Larum grają
POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz
Czy ratunkiem dla polskiej koszykówki będzie naturalizowanie kilku Amerykanów? Podobno stosowne wnioski są już na biurku Prezydenta RP. Zakładam, że Andrzej Duda rozpatrzy je pozytywnie i rychło będziemy mieli kolejne „farbowane lisy” w biało-czerwonych strojach. Celowo użyłem cudzysłowu, co do zasady nie mam nic przeciwko tym praktykom, cały świat tak robi. Jednakowoż pod warunkiem, że to fragment długofalowej strategii, a nie rozwiązanie tymczasowe. Czy przyznanie polskich paszportów kilku piłkarzom podniosło poziom naszego futbolu? Ciekaw jestem opinii Szanownych Czytelników. Moim zdaniem jedynie Emanuel Olisadebe okazał się wartością dodaną, także w społecznym wymiarze. Emi uczynił dla walki z rasizmem i ksenofobią więcej niż setki pogadanek, audycji i plakatów. Na początku rzucano w niego bananami (widziałem na stadionie Legii), a później noszono na rękach, ubóstwiano. Stopniowo, krok za krokiem, każdy klub chciał mieć w składzie czarnoskórego piłkarza, przykład Olisadebe rozbudzał wyobraźnię. Każdy pamięta słynny mecz założycielski ekipy Jerzego Engela w Kijowie, początkujący nasz powrót na Mundial po 16 latach smuty. W przerwie ówczesny prezydent Ukrainy Leonid Kuczma usłyszał od wszechwładnego oligarchy i prezesa federacji piłkarskiej Grigorija Surkisa: „czarny Polak, taka jego mać”. Stałem obok, słyszałem, nie zmyślam. Występ koszykarzy podsumuję Sienkiewiczowskim „larum grają”. Czy znajdzie się Pan Wołodyjowski, który uratuje nas przed ponownym blamażem na zbliżającym się EuroBaskecie w Polsce? Zbieranie batów nigdy nie jest przyjemne, ale na własnym parkiecie boli podwójnie.
Piłkę ręczną kocham i rozumiem jak Chłopcy z Placu Broni wolność. Sławomir Szmal wielkim bramkarzem był, wielkim prezesem zostać może, na razie trzeba go pochwalić za aktywność w mediach społecznościowych i liczne wojaże na turnieje dziecięce, promowanie dyscypliny kiedyś modnej, dziś wymagającej odkurzenia. Bez pracy w klubach szanse na renesans są małe. Tymczasem upada ważny ośrodek polskiego szczypiorniaka. Właściciel i prezes Górnika Zabrze, Bogdan Kmiecik, po latach walki z wiatrakami powiedział „pas”. Wielka szkoda i szacunek dla człowieka z pasją, charyzmatycznego. Mam nadzieję, że w myśl zasady „nigdy nie mów nigdy” pan Bogdan wróci do swojej największej po rodzinie miłości i w takim czy innym miejscu odrodzi się zarządzany przez niego klub.
Życie po życiu nie zawsze jest usłane różami. Najlepiej przekonują się o tym byli wybitni sportowcy, dziś w roli prezesów. Już Irena Szewińska kierując PZLA miała swoich oponentów, a przecież była najlepszym polskim sportowcem w historii. Nieświadomi złożoności tej pracy naiwni oczekiwali, że pod batutą „Irenissimy” polska królowa sportu popędzi ku sukcesom, jak kiedyś ona sama na bieżni. To tak nie działa. Dziś z ostrzem krytyki zmaga się Adam Małysz, legenda skoków narciarskich. To nie jego wina, że do tej trudnej dyscypliny garną się już tylko nieliczni, których uda się odciągnąć od smartfona. Podobnie jest z Otylią Jędrzejczak, kiedyś wstającą codziennie przed świtem, by po ciężkim treningu zdążyć na pierwszy szkolny dzwonek.
Lata wyrzeczeń nie są dziś atrakcyjną propozycją dla młodzieży, która woli drogę na skróty. Może powyższe przykłady powstrzymują Marcina Gortata przed startem w wyścigu o fotel prezesa PZKosz? Nawet sam Zbigniew Boniek nie ustrzegł się w prezesowskiej roli raf i pułapek, co dziś odbija mu się prawną czkawką. Zarządzanie dużym związkiem sportowym wymaga umiejętności dialogu i dostrzegania problemów zanim wybuchną. Przespanie afery korupcyjnej sprawiło, że do dzisiaj wypomina mi się głupie zdanie o czarnej owcy. Godzenie interesów sportu amatorskiego i zawodowego, kobiecego i męskiego, halowego i plażowego, trenerów i sędziów to umiejętność, której nie nauczą na żadnym kursie. Dobry rodzic nie musi chodzić po porady do psychologa, by wychować dzieci na porządnych ludzi. Dobre wzory, intuicja i empatia są najważniejsze.
Żal mi piłkarzy Ruchu, pogrom na oczach wielu tysięcy oddanych kibiców boli bardziej niż wtopa na wyjeździe. Droga do ekstraklasy daleka, a cel za mgłą. Jak ta z rac, które uniemożliwiły milionowi telewidzów normalne oglądanie meczu z Wisłą. Nie lubię racowisk na stadionach, nie po to idę na stadion by łzawić, wdychać smród i tracić kontrolę na widowiskiem. Odpalanie rac jest jak pokazywanie języka lub wypinanie gołego tyłka przez przedszkolaków. Wolę dowcipne i patriotyczne transparenty, często plastyczne talenty ich twórców budzą uznanie. Wielki Mecz Mistrzów na Stadionie Śląskim przypominał film ze znanymi aktorami i kiepskim (dla Ruchu) scenariuszem. W Krakowie filmem zachwyt, w Chorzowie wręcz przeciwnie. Piłka nożna bywa okrutna, jak słowa piosenki Krzysztofa Krawczyka „to, co dał nam świat, niespodzianie zabrał los”. Za tydzień lub dwa role mogą się odwrócić, taki jest urok sportu. Co dedykuję także liderującym w pierwszej lidze „Słoniom” z Niecieczy, które teraz bardziej człapią niż galopują. Na ich szczęście idzie wiosna, zdecydowanie lepsza pora roku dla tych sympatycznych zwierząt. Walka o awans do ekstraklasy robi się pasjonująca, a demolka na Śląskim o niczym jeszcze nie przesądza.
Zwolennikom ściągania do Polski obieżyświatów z Portugalii i Hiszpanii polecam poszperanie w polskich niższych ligach. Cassio Santiago de Almeida grał w amatorskich klubach brazylijskich, przyjechał sobie do Polski popracować i pokopać piłkę. Grał w Narwi Ostrołęka i Orlętach Radzyń Podlaski, a teraz jest czołowym obrońcą zaplecza ekstraklasy w Pogoni Siedlce. Trener Adam Nocoń wydobył z niego ukryty potencjał i pewnie szybko skuszą go wielkie kluby. Każdy nosi w plecaku buławę marszałkowską.
Litwini nie dali pograć polskim koszykarzom... Fot. Norbert Barczyk/PressFocus