniała.

Wspomagający Bargiela na wyprawie himalaista Dariusz Załuski wskazał, że zjazd z Everestu potwierdził, jak wyjątkowymi umiejętnościami dysponuje ten skialpinista. - Nie tylko pod względem sportowym, ale też wytrzymałościowym i mentalnym – zaznaczył.

Lew na ośmiotysięcznikach

Wyprawa na Everest była kolejnym etapem autorskiego projektu „Hic Sunt Leones” („Tu są lwy”), zgodnie z rzymską sentencją oznaczającego nieznane tereny eksplorowane przez imperium. W 2013 roku Bargiel zjechał na nartach z Sziszapangmy (8013 m), rok później z Manaslu (8156 m, obydwa leżą w Himalajach), a następnie przeniósł się w Karakorum - w 2015 r. zjechał z Broad Peak (8051 m), w 2018 r. z drugiego co do wysokości szczytu globu K2 (8611 m), zaś w 2023 r. z obydwu Gaszerbrumów (I i II).

(PAP)