Sport

Koniec wieńczy dzieło

Jonas Vingegaard, wygrywając w sobotę na słynnej kolarskiej górze Bola del Mundo, przypieczętował zwycięstwo w wyścigu Vuelta a Espana. Ostatni etap odwołano.

Wielka trójka trzeciego Wielkiego Touru: Joao Almeida, Jonas Vingegaard i Tom Pidcock. Zrobienie podobnego zdjęcia na podium w Madrycie stało się niemożliwe z powodu propalestyńskich protestów. Fot. PAP / EPA

Lider imprezy przed 20., przedostatnim etapem miał 44 sekundy przewagi nad drugim w klasyfikacji Joao Almeidą. – Przede wszystkim będziemy myśleć o obronie czerwonej koszulki, ale oczywiście powalczymy także o etapowe zwycięstwo – zapowiadał Duńczyk z grupy Visma-Lease a Bike. – Almeida to groźny przeciwnik, który przez bardzo długi czas potrafi intensywnie jechać, nie zwalniając tempa, i trudno utrzymać się na jego kole – doceniał klasę rywala Vingegaard. – Mam jednak nadzieję, że będę miał świetne nogi, tak jak na dziewiątym etapie, kiedy wygrałem na Valdezcaray – dodał. To właśnie podczas wspinaczki do tej stacji narciarskiej Duńczyk daleko za sobą zostawił Portugalczyka, zyskując nad nim większość przewagi. Bolała go jednak późniejsza przegrana na Angliru i na innym kultowym podjeździe, Bola del Mondo (2253 m n.p.m.), które z powodu położenia w parku narodowym rzadko znajduje się na trasie kolarskich wyścigów, chciał się mu zrewanżować i rozwiać wątpliwości, kto jest najlepszy w jubileuszowej, 80. edycji.

Zasłużył na zwycięstwo 

Na kluczowym etapie Almeida mógł liczyć na wsparcie kolegów z UAE Team Emirates, którzy świetnie wykonali swoją pracę, ale wykończenie należało do niego. Kiedy więc do mety zostało 3,3 km, a droga z asfaltowej zamieniła się na betonową i jej stromizna stała się ekstremalna (średnio powyżej 12 procent, maksymalnie ponad 20!), wyszedł na czoło elitarnej grupy i nie zrywem, ale mocnym tempem, bo to go charakteryzuje, próbował zamęczyć Vingegaarda. Jednak nie tylko Duńczyk, ale także trzech pozostałych kolarzy było w stanie utrzymać tempo wicelidera. Tego na prowadzeniu wkrótce zamienił Australijczyk Jai Hindley (Red Bull-BORA-hansgrohe), który z kolei chciał odrobić stratę do trzeciego w rankingu Brytyjczyka Toma Pidcocka (Q36,5). Stawkę porwał jednak dopiero atak Vingegaarda, który jako pierwszy przyjechał, a w zasadzie wtoczył się na szczyt z przewagą 11 sekund nad kolegą z drużyny, Seppem Kussem. Dwa lata temu to Duńczyk gratulował Amerykaninowi triumfu w hiszpańskiej imprezie, teraz role się odwróciły. Trzeci do mety dotarł Hindley, ale tuż za nim był Pidcock, który dzięki temu utrzymał się na podium. Zmęczony Almeida zajął piąte miejsce, tracąc do zwycięzcy 22 sekundy. 

– Staraliśmy się i to jest najważniejsze – podkreślał mimo wszystko zadowolony Portugalczyk, który w ostatnim tygodniu ścigania zmagał się z chorobą. – Daliśmy z siebie wszystko, ale Jonas okazał się silniejszy. Zasłużył na to zwycięstwo – przyznał Almeida. Cieszył się także Pidcock. – To największe osiągnięcie w mojej karierze – podkreślał dwukrotny mistrz olimpijski w kolarstwie górskim, również znakomity przełajowiec, który w ostatnich latach postawił na szosę. – Jestem z siebie dumny – dodał Brytyjczyk, który dotąd nie był nawet w top10 Wielkiego Touru.

Największe powody do satysfakcji miał jednak Duńczyk. – Nie czułem się komfortowo, gdy tempo nadawali Almeida, a potem Hindley, ale też nie byłem wtedy na granicy możliwości – relacjonował. – W pewnym momencie zdecydowałem się na atak i zrobiłem różnicę. Na niezwykle stromych ostatnich metrach o mało nie wylądowałem na barierkach. To był mój mały błąd – uśmiechał się Vingegaard, dla którego był to trzeci wygrany etap na tegorocznej Vuelcie, pieczętujący końcowe zwycięstwo. – Zespół wykonał świetną robotę na tym wyścigu. Bez nich bym tego nie osiągnął – zaznaczył. Duńczyk, który dwa razy wygrał Tour de France (2022 i 2023), już teraz zapowiedział, że chciałby zwyciężyć w przyszłorocznym Giro d'Italia i ten sposób skompletować triumfy we wszystkich trzech Wielkich Wyścigach. 

