Sport

Kuzyn Haalanda

Jonatan Braut Brunes wyrasta na jednego z liderów Rakowa. Gra świetnie, strzela bramki. Wszyscy proszą go o autografy i koszulki... napastnika Man City.

Zapamiętajcie, nazywam się BRUNES! Fot. Fot. Grzegorz Misiak / Press Focus

Napastnikiem numer jeden w ostatnich meczach Rakowa jest Jonatan Braun Brunes, wciąż jeszcze funkcjonujący w świadomości kibiców głównie jako kuzyn Erlinga Haalanda.

Dżony się przełamał

Jak długo jeszcze tak będzie? Mam swoje nazwisko, tymczasem odkąd jestem w Polsce, wszyscy pytają mnie tylko o Erlinga. Nie mówią Jonatan, tylko kuzyn Haalanda. I proszą o autograf i jego koszulkę. Gdybym miał tysiąc koszulek Manchesteru City z podpisem Erlinga – rozdałbym je w godzinę – mówi spokojnie najskuteczniejszy napastnik wicelidera ekstraklasy, uśmiechając się. „Dżony”, jak każdy urodzony na północy Europy, jest człowiekiem spokojnym, stonowanym, wyluzowanym, pracowitym, mającym dystans do życia i do siebie. W ostatnich meczach z Piastem w Gliwicach i Lechią na Limanowskiego 83 ustrzelił dublety, a miał okazję na hat-tricki, co nie omieszkał podkreślić trener Marek Papszun bardzo zadowolony z gry Norwega. To były jego najlepsze występy – uważa trener Marek Papszun. Mamy klasyczną „9”. Cieszę się, że „Dżony” się przełamał, choć szkoda, że nie udało mu się strzelić hat tricka, bo jednak to jest wyczyn. Byłem spokojny o niego, bo ciężko pracował i nadal pracuje. Zrobił olbrzymi progres. Nawet gdy mikrocykl był bardzo długi i mieliśmy dzień na regenerację, gdzie nie wychodziliśmy na zajęcia, to poprosił, żeby mógł wyjść na boisko. Zezwoliłem na to, bo wierzę w taką pracę, chociaż byliśmy po trzech ciężkich treningach i dzień na regenerację był obowiązkowy. To nie jest więc przypadek, że tak dzisiaj wygląda. Jestem bardzo zbudowany jego postawą,

Akcje w dół, akcje w górę

Akcje sympatycznego Norwega z każdym tak udanym występem ostro zwyżkują, a jeszcze dziewięć kolejek temu wydawało się, że mamy do czynienia z nieudanym transferem. Gdy Raków zremisował 1:1 z Koroną Kielce w 16. kolejce ekstraklasy, rezultat był bardzo rozczarowujący dla szkoleniowca „Medalików”, podobnie jak postawa niektórych zawodników. Podpadł zwłaszcza „Kuzyn Haalanda”, który w 67 minucie opuścił boisko, a po chwili dał się ponieść emocjom. Gdy szkoleniowcy zdecydowali się wprowadzić za niego Tomasza Walczaka, zdenerwowanemu Norwegowi puściły nerwy. Po zejściu z boiska rzucił butelką wody w płot oddzielający boisko od trybun. Potem usiadł na ławce i zaczął rzucać koszulkami treningowymi. Ów „popis” został oczywiście skomentowany na pomeczowej konferencji prasowej. – Trudno coś powiedzieć na jego obronę – jednoznacznie oceniał zawiedziony Marek Papszun. – Nic nie dał w tym meczu. Praktycznie nie był przy piłce. Nie widziałem tam za dużo dobrych działań, dlatego ta zmiana była stosunkowo szybka. Widzieliśmy, jak Walczak wszedł i w pięć minut trzy-cztery razy dobrze utrzymał piłkę, najczęściej był faulowany.

Sprawdzona metodologia

Po takim dictum doświadczonego trenera można się było zastanawiać, czy w następnych meczach Brunes nie znajdzie się w poczekalni. Pytanie wróciło, gdy wiosną nie zdobył bramki w żadnym ze swoich czterech występów, a ostatniego gola strzelił w lidze 30 listopada w spotkaniu z Widzewem Łódź. Mimo wszystko Papszun stawiał na niego, a po występie w wyjazdowym zwycięstwie nad Lechem był już wyraźnie zadowolony z postawy Norwega. - Co do Brunesa, to rozegrał bardzo dobry mecz. Chociaż zmagał się w ostatnich dniach z dolegliwościami chorobowymi. Jestem pełen podziwu dla niego, jak i całego zespołu – podkreślał Marek Papszun, który kilka kolejek potem jeszcze raz wrócił do tego tematu. – Moja metodologia oparta jest na rozwoju zawodników, a więc i drużyny. „Dżony” zrobił bardzo duży postęp, co jest pocieszające i bardzo ważne dla mnie, że rozwój zawodników idzie w parze z wynikami. Jest rywalizacja w składzie. Dochodzą kolejni zawodnicy. Po kontuzji wraca do siebie Patryk Makuch. Dobre występy Brunesa trochę oddaliły od jedenastki Leo (Rochę – przyp. red.), ale on również dobrze trenuje i też dojdzie do takiej dyspozycji, że wszyscy napastnicy będą na równi rywalizowali o miejsce w podstawowym składzie.

Zbigniew Cieńciała