Sport

Mamy pole do popisu

Rozmowa z Piotrem Misztalem, kapitanem Znicza Pruszków i byłym bramkarzem GKS-u Tychy

Piotr Misztal to postać łącząca Pruszków i Tychy. Fot. Krzysztof Porębski / Press Focus

Od 10 lat jest pan bramkarzem Znicza. Jak wygląda pana pruszkowskie życie?

– Oprócz tego, że gram w pierwszoligowej drużynie Znicza, to z Pruszkowem związany jestem także jako trener bramkarzy w akademii naszego klubu, a do tego pracuję w szkole podstawowej oraz w Szkole Mistrzostwa Sportowego, gdzie są klasy będące drużynami Znicza. Mówiąc krótko, od najmłodszych roczników, od kiedy tylko bramkarze zaczynają specjalistyczny trening, mam na nich oko.

W poprzednim sezonie wydawało się, że praca szkoleniowa weźmie górę w pana życiu, a jednak wrócił pan między słupki. Co się stało?

– Wygrałem rywalizację. Od 1 lipca 2021 roku byłem oficjalnie trenerem bramkarzy pierwszej drużyny i jednocześnie jej zawodnikiem, ale na początku 2023 roku do Pruszkowa został sprowadzony Miłosz Mleczko, ponieważ Mariusz Misiura potrzebował określonego profilu bramkarza pod preferowany przez tego trenera sposób gry. W połowie sezonu, w którym zdobyliśmy awans na zaplecze ekstraklasy, zostałem więc rezerwowym. Prowadząc jednak nadal treningi bramkarskie, sam też się do nich przykładałem i czekałem na swoją szansę. Doczekałem się pod koniec minionego sezonu i po 28. kolejce, gdy mieliśmy tylko trzy punkty przewagi nad strefą spadkową, dostałem nominację na „strażaka”. Stanąłem między słupkami i od zwycięstw z Arką Gdynia i Miedzią Legnica zaczęła się nasza passa pięciu spotkań bez porażki. Dzięki niej zakończyliśmy sezon na 13. miejscu z ośmioma punktami „zapasu”.

Czy to zadecydowało, że nowy trener, Grzegorz Szoka, odebrał panu... funkcję trenera bramkarzy i postawił na pana jako kapitana i zawodnika Znicza?

– Trener Szoka w rozmowie z naszym prezesem, Sylwiuszem Muchą-Orlińskim, ustalił, że mam się skupić na grze, a do Znicza sprowadził trenera bramkarzy i specjalistę od stałych fragmentów gry Mateusza Wójcika. Dzięki temu bardziej mogę skoncentrować się na grze, bo z tych wielu funkcji, jakie miałem wcześniej, jedna mi odeszła.

To wystarczyło, żeby po 37. urodzinach przeżywać kolejną młodość?

– W Zniczu w sezonie 2011/12 zadebiutowałem w II lidze, a następnie grałem w GKS-ie Tychy. Od sezonu 2015/16, czyli już 10. sezon z rzędu, jestem znowu w Pruszkowie, gdzie przeżywałem kilka razy „piękne chwile”. Na pewno jednym z tych niezapomnianych spotkań, a było ich już 268, jest mecz ostatniej kolejki sezonu 2019/20. Mieliśmy tylko dwa punkty przewagi nad strefą spadkową, a pojechaliśmy na spotkanie z Widzewem, który walczył o awans. Byliśmy skazywani na porażkę, ale postawiliśmy się zbudowanej za potężne pieniądze, bardzo mocnej drużynie i wygraliśmy 1:0. Wiem, że kibice bardziej pamiętają mojego gola strzelonego w ostatniej akcji wyjazdowego meczu z Chojniczanką w marcu 2017 roku, bo główką po rzucie rożnym doprowadziłem do remisu 3:3, ale jednak wyżej sobie cenię to łódzkie zwycięstwo, dające utrzymanie, albo te mecze, które dawały nam awanse do I ligi.

Czy w tym sezonie mierzyliście w awans do ekstraklasy?

– Na pewno nie, ale patrząc na nasze wyniki w spotkaniach z drużynami z czołówki I ligi, możemy powiedzieć, że w niczym im nie ustępujemy. Dwa razy wygraliśmy z Polonią Warszawa i Wisłą Kraków, z Wisłą Płock mamy w dorobku cztery punkty, a z Bruk-Betem Termalicą i Miedzią Legnica po trzy punkty. Zwycięstwo w Krakowie, na stadionie, który widziało się wcześniej tylko w telewizji i przy takiej publice, oraz z takim zespołem, w którym dwóch zawodników zarabia tyle, co cała drużyna Znicza, czy pokonanie w Płocku tamtejszej Wisły, to bez wątpienia piękne chwile, dla których warto trenować. Udowadniamy, że potrafimy grać, bronić i atakować. Mamy zespół, który – gdy trafi z formą, do tego doda charakter oraz wolę walki, a nasz zawodnik kategorii superpiłkarskiej, czyli profesor Radek Majewski, dorzuci swoje „trzy grosze” – może być groźny dla najlepszych drużyn naszej ligi.

W najbliższym meczu Radosław Majewski musi pauzować po czwartej żółtej kartce. Jak więc zagracie z GKS-em Tychy bez swojego lidera?

– Tak jak z rywalami, którzy preferują otwartą grę. My taką lubimy, a rywale z niższych miejsc w tabeli raczej się zamykają – tak jak Pogoń Siedlce, z którą przy wyniku 1:1 prowadziliśmy oblężenie bramki, a ona wyprowadziła kontrę i w ostatniej minucie dostaliśmy gol na 1:2. Natomiast z zespołami z czołówki, z tymi, które się liczą w walce o awans, można pograć w piłkę i mamy pole do popisu. W takich meczach więcej się dzieje i dobrze nam w nich idzie. Problem jednak jest taki, że u nas oprócz braku Radka Majewskiego będzie też kłopot z... murawą, bo boiska na wyjazdach są zwykle lepsze niż nasze w Pruszkowie.

Jak traktuje pan mecz z GKS-em Tychy, w którym grał trzy sezony?

– To były dawne czasy, bo sezony 2012/13 i 2013/14 oraz połowa 2014/15. Z przyjemnością wracam do tamtych występów, szczególnie w zespole prowadzonym przez Piotra Mandrysza, bo jako beniaminek I ligi byliśmy wtedy rewelacją rozgrywek, zajmując 12 lat temu szóste miejsce. Wygraliśmy między innymi dwukrotnie z Cracovią, która awansowała do ekstraklasy. Bardziej pamiętam jednak mój ostatni pobyt w Tychach, czyli nasz jesienny mecz zremisowany z drużyną Artura Skowronka 1:1. Szybko strzeliliśmy gola z karnego, a później nie potrafiliśmy wyjść z połowy. To był chyba nasz najcięższy mecz rundy jesiennej i już wtedy mówiliśmy, że jak tyszanie odpalą, to mogą się nawet podłączyć do walki o baraże. I faktycznie, zaskoczyli, punktują znakomicie i są blisko, ale my nie ułatwimy im zadania. Swoje cele na ten sezon już co prawda zrealizowaliśmy, zapewniając sobie utrzymanie, ponieważ mamy 21 punktów przewagi nad strefą spadkową. Z drugiej strony do strefy barażowej tracimy 10 punktów, więc o nic już nie gramy. Jednak nadal każdy z zawodników ma swoje cele indywidualne i chce się pokazać z jak najlepszej strony. Liczę więc na dobry mecz.

Rozmawiał Jerzy Dusik