Sport

Laskarki są super

POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz

Pamiętam czasy, gdy hokej na trawie był u nas grą wyłącznie dla płci brzydkiej, głównie tej zamieszkującej Wielkopolskę. Jako małolat kibicowałem ekstraklasowemu LKS-owi Rogowo z maleńkiej wioski pod Gnieznem. Ich derbowe mecze z koalicją gnieźnieńsko- poznańską były dla fanów letniego hokeja tym, czym dla piłkarskich kibiców z Łodzi, Krakowa, Warszawy i Górnego Śląska spotkania sąsiadujących klubów. Czasami do walki o medale włączały się Siemianowice Śląskie, gdzie tradycje tej dyscypliny są imponujące. Gdy Polska dostała z urzędu miejsce w żeńskim turnieju kobiet na igrzyskach olimpijskich w Moskwie (tych kadłubowych w roku 1980), to w trybie nagłym przeszkolono w operowaniu laską... szczypiornistki z Opolszczyzny, by spełnić oczekiwania decydentów. Dziewczyny pierwszy raz rozegrały poważny mecz już na igrzyskach i wywalczyły punktowane szóste miejsce. Niestety, było to miejsce ostatnie, więcej drużyn nie przyjechało.

Dziś polskie laskarki są mistrzyniami Europy w hali, dawno przegoniły kolegów i budzą respekt w świecie. Trener Krzysztof Rachwalski nie musi już zbierać dziewczyn odrzuconych z innych dyscyplin, coraz więcej garnie się do hokeja. Zapewne nikt nigdy nie zarobi tu fortuny zbliżonej do zarobków golfistów, finansowej elity w światowym sporcie. Adrian Meronk zarobił właśnie 4 miliony dolarów za jednym zamachem, przebijając dochody Igi Świątek. Świat nie jest sprawiedliwy, skoro są dyscypliny wycenianie milion razy wyżej niż lata ciężkiego treningu pływaków, dżudoków, ciężarowców, kolarzy, hokeistów. Skoro jednak ktoś chce za to płacić krocie, to nic mi do tego. Prawdziwy sport to dla mnie mecz III-ligowych koszykarzy Rysi Sochaczew i VIII-ligowych piłkarzy Słupii Sulęczyno oraz gminna liga lekkoatletyczna dzieci. De gustibus non est disputandum.

Skoro już padło nazwisko naszej wspaniałej tenisistki, to wejdę w polemikę z najlepszym polskim zawodnikiem w historii, Wojciechem Fibakiem. Nie bardzo rozumiem jego pretensje pod adresem Jeleny Ostapienko. Po zdecydowanym zwycięstwie nad naszą Igą Łotyszka nieco buńczucznie stwierdziła, że była pewna zwycięstwa i może grać jeszcze lepiej. A co miała powiedzieć po serii zwycięstw nad Świątek? Fałszywa skromność to oznaka kompleksów, a one w sukcesie sportowym przeszkadzają. Pewność siebie to nie tupet, arogancja czy pogardliwość. Zarówno Ostapienko jak i Świątek mogą grać jeszcze lepiej, a przyjdzie czas, że karta się odwróci i Iga wyrówna bilans z niewygodną rywalką.

Kibice Legii wyszli na kwadrans ze stadionu w trakcie meczu ligowego, by zaprotestować przeciwko złej ich zdaniem polityce władz klubu. Wyglądali jak bywalcy dyskoteki, którzy wychodzą na ulicę, by zajarać. W krajach o dużej kulturze kibicowania takie zachowanie uznano by za objaw złej dyspozycji psychicznej, ale przecież Polak potrafi. Jak kiedyś w Norwegii za selekcjonerskich czasów Jerzego Engela, gdy kibice z Polski pobili się między sobą w ramach międzyklubowych porachunków. Zdumieni tubylcy nie mogli pojąc o co chodzi? Bywalcy „Żylety” szanowani są za wspaniałe oprawy i żarliwy patriotyzm, ale tym razem trafili kulą w płot. Wszak Legia świetnie się spisuje w Lidze Konferencji UEFA, ma realne szanse na mistrzostwo i puchar Polski, to wiodąca siła w polskim klubowym futbolu. Widzę tu długi cień trenera Goncaio Feio, jawnie kontestującego pracę swoich przełożonych. Nie mam przekonania do portugalskich szkoleniowców w Polsce, to chyba nie ich klimaty. Czy Feio nie aprobował transferów proponowanych przez Jacka Zielińskiego, legijną legendę? Oczywiście aprobował, niektóre nawet inicjował, a teraz rżnie głupa.

