Sport

Maiblumenstadt i... bez

REMANENT - Jerzy Chromik

„Puchar tysiąca drużyn”. Taki baner wita niemal rokrocznie gości na Stadionie Narodowym. Są jednak tacy, i nie jest ich garstka, którzy upierają się nie bez racji przy mniej wyświechtanym haśle. Twierdzą, że to raczej „Puchar tysiąca kilometrów”.

Ze Szczecina do Rzeszowa (pierwszym przeciwnikiem Portowców w 1/32 finału była miejscowa Stal) niełatwo dojechać nawet pendolino z przesiadką na stacji tranzytowej Warszawa Centralna. A osobowy przyspieszony w PRL-u, zwany przez wtajemniczonych „przemytnikiem”, który zwiększał opóźnienie prawie na każdej stacji, jechał na tej trasie prawie dobę. Tak na marginesie nazwy, to całkiem niedawno w Dorohusku przechwycono 1700 paczek papierosów przewożonych w... wydrążonej płycie nagrobnej, transportowanej rzekomo na pogrzeb dziadka.

Ten finał na długo przed drugim dniem maja, a tym bardziej po meczu, miał w mianowniku wyraz „pogoń”. Kilka lat temu pojechałem do Szczecina, by napisać reportaż „Pogoń za stadionem”. Klubem rządził wtedy mocną ręką prezes Mroczek i niełatwo było o nim napisać coś złego. Walczył o dotacje od miasta, miał wsparcie Bońka i zaczął budować. Najpierw w marzeniach, a potem na prawdziwych fundamentach. Dziś stadion olśniewa, a... prezesa już nie ma. Być może uznał, że jego kieszeń nie doczeka trofeum. Potem długo trwała pogoń z nagonką za nowym właścicielem i sponsorem w jednej osobie. Chwilami było śmiesznie, chwilami smutno, ale ponoć długi wreszcie spłacono i nadal warto kibicować. Oddano klub w inne ręce. Czy w dobre? To się dopiero okaże...

Legia także od paru ładnych lat jest ciągle w pogoni, tyle że za tytułem. W tym roku stawka była chyba większa niż... zapewnienie sobie środków na przeżycie. Bez pokazania się w oknie europejskich rozgrywek sezon 2025/26 byłby odprowadzony tęsknym wzrokiem jak na obrazie Chełmońskiego „Bociany”. Puchar jednak zdobyto i to po raz 21. Czyli jest „oczko”!

Zanim jednak kopnięto w finale po raz pierwszy, była powtórka z rozrywki sprzed trzech lat. Tym razem wielbiciele Legii poczuli się dotknięci skrupulatnością służb i narzekali, bo niektórzy nie zdążyli zająć miejsca przed karnym Guala. A ja dobrze pamiętam, jak kibice Lecha nie wpuszczali Wielkopolan na Narodowy, bo chcieli grupowo wnieść chorągwie klubowe i środki pirotechniczne. Co bardziej potulni podkulili wtedy ogony i pozostali przed bramami, ale dobrze znany mi zasłużony kibic z miasta Przemysława wszedł i dość długo siedział sam w pustym sektorze. Wszedł, bo złamał opór prowodyra bojkotu, zwracając się do niego prosto z mostu:

- Nie było cię, gówniarzu, na świecie, kiedy ja już kibicowałem Kolejorzowi!

Podczas majówkowych wojaży dzień przed finałem spędziłem w Szczecinie, ale mecz oglądałem już w pięknym Ośnie Lubuskim, które kiedyś od plantacji konwalii nazywane było Maiblumenstadt. Siedziałem samotnie w kawiarence przed ekranem smartfona, a na stoliku stał wazonik z białym bzem.

Uwielbiam bez! Ale dogrywką zapachniało za późno. Dopiero w ostatniej minucie, już tej doliczonej. Była więc udana pogoń szczecinian, by kolejny finał przegrać... różnicą tylko jednej bramki. Tak jakby dwoma im ciągle nie wypadało. Pogoń za pucharem jeszcze trochę potrwa. I może znowu nie obyć się bez łez..

Ośno Lubuskie (kiedyś Maiblumenstadt). 1700 metrów murów obronnych i... bez. To było idealne miejsce, by obejrzeć na smartfonie i zrozumieć mecz finałowy Pucharu Polski Pogoń - Legia. Fot. Jerzy Chromik