Sport

Mistrz opada z sił

53 mecze robią swoje. Na finiszu rozgrywek Jagiellonia traci ważne punkty.

Białostoczanie mogą na koniec sezonu 2024/25 zostać z niczym. Fot. PAP/Artur Reszko

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

Jeszcze kilka tygodni temu wciąż urzędujący mistrz Polski był krok za liderem z Poznania, a potem z Częstochowy. Sprawa obrony tytułu przez klub z Białegostoku była otwarta. Wszystko zmieniło się w ostatnich tygodniach, kiedy to świetnie radząca sobie piłkarska maszyna z Podlasia zacięła się. Dwie kolejne porażki - po 1:3 z Zagłębiem i Koroną - oraz remis 1:1 z Górnikiem w minioną niedzielę, sprawiły, że teraz niepewne jest nawet trzecie miejsce na koniec rozgrywek, które decyduje o europejskich pucharach. Ich brak – po sezonie, w którym udało się awansować do ćwierćfinału Ligi Konferencji – byłby dla białostoczan klęską.

- Gdybyśmy wykorzystali przynajmniej część sytuacji, które mieliśmy w pierwszej połowie, to powinniśmy ten mecz wtedy skończyć i tyle. W piłce nożnej jest tak, że jak nie zamykasz meczu, kiedy masz taką możliwość, to przeciwnik nie będzie ci wiecznie pozwalał stwarzać sytuacje – komentował po spotkaniu z Górnikiem trener Jagi Adrian Siemieniec.

Faktycznie, do przerwy przewaga Dumy Podlasia był ogromna, w strzałach 20 do 4. Co z tego jednak dla mistrza, skoro kolejne pudła zaliczali Lamine Diaby-Fadiga czy Jesus Imaz. Ten drugi już mógł wkroczyć do „Klubu 100”, czyli najlepszych napastników ekstraklasy, którzy mają co najmniej sto bramek w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale został na liczbie 96.

Z kolei w Zabrzu radość z cennego punktu. Zdecydowała o tym druga połowa i zmiany dokonane przez trenera Piotra Gierczaka, który w przerwie zostawił w szatni Filipa Prebsla, Yosukę Furukawę i mało widocznego Aleksandra Buksę. W ich miejsca weszli Luka Zahović, Ousmane Sow i Paweł Olkowski.

-  Na pewno pierwsza połowa była ciężka w naszym wykonaniu ze względu na bardzo proste indywidualne błędy, którymi napędzaliśmy Jagiellonię, chociaż muszę powiedzieć, że grała ona bardzo intensywnie, chciała ten mecz zamknąć już w pierwszej połowie. Cieszy to, że po straconej bramce dążyliśmy do wyrównania i nam się to udało. Druga połowa była w naszym wykonaniu dużo lepsza. Nie było tak dużo strat. Chłopcy bardzo się nabiegali, dali z siebie wszystko, włożyli w ten mecz całe „serducho” i za to im chwała – podsumował trener Gierczak.

Michał Zichlarz     

Uderzył w sędziego

Sporo uwag po niedzielnym remisowym spotkaniu w Białymstoku zebrał arbiter Jarosław Przybył. Arbitrowi z Kluczborka dostało się przede wszystkim od eksperta od sędziowania w Canal+ Adama Lyczmańskiego. Chodziło o sytuacje z 54 minuty i z samej końcówki. W pierwszej napastnik z Białegostoku Lamine Diaby-Fadiga najpierw faulował Taofeeka Ismaheela, a potem sam został poturbowany przez bramkarza Górników Filipa Majchrowicza. – W tej sytuacji nie trzeba było czekać z odgwizdaniem przewinienia, a skończyło się tym, że napastnik gospodarzy z kontuzją opuścił boisko – oceniał Lyczmański. Ligowy ekspert przekonywał też, że w samej końcówce gospodarzom należał się karny za atak łokciem Josemy na Adriana Diegueza. – To błąd sędziów, również tych siedzących na VAR-ze, że nie zareagowali – mówił Lyczmański.

- Chyba przestanę się gryźć w język i przestanę być dyplomatą, bo za dużo tych niekorzystnych pomyłek dotyczących mojego zespołu – skwitował trener Adrian Siemieniec.

(zich)