Sport

Kolarze przegrali z protestującymi

Kraj Basków to nie jest dobre miejsce dla Vuelta a Espana. Wczoraj nie wyłoniono tam zwycięzcy, a etap został zneutralizowany z powodu propalestyńskich manifestacji na mecie w Bilbao.

Pierwszy przejazd przez Bilbao. Drugiego, w trosce o zdrowie zawodników, nie było... Fot. PAP / EPA

KOLARSTWO

Środowy odcinek w całości przebiegał przez pagórkowaty Kraj Basków. W przeszłości w tej położonej w północnej Hiszpanii nad Zatoką Biskajską wspólnocie autonomicznej dochodziło do wielu incydentów, które zakłócały przebieg Vuelta a Espana. Dotąd głównie inicjowała je ETA, baskijska organizacja terrorystyczna, która walczyła o niepodległość tego regionu. Zaczęło się w 1967 roku od rozsypania gwoździ i rozlania oleju na trasie. Rok później ETA posunęła się znacznie dalej, podkładając bombę, która zraniła dwóch kibiców. Podobne zdarzenia miały miejsce w latach 70., a kulminacja nastąpiła w 1978 roku. Najpierw z powodu desek i pinezek, które znalazły się na drodze, etap znacząco skrócono, na wyniki kolejnego zostały anulowane, gdyż na trasie jazdy indywidualnej na czas kolarze byli popychani, a nawet bici. 

„Te nieprzyjemne epizody przyczyniły się do nieobecności Kraju Basków na mapie Vuelty przez kilka dziesięcioleci. Region, w którym kolarstwo jest religią i gdzie ten sport jest najlepiej traktowany, ponownie znalazł się na trasie wyścigu dopiero w 2011 roku, kiedy ETA ogłosiła ostateczne zakończenie działań zbrojnych” – pisał w książce „Vuelta a Espana. Kolarska corrida” Alvaro Calleja.

Kolarze: Pozwólcie nam się ścigać! 

Obecna edycja największego hiszpańskiego wyścigu przebiega pod znakiem propalestyńskich protestów. Flagi tego państwa, którego mieszkańcy są zabijani przez izraelskie wojsko, widoczne są przy trasie na każdym etapie. Doszło też do niebezpiecznych incydentów – w trakcie jazdy drużynowej na czas manifestanci zatrzymali zawodników grupy Israel-PremierTech, a we wtorek wbiegający na drogę demonstranci spowodowali wypadek. W związku z tym przed startem środowego odcinka kolarze spotkali się z organizatorami, żeby omówić kwestie bezpieczeństwa. „Jesteśmy tylko kolarzami, którzy wykonują swoją pracę. Jeśli tak dalej pójdzie, nasze bezpieczeństwo nie będzie już zagwarantowane. Czujemy się zagrożeni. Chcemy się tylko ścigać, pozwólcie nam to robić!” – apelował Włoch Simone Petilli (Intermarche-Wanty), który ucierpiał podczas wtorkowego zajścia. 

Po spotkaniu zawodnicy podjęli decyzję, że wyruszą na trasę, ale będą na bieżąco reagować na rozwój sytuacji. Ta wymknęła się spod kontroli jeszcze przed startem ostrym. Peleton został zatrzymany w strefie neutralnej, ale po usunięciu z trasy protestujących przez policję pojechał dalej i przez długi czas etap przebiegał bez zakłóceń. 

Akt przemocy czy pokojowy protest?

Zmieniło się to podczas pierwszego przejazdu przez Bilbao, gdzie znajdowały się start i meta, i wspinaczki na przedostatnią premię górską. Zrobiło się niebezpiecznie i choć służby dały sobie wtedy radę z manifestantami, którzy próbowali wtargnąć na drogę, to wkrótce potem, mniej więcej 15 km przed kreską, organizatorzy zakomunikowali, że z powodu incydentów nie będzie zwycięzcy etapu, a czas zostanie zatrzymany trzy kilometry przed metą. 

Kolarze, mimo rozczarowującej decyzji, dalej ścigali się na całego. Na Alto de Pike zaatakował Tom Pidcock (Q36.5), do którego na zjeździe dołączył Jonas Vingegaard (Visma-Lease a Bike). I zajmujący czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej Brytyjczyk, i prowadzący w niej Duńczyk chcieli jak najwięcej zyskać przed neutralizacją, czyli momentem, kiedy zatrzymają ich sędziowie. Ile przyniosło im to korzyści? Niewiele... 

– Dzisiaj mój syn obchodzi pierwsze urodziny i zrobiłem wszystko, żeby dla niego wygrać. Wielka szkoda... – żałował Vingegaard. Jeszcze bardziej sfrustrowany był Pidcock. – Narażanie nas na niebezpieczeństwo nie jest drogą naprzód – podkreślił Brytyjczyk, który w przeciwieństwie do innych zawodników nie skierował się na parking do autokaru swojej drużyny, a samotnie dojechał do mety i w ten sposób zaprotestował przeciwko tym, którzy – jego zdaniem – odebrali mu zwycięstwo. – Zawsze powinna być meta. Czułem, że to był mój dzień. Trudno opisać rozczarowanie – denerwował się Pidcock.

W podobnym nastroju był dyrektor wyścigu Javier Guillen, który zapowiedział złożenie skargi na policję, określając demonstracje jako „akt przemocy”. Natomiast hiszpańska minister ds. młodzieży Sira Rego uznała je za „pokojowy protest” przeciwko drużynie wspieranej przez państwo oskarżone o „systematyczną przemoc” w Strefie Gazy.

(gak)