Sport

Mało mówił, dużo robił

Henryk „Hajna” Suchy nigdy nie był wylewny. Jednak jego miłość do fussballu to historia niecodzienna.

Henryk Suchy (drugi z lewej w górnym rzędzie) jako trener Unii Racibórz w sezonie 1969/70. Archiwum Andreasa Rima

W Bochum odbył się w czwartek pogrzeb człowieka niezwykle zasłużonego dla polskiej i śląskiej piłki nożnej, choć trochę zapomnianego, który od dawna już nie funkcjonuje w powszechnej świadomości. A przecież jego losy są niecodzienne…

Świniobicie i kontuzja

Henryk Suchy zmarł w wieku 97 lat. Wywodził się z Mikulczyc, nic więc dziwnego, że w piłkę zaczynał grać jeszcze przed wojną w miejscowym klubie Sportfreunde Klausberg. Występował jako napastnik. Jeszcze w Mikulczycach, pracując na kopalni, poznaje Różę, która jest tam planistką. Zakochują się. Miłość przetrwa do 2017 roku i śmierci żony.

Po wojnie trafił do Szombierek Bytom, które tworzyły akurat drużynę na miarę ekstraklasy. Wtedy doszło do zdarzenia, które sprawiło, że Henryka Suchego, na którego koledzy przez całe życie wołali „Hajna”, śmiało można nazwać „największym pechowcem polskiej ligi wszech czasów”. Ta historia jest niecodzienna, a o szczegóły niełatwo. – Ojciec zawsze był małomównym człowiekiem. Mało o sobie mówił, trzeba było z niego wszystko wyciągać – przyznaje jego syn Rudolf (rocznik 1958).

Gdy w 1948 roku „Szombry” dostały się do najwyższej klasy rozgrywkowej, działacze wiedzieli, że drużyna potrzebuje wzmocnień. Szukali w okolicy. Tramwajem pojechali do Zabrza, do Mikulczyc. Ściągnęli dwóch chłopaków, którzy kiedyś grali w Sportfreunde – Józefa Burdę i właśnie Suchego. Chłopaki poznają się z resztą drużyny na okazjonalnym świniobiciu, jest zabawa. Wszystko układa się świetnie, ale wszystko przekreśla… pierwszy mecz w ekstraklasie. „Hajna” gra ledwie kwadrans, rywal kopie go w kolano. Bandażują mu nogę, nie ma wtedy zmian. Dociąga do końca, ale to już koniec. Już nigdy nie wyjdzie na boisko jako ligowy piłkarz...

Nigdy się nie poddawał

Wielu by się załamało, ale nie on. Postanawia zostać przy piłce i realizować się jako trener. Staje się fachowcem, udowadnia to w wielu klubach. Jednak to właśnie w Szombierkach osiąga największe sukcesy. Nieżyjący już Helmut Nowak opowiadał mi, że trener Suchy nabierał doświadczenia, pracując z juniorami „Zielonych”. – W 1954 roku zrobiliśmy wicemistrzostwo juniorów i pięciu czy sześciu piłkarzy przeszło do pierwszej drużyny – wspominał. Inny nieżyjący już zawodnik Szombierek, Ginter Pośpiech, wspominał mi, że Suchy był zbyt łagodny. Nie był typem zakapiora, a piłkarze to wyczuwali. Mimo to potrafił osiągnąć największy sukces przed erą trenera Huberta Kostki – zdobył z Szombierkami wicemistrzostwo Polski w 1965 roku, ogółem prowadził je w ekstraklasie przez cztery sezony.

Bytomska trauma Gmocha

Tamte rozgrywki były niewiarygodne. Do legendy przechodzi spotkanie z Legią Warszawa rozgrywane na „Hasioku” – słynnym, nieistniejącym już boisku, na którym nie dawały rady najlepsze drużyny (dziś są tam garaże, choć resztki korony stadionu uważny obserwator ciągle zauważy). Ten legendarny mecz miał miejsce 25 kwietnia 1965 roku. Legia z plejadą gwiazd w składzie – Lucjanem Brychczym na czele – w 80. minucie prowadzi 4:2. Wydaje się, że jest po meczu. Wielki dzień ma jednak Helmut Sladek, który wbija bramki w 85. i 88. minucie. Jan Wilim opowiadał mi kiedyś, że ten drugi gol padł po strzale w samo okienko. „Hasiok” szaleje. „Huragan o sile tajfunu nie robi większego spustoszenia od tego, co zrobił Sladek” – pisał potem „Sport”. Ale to nie koniec! „Ostatnia szansa. Piłka na kornerze, piłka do Nowaka, w tym samym ułamku sekundy fantastyczny strzał i zdawało się, że siatka wyląduje na wieży wyciągowej kopalni Szombierki. Widownię ogarnął szał – emocjonował się „Sport”. Ten mecz to traumatyczne wspomnienie dla Jacka Gmocha, który występował wtedy w stołecznej drużynie. Kilka lat temu ten były obrońca bez powodu wspomniał o nim podczas wizyty w telewizyjnym programie o futbolu. Po tym zwycięstwie Szombierki wyszły na prowadzenie w tabeli, ale o tym, że dały się wyprzedzić Górnikowi, zdecydowała porażka z Ruchem. Niemniej to właśnie była drużyna tworzona przez Henryka Suchego…

