Klub przerósł wyobrażenia
Rozmowa z Kryspinem Baranem, prezesem Aluronu CMC Warty Zawiercie
Po raz drugi z rzędu gracie w europejskich pucharach w Sosnowcu. Tutejsza Arena przypadła wam do gustu?
– To jest bardzo nowoczesny i przyjazny obiekt zlokalizowany w Zagłębiu Dąbrowskim, w którym także nasza miejscowość się znajduje. Nasi kibice są nie tylko z Zawiercia, ale całego regionu. Mentalnie i ekonomicznie było nam najbliżej do tego miasta.
Rozpatrywaliście inne propozycje, na przykład Częstochowę czy Będzin?
– Zastanawialiśmy się nad innymi rozwiązaniami, bo w okolicy jest kilka obiektów spełniających wymogi Europejskiej Konfederacji Siatkówki, ale – szczerze mówiąc – pod uwagę braliśmy jedynie Sosnowiec. Przede wszystkim w Będzinie i Częstochowie są drużyny plusligowe i byłoby niefortunnie występować w ich obiektach, bo rywalizujemy w jednej lidze. Byłby niesmak, że w domowej hali ligowego przeciwnika gra inna ekipa. Rozpatrywaliśmy też katowicki Spodek. Obiekt ten jest jednak bardzo popularny i w terminach PlusLigi jest on zajęty. Koszty jego wynajęcia są wysokie, ale jestem przekonany, że na ważne mecze, a takimi są starcia w Lidze Mistrzów, fani przyszliby i udałoby się zrównoważyć wynik finansowy. Jak widać, jedyna rozsądna propozycja to Sosnowiec. Trafiliśmy w mieście na właściwe osoby i na świetny, nowoczesny obiekt, który bardzo cenimy i lubimy w nim grać. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że możemy w nim występować.
Zawodnicy i trener Michał Winiarski też podkreślają, że to przyjazna hala.
– Możemy się naśmiewać z przesądów siatkarzy czy trenerów, ale to, co Michał Winiarski powiedział, że w tym obiekcie przegraliśmy tylko seta i to granego do 15, a nie 25 punktów, coś znaczy. To zostaje w głowach i dodaje pewności siebie. Zawodnicy wspominali też, że w niektórych spotkaniach w Zawierciu nie siedziała im zagrywka, a w Sosnowcu zawsze dobrze im się serwowało. Ostatecznie tak sobie wbili do głowy, że w Sosnowcu tylko wygrywają, więc nie było innego wyjścia, jak grać w tej hali.
W Arenie Sosnowiec podejmować będziecie również rywali w play offie PlusLigi. Skąd ten pomysł?
– To była decyzja klubu, by grać w Sosnowcu, bo technicznie hala w Zawierciu spełnia wymogi. Po prostu chcieliśmy się przenieść do większego obiektu. Wśród klubów PlusLigi mówi się, że na najważniejsze mecze, obojętnie w jak dużej hali byłyby rozgrywane, przyjdzie komplet. Nie boimy się więc, że kibice nie przyjadą do Sosnowca. Pokazał to zresztą mecz z Hypo Tyrol Innsbruck. Byliśmy mile zaskoczeni frekwencją, bo to najsłabszy przeciwnik, a spotkanie obejrzał prawie komplet trzech tysięcy widzów. Kibice przychodzą na nasze gwiazdy, naszego trenera, naszego kapitana i hasło Liga Mistrzów.
Pewnie jednak trochę wam żal, że tak ważne spotkania jak te w Lidze Mistrzów nie możecie grać we własnym obiekcie.
– Oczywiście, ale nie można mieć wszystkiego. Nasza hala była świetna i wystarczała na rozgrywki pierwszej ligi oraz początki w PlusLidze. Nie można się natomiast dąsać czy obrażać, że nie mamy w Zawierciu takiego pięknego obiektu jak ten sosnowiecki, bo tak naprawdę klub przerósł wyobrażenia miasta, kibiców, nas wszystkich. Nikt nigdy nie planował przecież, że w Zawierciu powstanie klub o klasie międzynarodowej.
Jakie zatem były zamierzenia, gdy inwestował pan w Wartę?
– To był projekt bardziej amatorski. Zaczynaliśmy od czwartej ligi, czyli od piątego poziomu rozgrywkowego i nikt nie planował żadnegoawansu. Ku zaskoczeniu wszystkich już w pierwszym sezonie udało nam się wskoczyć do trzeciej ligi. A potem poszło... Ale jak już mówiłem, na początku nie było nie tylko mocarstwowych planów, ale nawet na budowę poważnego klubu. To miała być zabawa. Ale tak się jakoś samo zrobiło.
W którym momencie zapadła decyzja, by iść na całość i bić się o najwyższe cele?
– To chyba był sezon (2018/19 – przyp. red.), w którym niespodziewanie wskoczyliśmy do najlepszej czwórki i mało brakowało, a bylibyśmy zagrali nawet w złoto. Po zaciętej rywalizacji przegraliśmy jednak półfinał z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Ta wyrównana walka z potentatem sprawiła, że pomyśleliśmy, że można, że jesteśmy w stanie walczyć o coś więcej. Wcześniej były plany dotyczące tylko utrzymania się w elicie. Skupialiśmy się też bardziej na wizerunku, kibicach, na kwestiach organizacyjnych. Nikt natomiast nie marzył o medalach. Wtedy jednak zatrybiło. Posmakowaliśmy sukcesu i chcieliśmy więcej.
Na waszych spotkaniach zawsze jest komplet widzów. To spore zaskoczenie, bo wielkiej siatkówki w Zawierciu nigdy nie było.
– Ale przewijała się w szkoleniu młodzieży. Zespół z naszego miasta w latach 60. ubiegłego wieku dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Polski juniorów. Tradycje siatkarskie więc były. Już w trzeciej lidze doświadczyliśmy, że mamy oddanych fanów. Wówczas po raz pierwszy rozwiesiliśmy plakaty w mieście, że gramy i na nasz mecz przyszło 200 osób.
Ligę Mistrzów zaczęliście od wygranej 3:0 z Hypo Tirol Innsbruck. W co celujecie w tych rozgrywkach?
– Minimum to wyjście z grupy, a marzeniem jest Final Four.
Myśleliście o organizacji turnieju finałowego?
– Nie planowaliśmy składania aplikacji. Wiem, że Polski Związek Piłki Siatkowej zastanawia się nad tym, licząc, że wszystkie trzy polskie kluby (Aluron CMC Warta, PGE Projekt Warszawa i Jastrzębski Węgiel – przyp. red.) zakwalifikują się do turnieju finałowego. Potencjał i jakość sportową mają, by to zrobić. Oby tylko nie wpadły na siebie we wcześniejszych fazach.
Rozmawiał Michał Micor