Kapitan na ramionach kibiców
Trójmiasto to teraz Gdynia, Wodzisław Śląski i Jastrzębie-Zdrój – zapewnia Dawid Gojny.
Dawid Gojny (z lewej) chciałby pograć w Arce jeszcze kilka lat, ale decyzja nie należy do niego. Fot. Piotr Matusewicz / Press Focus
Wśród wielu obrazków radości kibiców gdyńskiego klubu, fetujących awans do ekstraklasy, jeden był szczególny. Na ramionach fanów Żółto-niebieskich jako pierwszy znalazł się wodzisławianin Dawid Gojny i po chwili fruwał pod gdyńskim niebem, podrzucany przez sympatyków jedynej niepokonanej w tym roku drużyny w I lidze. – Nie spodziewałem się takiego finału – mówi kapitan Arki. – Było to niezapomniane i bardzo fajne uczucie, bo rzadko się zdarza, żeby kibice nosili zawodników na rękach. To wszystko było jednak tak spontaniczne i w żaden sposób niereżyserowane, że trudno mi powiedzieć, czy to ja jako pierwszy wystrzeliłem w powietrze, czy może ktoś inny. Radość rozlała się bowiem na całą murawę i w kilku miejscach na różne sposoby nasi fani cieszyli się z nami z awansu, który zapewniliśmy sobie trzy kolejki przed końcem sezonu, pokonując na naszym boisku wicelidera. Jestem dumny z tego, że kibice docenili mój wkład w mój pierwszy w życiu wywalczony awans. Zapanował taki chaos, że trudno było dostrzec, czy faktycznie byłem pierwszym podrzucanym. Na pewno na taki zaszczyt zasłużył Michał Marcjanik, arkowiec z krwi i kości, grający w tym meczu 300. spotkanie w koszulce z kotwicą na piersi. Zresztą nie tylko on, ale każdy z zawodników, którzy przyczynili się do tego awansu. Każdy był tego dnia noszony na rękach, bo pięć lat czekania na powrót do ekstraklasy zrobiło swoje i ta tęsknota w końcu została zaspokojona.
Piłkarskie marzenie
Wychowanek Odry Wodzisław Śląski, który swoją grę na szczeblu centralnym rozpoczął 1 sierpnia 2014 roku w drugoligowym ROW-ie Rybnik od zwycięstwa 2:1 – co ciekawe – z Rakowem Częstochowa, zdecydowaną większość j kariery spędził w województwie śląskim. 3 stycznia 2023 roku wyruszył jednak na drugi koniec Polski, podpisując kontrakt na 3,5 roku i w wieku 30 lat spełnił swoje piłkarskie marzenie. – Tego sukcesu w moim przypadku nie można mierzyć tylko futbolową miarką – zaznacza Gojny. – Dwa i pół roku temu stanęliśmy z całą rodziną przed ogromnym dylematem. Miałem przecież ważny kontrakt z Zagłębiem Sosnowiec, w którym czułem się bardzo dobrze. Grałem w I lidze od deski do deski i ledwo co przedłużyłem kontrakt, a oferta z Gdyni pojawiła się nagle i wiązała się z pierwszym w życiu wyjazdem z rodziną poza województwo śląskie. Przeprowadzka, i to w dodatku tak daleka, zawsze jest niewiadomą, a ponadto wiązała się ona z misją wywalczenia z Arką awansu do ekstraklasy, co też podnosiło skalę trudności. Doskonale pamiętam ten czas, w którym żona powiedziała „tak”, a ja po dogadaniu się w Sosnowcu wsiadłem w samochód i pojechałem do Gdyni. Podpisałem kontrakt, załatwiałem sprawy związane z mieszkaniem, szkołą dla starszej i przedszkolem dla młodszej córki, ale przede wszystkim wchodziłem do nowej szatni. Aklimatyzacja i moja, i najbliższych przebiegła bardzo dobrze, choć pierwsze pół roku było nieudane, bo nie weszliśmy nawet do baraży. Następny sezon był już znacznie lepszy, bo byliśmy praktycznie przez cały czas na miejscu dającym awans, aż do 3 maja, bo wtedy złamałem rękę. Ostatnie trzy mecze oglądałem więc z trybun i nagle awans uciekł. Patrzyłem z boku, jak okazja wejścia do ekstraklasy przelatuje mi koło nosa. Bolało więc podwójnie, ale też podziałało mobilizująco, bo przed tym sezonem