Zawsze było ciekawie

To był największy trenerski sukces, ale był też inne. Rodzinne Mikulczyce też wyciąga na nieosiągalny wcześniej poziom. To właśnie pod jego opieką drużyna, funkcjonująca wówczas pod nazwą MGKS Mikulczyce-Rokitnica, wywalczyła największy sukces, awansując w 1972 roku na zaplecze ekstraklasy. Rok później zespół zmienił nazwę na Sparta Zabrze. Drużyna rywalizowała na tym poziomie rozgrywek przez pięć lat, aż do spadku po sezonie 1976/77. W tamtym zespole grali tacy piłkarze jak Hubert Kulanek, Ireneusz Lazurowicz, Maksymilian Kluger, Jan Niewiedzioł czy Norbert Gerlich. Ten ostatni (rocznik 1944), grał na lewym łączniku i dobrze pamięta Suchego, bo robił z nim aż dwa awansie do II ligi, ten pierwszy właśnie w Mikulczycach. – Był fachowcem. Wiadomo, że wtedy były inne czasy niż dziś, kluby nie miały takiej bazy, dysponowały jedną płytą, więc trzeba było o nią dbać, choćby gdy lał rzęsisty deszcz.

– Trener Suchy nigdy nie narzekał na warunki, nigdy się nie poddawał, a jednocześnie gdy nie mogliśmy trenować na płycie, zawsze potrafił zorganizować coś w zamian, jakieś ćwiczenia na boku i… zawsze były to zajmujące zajęcia – opowiada Gerlich, który wywodzi się z GKS-u Gliwice. Tam zaczynał grać w piłkę w jednej drużynie z Joachimem Marxem i Włodzimierzem Lubańskim.

Zniesiony na rękach z boiska

Potem doszło do fuzji, w wyniku której GKS połączył się z Piastem. Właśnie z tym ostatnim klubem Henryk Suchy zrobił awans na zaplecze ekstraklasy wcześniej, bo w sezonie 1967/68. – Piłkarze z tamtych lat wspominali mi, że trener Suchy miał typowy śląski charakter, jest przez nich ciepło wspominany. Przez cały tamten sezon Piast rywalizował ze Ślęzą Wrocław. Decydujący mecz odbył się na stadionie XX-lecia – tam, gdzie teraz stoi hala. Trzybramkowe zwycięstwo fetowało 15 tysięcy kibiców. Trenera Suchego i piłkarzy znieśli na rękach z boiska. Pojawił się nawet transparent: „Za rok w I lidze” – opowiada Grzegorz Muzia, autor książki „80 lat Piasta Gliwice”. Awansu jednak nie było, w Piaście nie przedłużyli z Suchym umowy. Tworzył się klub wielosekcyjny, pojawiła się presja, żądano kolejnych sukcesów, który mieli zapewnić inni. Nie zapewnili. Piast awansował do ekstraklasy dopiero w 2008 roku.

Pomocny w Niemczech

Trener Suchy pracował również w Unii Racibórz, prowadził tam zespół na zapleczu ekstraklasy w latach 1969-70. – Nie było mu łatwo, bo był trenerem, który dba o przygotowanie fizyczne, a wtedy w Unii było kilku starszych zawodników, którym się to nie podobało – mówi Andreas Rim, mieszkający w Niemczech znawca i miłośnik dziejów Unii.

Henryk Suchy zdecydował się na wyjazd na stałe do Niemiec w 1986 roku. Opuścił wtedy Bytom, gdzie mieszkał. Jego syn Rudolf wyjechał za ojcem dwa lata później. Senior ciągle żywo interesował się piłką. Pomagał innym przesiedleńcom o śląskich korzeniach, także piłkarzom. Na jednym z takich spotkań poznał choćby Krystiana Gruszkę, który przed wyjazdem do Niemiec w 1986 roku grał m.in. w Odrze Opole u Antoniego Piechniczka i ROW-ie Rybnik. Własnymi kontaktami ściągnął go do Wattenscheid i piłkarz pewnie by się załapał do pierwszego składu, gdyby nie karencja, którą musiałby odbyć, bo nielegalnie opuścił Polskę. Ostatecznie Gruszka zatrudnił się w zakładach Opla.

Henryk Suchy odszedł niedługo przed 98. urodzinami, które obchodziłby 5 kwietnia.

Paweł Czado

Henryk Suchy (1927-2025)

Cieśla na kopalni, napastnik, trener. Urodził się w Mikulczycach, zmarł w Bochum. W ekstraklasie rozegrał jeden mecz (w barwach Szombierek) i doznał w nim kontuzji, która zakończyła jego karierę. Szkoleniowiec Sparty Mikulczyce (awans na zaplecze ekstraklasy w 1972), Szombierek Bytom (wicemistrzostwo Polski w 1965), Unii Racibórz, Piasta Gliwice (awans na zaplecze ekstraklasy w 1968), pozaGórnym Śląskiem – Glinika Gorlice. Trenował też młodzież i juniorów.

Pogrzeb Henryka Suchego w Bochum. Fot. Krystian Gruszka

Pogrzeb Henryka Suchego. Johann Gorgon (z lewej), krewny Jerzego, najsławniejszego piłkarza wywodzącego się z Mikulczyc i Max Kluger, były piłkarz Sparty Zabrze. Fot. Krystian Gruszka