Coraz mniejsza jest biało-czerwona chorągiewka w składach ligowych. Niedługo Michał Probierz będzie musiał obserwować rozgrywki drugiej i trzeciej ligi w poszukiwaniu reprezentantów. To nie jest normalne, gdy w meczach na ligowym szczycie Polak na boisku to obrazek tak rzadki jak diabeł tasmański czy yeti. Gdyby jeszcze zbłądzili pod polskie strzechy emeryci klasy Ronaldo i Messiego albo Guardiola na ławkę trenerską... Problem w tym, że nad Tagiem mało kto zna nazwiska asów polskich boisk stamtąd przybyłych. Że o dokonaniach już nie wspomnę. Menedżerowie wykonują swoją robotę wzorowo, właściciele i dyrektorzy sportowi klubów wręcz przeciwnie. Dlaczego nikt nie dostrzega tu konfliktu interesów? Pozornie decyzja o spłaceniu długów gdańskiej Lechii przez zarządzającą ligowymi rozgrywkami spółkę Ekstraklasa SA nie trzyma się kupy, ratowanie zadłużonego klubu przez podmiot nie do tego powołany wywołało medialną burzę. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, a te są takie, że wycofanie Lechii z rozgrywek skutkowałoby nałożeniem ogromnych kar przez partnera telewizyjnego zgodnie z umową. Nie na klub, a na partnerów tej umowy, czyli Ekstraklasę właśnie i na PZPN, jej udziałowca. Dodam jeszcze gniew kibiców pozbawionych kilkunastu meczów w ramach abonamentu, za który już zapłacili. Teraz cała nadzieja w bogatej cioci z Ameryki, która podobno chce Lechię kupić. Pożyczkodawca nic nie ryzykuje, odzyska swoją kasę z telewizyjnej transzy po sezonie. Oby tylko ratujący nie trafili pod sąd jak kiedyś ja za kroplówkę dla zadłużonego Widzewa. Pięć lat to trwało, mnie i ośmiu innym groziły długie lata za kratami, żona już paczki szykowała i swetry robiła na drutach, ale mądre sądy prawomocnie nas uniewinniły, a wydumane prokuratorskie zarzuty zdemolowały.

Everton jest dla mieszkańców Liverpoolu klubem drugiego wyboru, ale nawet fani „The Reds” twierdzą, że bez tego lokalnego, wielce zasłużonego rywala Premier League nie byłaby tym, czym jest. Gdyby tak kibice Legii podobnie myśleli o Polonii, Ruchu o Górniku, Widzewa o ŁKS, Lechii o Arce... Pomarzyć dobra rzecz. Chyba tylko w Poznaniu relacje kibiców Lecha i Warty są normalne. Kibicuję Evertonowi z przyczyn rodzinnych, jak w Polsce Polonii i Górnikowi (to z racji przyjaźni z Włodkiem Lubańskim i Stanisławem Oślizło). To jednak nie oznacza, że nie ściskam kciuków za innymi polskimi klubami, gdy występują na arenie międzynarodowej. Słabych nie zapraszają na salony.

Chyba nie doczekam się naszego klubu w najważniejszym europejskim pucharze pod koszem. Skoro mistrz Polski wygrał tylko jeden z kilkunastu meczów, to nie oczekujmy cudów. Po to UEFA i EABA wymyśliły nowe rozgrywki dla maluczkich, by mogli grać między sobą. Przykre to, ale prawdziwe. Poza siatkówką nie liczymy się w międzynarodowej rywalizacji klubowej, reprezentacyjnej zresztą też nie. Czasami coś wygrają szczypiorniści, ale - jak w piosence Dżemu - krótki to zryw. Cieszą mnie występy polskich śpiewaków na najważniejszych scenach operowych świata, muzykę kocham nie mniej niż sport. Inna sprawa, że na muzycznej platformie Spotify i filmowym Neftliksie coraz więcej podróbek i tandety. Pojawiają się wirtualni artyści i zmyślone fabuły rzekomo na podstawie autentycznych zdarzeń. Na szczęście w sporcie nam to nie grozi. Póki co!

Złoty medal mistrzostw świata hokeistek na trawie świadczy o wielkim potencjale tej dyscypliny w Polsce. Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus

Kibice Legii wyszli na kwadrans ze stadionu w trakcie meczu ligowego, by zaprotestować przeciwko złej ich zdaniem polityce władz klubu. Fot. Tomasz Jastrzębowski/Pressfocus