powiedziałem sobie, że nic mi nie może przeszkodzić i dotrzymałem słowa. Wystarczyło 31 kolejek i jako kapitan mogę zameldować wykonanie zadania. Podsumowując więc ten czas spędzony w Gdyni, dziś mogę powiedzieć, że dwa i pół roku temu podjąłem dobrą decyzję, ale początek nie był wcale łatwy. Dlatego podziękowania należą się też żonie i córkom, bo ich zgoda na przeprowadzkę otworzyła mi drogę do ekstraklasy. Dziękuję im za to, że dały mi szansę udowodnienia sobie i tym, którzy wcześniej tej szansy nie chcieli mi dać, że wcale nie jestem piłkarskim „ogórkiem”. Wiem, że mam 30 lat, ale jestem pewien, że dam radę i swoim charakterem i umiejętnościami udowodnię, że gra w ekstraklasie mi się należy i jeszcze w niej parę lat pogram.
Podnoszą poprzeczkę
Dawid Gojny, ciesząc się z awansu do ekstraklasy, czeka na swój debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej, mówiąc, że to będzie jego piłkarska wisienka na torcie, ale są wokół niego ludzie, którzy... podnoszą poprzeczkę. – Niesamowite wsparcie otrzymałem od samego początku od kibiców – wspomina lewy obrońca Arki. – Zostałem ciepło przyjęty i słyszałem słowa, że to bardzo dobre posunięcie klubu i wzmocnienie drużyny. Czułem więc wsparcie i szacunek, bo podkreślali to, że oddaję zespołowi serducho i pokazuję charakter prawdziwego boiskowego wojownika. Pomogła mi też na pewno bramka strzelona w debiucie na gdyńskim boisku w meczu z Wisłą Kraków. Do tego doszła jeszcze akceptacja w szatni, bo już od początku następnego sezonu zostałem kapitanem i naprawdę bardzo szybko poczułem się ważną postacią naszej arkowej rodziny. Nie znaczy to jednak, że jestem typowym piłkarskim przywódcą. W kadrze Arki było i jest sporo znaczących postaci, takich jak Michał Marcjanik, Janusz Gol, Martin Dobrotka, Przemek Stolc, Joao Oliveira czy Damian Węglarz, a ja starałem się i nadal się staram, żeby to grupa nadająca ton w szatni była mocna. Każdy, kto jest w radzie drużyny, ma tak samo ważne słowo i to działa. Zresztą każdy zawodnik od kapitana przez młodych zdolnych z Filipem Kocabą na czele aż do ostatniego rezerwowego ma swoją ważną funkcję oraz te same prawa i obowiązki, bo razem tworzymy kolektyw, a ja tylko noszę opaskę i pełnię rolę reprezentanta drużyny. Wszystko funkcjonuje na zdrowych zasadach i myślę, że to też miało duży wpływ na to, że osiągnęliśmy ten wynik. Niejedna drużyna po wtopie sprzed roku pewnie by się nie podniosła. Natomiast my pod wodzą Tomasza Grzegorczyka jesienią pokazaliśmy charakter, a wiosną dorzuciliśmy skuteczność. To w sumie dało awans już na trzy kolejki przed końcem sezonu. Duża w tym zasługa trenera Dawida Szwargi, który jest najlepszym szkoleniowcem, z którym miałem okazję współpracować. To on pół roku temu pytając mnie o piłkarskie marzenia i słysząc moją odpowiedź, powiedział mi, że gra w ekstraklasie to za mało i trzeba sięgać wyżej. Ekstraklasę mi wtedy zagwarantował i dodał, że muszę skorygować marzenia. On swoje zapewnienie wykonał, więc i ja muszę mu dalej wierzyć oraz podnieść sobie poprzeczkę, bo trener Szwarga nie rzuca słów na wiatr. Jeżeli więc będziemy dalej współpracować, to możemy dojść naprawdę wysoko. Po niedzielnym meczu żartowałem z asystentem Tomkiem Włodarkiem, bo trener Szwarga był rozchwytywany przez media i kibiców, więc nie było czasu na spokojną rozmowę, że Trójmiasto to teraz Gdynia, Wodzisław Śląski i Jastrzębie-Zdrój (stamtąd pochodzi szkoleniowiec Arki – przyp. red.). Chłopaki ze Śląska musiały przyjechać nad morze, żeby zrobić awans do ekstraklasy.
