Kryzys za nimi?
Czy wicemistrz Polski na dobre wrócił do żywych, a trudny moment jest już przeszłością? Na jednoznaczną odpowiedź trzeba jeszcze poczekać.
Po meczu w Łodzi Marek Papszun w końcu miał powody do uśmiechu/Fot. Grzegorz Misiak/PressFocus
RAKÓW CZĘSTOCHOWA
Z oceną Rakowa w tym sezonie można mieć spory problem. Z jednej strony drużyna dość pewnie awansowała do fazy ligowej Ligi Konferencji, notując pięć zwycięstw i tylko jedną porażkę. W lidze częstochowianie zawodzą jednak na całej linii i nie zmienia tego nawet niedzielna wygrana (1:0) z Widzewem w Łodzi.
Dwa punkty widzenia
Środowisko obserwatorów i kibiców podzieliło się na tych, którzy uważają, że formuła prowadzenia zespołu przez Marka Papszuna się wyczerpała i Michał Świerczewski powinien poważnie rozglądać się za nowym szkoleniowcem. Tym bardziej, że trenera wyniki nie broniły tylko w ostatnim czasie, ale styl gry zespołu nie przysparzał mu fanów już od dość dawna.
Z drugiej strony są ci, którzy uważają, że kryzysy (choć Marek Papszun jak ognia unika nazywania tak obecnej sytuacji) zdarzają się wszędzie i obecną obniżkę formy trzeba zwyczajnie przeczekać. Zaufanie zarządu do szkoleniowca zbuduje nie tylko jego, ale również cały zespół, który dzięki temu już niedługo powinien być silniejszy. Liga wciąż jest jeszcze w tak wczesnej fazie, że straty są jak najbardziej do odrobienia. Pokazała to zresztą najlepiej ostatnia kolejka - wygrana Rakowa pozwoliła mu przesunąć się z 15. na 9. miejsce w tabeli.
Sporo mówiło się też o ewentualnym konflikcie niezwykle charyzmatycznego trenera z szatnią, ale te informacje zdają się nie znajdować potwierdzenia w żadnym źródle. Piłkarze, zarówno w rozmowach oficjalnych, jak i prywatnych, podkreślają, że nic takiego nie ma miejsca i sami zastanawiają się, z jakiego powodu ich gra w ostatnim czasie tak się obniżyła.
W ekstraklasie trudniej niż w pucharach
Mecz z Widzewem, choć wygrany szczęśliwie, może dawać realne powody do zobaczenia światła w tunelu. Raków dopisał bowiem nie tylko bezcenne trzy punkty do ligowej tabeli, ale również po raz pierwszy od dłuższego czasu (nie licząc drugiej połowy z Lechem Poznań, gdzie grał jedenastu na dziesięciu) zdominował rywala. Częstochowianie częściej byli przy piłce (62 procent), oddali prawie cztery razy więcej strzałów na bramkę rywali (21:6), jeszcze bardziej przygniatającą przewagę mieli w strzałach celnych (6:1). - Cieszę się, że zespół stanął na wysokości zadania. Do końca wierzył i walczył o wygraną. Każdy mecz to nowa historia, trzeba być bardzo dobrze przygotowanym, bo mecze w ekstraklasie są bardzo wymagające. Wydaje mi się, że niektóre nawet bardziej niż w europejskich pucharach, a pod presją nigdy nie buduje się łatwo zespołu - przyznał szkoleniowiec wicemistrza Polski.
Ofiary własnego sukcesu?
Wartość mentalna wygranej nad niezwykle renomowanym rywalem, do tego na jego terenie, może mieć niebagatelne znaczenie dla postawy drużyny w najbliższym czasie. - W moim mniemaniu w pełni zasłużyliśmy na te trzy punkty. Po ostatnich meczach, gdy wyglądało to średnio, w końcu przypieczętowaliśmy wygraną dobrą grą. Przez ostatnie pięć lat daliśmy kibicom takie wyniki, że apetyty urosły bardzo mocno. Każdy moment z porażkami i gorszą grą powoduje, że pojawia się napięcie i zwątpienie - powiedział nam po meczu w Łodzi Kacper Trelowski, któremu drugi raz w tym sezonie udało się zachować czyste konto.
Trener częstochowian nawet nie próbował ukrywać, jak wiele znaczyła dla niego ta wygrana. - W trudnym dla nas momencie pokazaliśmy charakter, mental i jedność. Ta niezłomność i konsekwencja przyniosła nam efekty. W sporcie one są kluczowe i ta drużyna kolejny raz to pokazała - dodał Marek Papszun. W czwartek jego drużynę czeka kolejny poważny test - inauguracja fazy ligowej Ligi Konferencji z liderem rumuńskiej ekstraklasy, Universitateą Craiova.
Mariusz Rajek
