Kocham cię jak Islandię
BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk
Ale teraz chyba ucieka. Popatrzmy na to, co świeże, czyli eliminacje EuroBasketu 2025 mężczyzn, którego będziemy współgospodarzami. Co prawda z tego tytułu start w finałach należy się nam z urzędu, ale w eliminacjach i tak trzeba było wystąpić. Z jakim skutkiem? Ano takim, że na sześć meczów przegraliśmy pięć, z czego przedostatni występ – przeciwko Litwie w katowickim „Spodku” – był kompromitacją. Zahaczały o nią również oba (przegrane) mecze z Macedonią Północną.
W związku z tym nie ma chyba nikogo, kto by się nie martwił. Nie tylko dlatego, że grać piach u siebie jest pewnym wstydem, lecz przede wszystkim dlatego, że może to być zmartwienie na długie lata, bo na jakiej podstawie można snuć inne, czyli optymistyczne prognozy? Pocieszamy się tym, że do kadry dołączy Jeremy Sochan, a może jeszcze ktoś, kto co prawda słabo mówi po polsku (albo w ogóle tego nie umie), ale komu wynaleziono mniej czy bardziej odległe polskie korzenie. Tylko że to takie złudne... Trudno nie pamiętać, że kiedyś wielkie nadzieje wiązano z występami w kadrze Marcina Gortata czy Macieja Lampego, którzy byli dłużej bądź krócej związani z NBA. I co z tego wychodziło? Najwięcej pamięta się o... kwasach czy innych niesnaskach. O sukcesach nie ma co pamiętać, bo ich nie było.
Czekamy zatem na ten EuroBasket i... kombinujemy. Jednym z wariantów tych kombinacji jest to, żeby wciągnąć do „naszej” grupy Islandię, bo zgodnie z zasadami FIBA-Europe każdy współgospodarz może zaprosić do swojej grupy jednego z rywali. Najwyraźniej zarządzający polską koszykówką wychodzą z założenia, że Islandia to będzie taki rywal w sam raz, do przeskoczenia. Dodam tylko, że wyspiarze zakwalifikowali się do ME 2025 z drugiego miejsca, a zagrają w nich po raz trzeci; poprzednio w 2015 i 2017 roku.
Może będą do przeskoczenia, może nie. Się zobaczy. Sportowy fenomen Islandii, zwłaszcza na tle Polski, jest niełatwy do zrozumienia, chociaż może trzeba byłoby zwrócić się do tamtejszej Polonii – nasi rodacy są drugą po Islandczykach grupą narodowościową w tym kraju, więc powinno się znaleźć takich, którzy coś widzieli, coś wiedzą, coś mogliby powiedzieć. Zwłaszcza jeśli mają dzieci w wieku szkolnym.
Zacznijmy od tego, że ten kraj liczy coś około 400 tysięcy mieszkańców, a mimo to potrafi wychować (wyszkolić, wytrenować) liczące się w Europie drużyny. Czyż nie świadczy o tym przykład wspomnianych koszykarzy? A czy nie warto odkurzyć w pamięci faktu, że na niedawnych mistrzostwach świata w piłce ręcznej reprezentacja tegoż kraju zajęła 9. miejsce, podczas kiedy nasza „cieszyła” się ze zdobycia Pucharu Prezydenta, czyli 25. miejsca? A czy nie było tak, że podczas Euro 2016 niemal cały Stary Kontynent kibicował piłkarzom nożnym Islandii, którzy dotarli aż do ćwierćfinału i dopiero w nim odpadli z gospodarzami, Francuzami? No fakt, później już tego nie powtórzyli. No ale czy nasza kadra powtórzyła to samo osiągnięcie z tegoż 2016 roku, czyli miejsce w ćwierćfinale?
Wynika z tego, że na miejscu koszykarzy aż tak bardzo bym do tych Islandczyków się nie śpieszył. Lecz przede wszystkim wynika coś jeszcze innego. To mianowicie, że pracuje się tam na sukcesy sportowe (nie tylko koszykarskie) jakoś inaczej niż w wielokrotnie liczniejszej Polsce. Z większą fachowością? Większą solidnością? Większą starannością? A przede wszystkim z większym zapałem? Więc jak tu kogoś takiego nie kochać?!