Zostać w Gdyni
Czas spędzony w Arce przez Gojnego, czyli 2,5 roku, można podzielić na kilka okresów. Brak awansu, zmiany właścicielskie, bojkot kibiców i odrodzenie to sporo jak na 28 miesięcy w życiu piłkarza. – Tak naprawdę w tym sezonie mieliśmy wreszcie „czystą głowę” – zapewnia piłkarz. – Wszystko w miarę funkcjonowało tak, jak powinno w klubie walczącym o ekstraklasę, a trener Szwarga mówi, że teraz jest jeszcze dużo do poprawy, żeby ten klub poszedł wyżej. Znając tego szkoleniowca, wiem, że on postawi na swoim i Arka pod jego okiem, człowieka, który poświęca się dla klubu nie na sto, a na trzysta procent, może dojść wysoko. Nie ukrywam więc, że chciałbym być częścią tego projektu. Sytuacja jest jednak skomplikowana. Kontrakt mam ważny do końca 30 czerwca przyszłego roku. Nie ukrywam, że mam dylemat. Jeżeli miałbym grać dalej w Arce, to chciałbym mieć ten kontrakt przedłużony na tyle, żeby się już zadomowić. Jeżeli klub podpisze ze mną umowę na kilka lat, to wtedy żona poszuka tu pracy, a córki – jedna chodząca do czwartej klasy i druga do pierwszej – będą już może myślały nawet o tym, żeby pozostać tu na stałe. Jeżeli więc klub wyjdzie z satysfakcjonującą ofertą, to jesteśmy gotowi zostać w Gdyni, a jeżeli nie, to będziemy się przymierzać do powrotu w rodzinne strony. Jesteśmy w pełni zadowoleni z pobytu nad morzem. Żyje się nam tu dobrze, żona i córki nawiązały znajomości, a ja w Arce zagrałem wszystko, co się dało, więc władze klubu nie „kupują kota w worku”. Żeby podpisać umowę, potrzebna jest chęć dwóch stron, a na razie wychodzi na to, że bardziej my jesteśmy zainteresowani niż klub, więc czekam na następny krok. Od właściciela i innych ludzi związanych z klubem oraz trenera słyszę często, że jestem drużynie potrzebny i ważny, ale to nie przekłada się na korzyści, dzięki którym mógłbym dać trochę spokoju rodzinie. Klub zdaje sobie sprawę, że moje aktualne warunki są, delikatnie mówiąc, przeciętne. Jednak to włodarze Arki muszą ocenić, czy Gojny przyda się drużynie, czy nie. Ja chętnie zostałbym na kolejne trzy lata w klubie, ale też mam swoje emocje i chciałbym czuć, że jestem chciany, ważny i potrzebny. Jednak w tym momencie koncentrujemy się jeszcze na finiszu tego sezonu, bo choć awans mamy już zapewniony, to trener Szwarga nie pozwoli na rozluźnienie. Mistrz, jak niego przystało, ma do końca grać na najwyższych obrotach i na każdy mecz wychodzić, żeby walczyć o pełną pulę, kończąc tegoroczne występy bez porażki.
Jerzy Dusik