Pod znakiem protestów

Ostatni odcinek został odwołany. Kolarze co prawda wyruszyli ze startu Alalpardo i – jak to zwykle na etapie przyjaźni – zwycięzcy poszczególnych klasyfikacji zdążyli już nieco poświętować triumfy, wznosząc toasty czy pozując do okolicznościowych zdjęć, zostali jednak zatrzymani jeszcze przed wjazdem na rundy w Madrycie. Z uwagi na bezpieczeństwo zawodników niedzielne ściganie i tak miało być krótsze niż planowano, ale mimo oddelegowania do stolicy Hiszpanii ponad tysiąca policjantów, uczestnikom wyścigu do mety dotrzeć się nie udało. Stało się to za sprawą manifestantów, którzy wdarli się na drogę w różnych punktach Madrytu, co skutecznie sparaliżowało wyścig. Protestujący przeciwko wojnie w Strefie Gazy zniszczyli barierki zabezpieczające trasę. W niektórych miejscach policja zareagowała, strzelając do tłumu pociskami z gazem łzawiącym.

Co warto podkreślić, w Hiszpanii sprawa palestyńska cieszy się dużym poparciem, szczególnie wśród lewicowych aktywistów, a palestyńskie flagi są widoczne na balkonach domów w wielu miastach. Lewicowy rząd socjalisty Pedro Sancheza oficjalnie uznał Palestynę jako państwo w maju 2024 roku, wspólnie z Irlandią i Norwegią.

W niedzielę kolarze po raz kolejny przegrali więc z manifestantami, bo cała tegoroczna Vuelta a Espana stała pod znakiem protestów popierających Palestynę. Początkowo sprowadzały się one do obecności mnóstwa flag tego państwa przy trasie, ale z czasem przekształciły się w incydenty czy akcje groźne dla zdrowia zawodników. Ci, mimo mobilizacji służb, nie zawsze dojeżdżali do mety, co budziło w nich zrozumiałą frustrację. Niestety, padali także ofiarami manifestantów (kraksy po wtargnięciu na drogę), którzy domagali się wycofania z wyścigu zespołu Israel-Premier Tech. Temu nic nie dało usunięcie z koszulek nazwy kraju, który zabija Palestyńczyków. Autokar tej ekipy nadal był obrzucany pomidorami i farbą, a jeden z dyrektorów sportowych podobno wycofał się z wyścigu w obawie o życie rodziny, kiedy na jego domu pojawiły się antyizraelskie napisy. 

– Ludzie protestują nie bez powodu, bo to, co się dzieje w Strefie Gazy, jest przerażające. Protestujący chcą, żeby ich głos został usłyszany i uważam, że media powinny dać im taką przestrzeń. To niezbyt fortunne, że protesty odbywają się w trakcie wyścigu i prawie wszyscy kolarze się z tym zgadzają. Ci ludzie jednak desperacko pragną znaleźć sposób, żeby świat ich usłyszał – tak jeszcze w trakcie imprezy skomentował te wydarzenia Vingegaard, który zapewne jednak nie był szczęśliwy, że nie mógł celebrować zwycięstwa.

Grzegorz Kaczmarzyk

Wyniki 20. etapu, Robledo de Chavela - Bola del Mundo (165,6 km): 

1. Jonas Vingegaard (Dania, Visma-Lease a Bike) 3:56.23
2. Sepp Kuss (USA, Visma-Lease a Bike) strata 11 s 
3. Jai Hindley (Australia, Red Bull-BORA-hansgrohe) 13 
4. Tom Pidcock (W. Brytania, Q36.5) 18 
5. Joao Almeida (Portugalia, UAE Team Emirates-XRG) 22

6. Matthew Riccitello (USA, Israel-Premier Tech) 24 ... 103. Michał Kwiatkowski (INEOS Grenadiers) 28.22, 152. Stanisław Aniołkowski (Cofidis) 37.13. 

Klasyfikacja końcowa: 

1. Vingegaard 72:53.57 
2. Almeida 1.16 
3. Pidcock 3.11 
4. Hindley 3.41 
5. Riccitello 5.55 
6. Giulio Pellizzari (Włochy, Red Bull-BORA-hansgrohe) 7.23 
7. Sepp Kuss (USA, Visma-Lease a Bike) 7.45 
8. Felix Gall (Austria, Decathlon AG2R La Mondiale) 7.50 
9. Torstein Traen (Norwegia, Bahrain Victorious) 9.48 

10. Matteo Jorgenson (USA, Visma-Lease a Bike) 12.16 ... 83. Kwiatkowski 3:02.25, 152. Aniołkowski 4:57.02.

Zwycięzcy pozostałych klasyfikacji. 

Punktowa: Mads Pedersen (Dania, Lidl-Trek). 
Górska: Jay Vine (Australia,  UAE Team Emirates-XRG). 
Młodzieżowa: Riccitello. 
Drużynowa:  UAE Team Emirates-XRG.