Sport

Już odliczamy godziny do derbów

Rozmowa z Michałem Kubisztalem, byłym reprezentacyjnym rozgrywającym, obecnie trenerem Sośnicy Gliwice

Tak o każdą piłkę walczy się w derbach... Fot. Marcin Bulanda / Press Focus

Po ostatnim wygranym 29:25 meczu z Koszalinem miał pan powody do zadowolenia, bo to był dobry występ pańskiego zespołu.

– Niezły. Gdyby nie dziwny przestój w pierwszej połowie, gdy oddawaliśmy piłkę rywalkom, to powinniśmy ten mecz zamknąć dużo szybciej. Ale po słabszym okresie znów zaczęliśmy grać swoją piłkę ręczną. Odjechaliśmy na sześć, siedem, osiem bramek i gdybym na koniec nie wpuścił wszystkich dziewcząt z ławki, to pewnie wygralibyśmy wyżej. Fajnie, że dziewczyny mogły wyjść i pograć sobie przez parę minut.

Sośnica już sobie zapewniła pozostanie w Orlen Superlidze?

– Jedną nogą tak, bo matematycznie jeszcze nie. Sport kocha różne scenariusze, ale nie uwierzę, że Kalisz i Koszalin zaczną zwyciężać seryjnie. Skoro przez pięć miesięcy tego nie zrobiły, a do tego Kalisz nie potrafił wygrać żadnego z trzech meczów z Ruchem, to dlaczego ma wygrać pięć ostatnich w sezonie? Wolę jednak wygrać wszystko, co mogę i nie martwić się na zapas. Potrzebujemy jeszcze trzech punktów i wtedy skończy się liczenie.

Miniony weekend był dobry dla śląskich drużyn, bo praktycznie się utrzymały.

– Tylko niesamowity kataklizm mógłby zmienić tę sytuację. Ja mogę jednak wypowiadać się jedynie za Sośnicę. Nie wiem, jak tam Ruch, bo słyszy się, że w Chorzowie jest wojna z prezydentem, a wojna z politykami nigdy nie wróży nic dobrego.

Sportowo oba zespoły się bronią i zasługują na coś więcej?

– Oczywiście, że tak! Przez wiele lat oba kluby zdobyły mnóstwo medali, było tutaj i nadal jest wiele wspaniałych zawodniczek, więc zdecydowanie zasługują na coś więcej. Śląsk zawsze słynął z piłki ręcznej, zwłaszcza kobiecej. Tutaj zawsze były bardzo mocne ośrodki, był czas, że nawet cztery zespoły ze Śląska występowały w ekstraklasie. Są więc wspaniałe tradycje, olbrzymie pokłady ludzkie, ale mocno niewykorzystane. To dziwi, bo piłka ręczna jest taką dyscypliną, że nie trzeba wielkich nakładów finansowych, żeby grać na poziomie ekstraklasy i mieć z tego dużą frajdę, a miasta znakomitą promocję.

Jak ocenia pan swoją pracę w Jarosławiu i teraz w Gliwicach?

– To mój drugi pełny sezon w klubie, a dwa i pół roku w połączeniu z Jarosławiem. Nie jestem od oceniania siebie, ale myślę, że wykonaliśmy z dziewczynami olbrzymią pracę. W zeszłym roku weszliśmy do Superligi z zespołem, którzy wszyscy skazywali na pożarcie, a spokojnie się utrzymaliśmy. W tym sezonie moje ambicje były trochę większe, ale – niestety – perturbacje związane z zamianą Jarosławia na Gliwice nie pozwoliły nam ich zrealizować. Cieszę się, że z tych wszystkich zawirowań wyszliśmy w miarę cało. Prawdopodobnie utrzymamy się w Orlen Superlidze, więc plan minimum został wykonany i to mnie cieszy.

Organizacyjnie w Gliwicach wszystko się już wyprostowało?

– Pod koniec roku było trochę zamieszania z finansami, co zresztą nie było wielką tajemnicą, ale miasto, jak obiecało, tak nas wsparło i teraz fundament mamy bardzo stabilny. Po sezonie musimy trochę ochłonąć, a potem zabrać się za solidną pracę, by nie zmarnować tego, co już zrobiliśmy.

Osiądziecie w końcu w Gliwicach, czy dalej będziecie dojeżdżać z Jarosławia?

– Chcemy być w Gliwicach, to nie podlega jakiejkolwiek dyskusji. Po sezonie damy sobie tydzień lub dwa na rozglądnięcie się za mieszkaniami i w okres przygotowawczy wejdziemy już jako gliwiczanie. Mam nadzieję, że wykorzystamy potencjał oraz wspomniany fundament, jaki stworzyło nam miasto.

A czy myślicie już o niedzielnych derbach w Chorzowie?

– Oczywiście. Od razu po zwycięstwie z Koszalinem w naszych głowach pojawił się Ruch.

Dwa dotychczasowe mecze były dość dziwne, bo Ruch był faworytem pierwszego u siebie, ale to wy zgarnęliście komplet punktów, co „Niebieskie” bardzo mocno i długo odchorowywały. Przed rewanżem w PreZero Arenie wydawało się, że to wy jesteście pewniakiem, a tymczasem ze zwycięstwa cieszyły się rywalki.

– Decydowały głowy. W drugim meczu dziewczyny za bardzo chciały, były mocno nabuzowane, a gdy nie wyszedł początek, zaczęły się „palić”. Ruch to wykorzystał, a nam zabrakło czasu, by go dogonić. Derby to derby. To są specyficzne mecze. Nie ma znaczenia, kto jest u góry, a kto na dole tabeli. Te spotkania mają klimat i dostarczają emocji, ale czasami nerwy biorą górę. Myślę, że w niedzielę będzie podobnie.

Grzechem byłoby nie zapytać byłego kadrowicza o niedawne mecze z Portugalią w eliminacjach Euro2026. Jak pan oceni postawę Biało-czerwonych na tle czwartej reprezentacji świata?

– Portugalia przyjechała do Gdańska mocno osłabiona, ale to był jej problem, a nie nasz. Wykorzystaliśmy to, choć szkoda remisu, bo przez cały mecz prowadziliśmy i zasłużyliśmy na trzy punkty. Byliśmy tego dnia niezwykle skuteczni, a gdyby Marcel Sroczyk w ostatniej minucie wykorzystał jedną z dwóch świetnych sytuacji z lewego skrzydła, to byśmy wygrali. W rewanżu Portugalczycy już pokazali, dlaczego są czwartą drużyną globu. Mimo że wciąż grali bez trzech-czterech podstawowych zawodników, to kiedy przyspieszyli, mieliśmy problemy z wytrzymaniem ich tempa.

Ale powalczyliśmy, więc którą jesteśmy aktualnie drużyną na świecie? 25., bo takie miejsce zajęliśmy na tegorocznym mundialu czy jednak nieco lepszą?

– Realna ocena naszych możliwości mieści się w przedziale 12-16. Tyle w teorii, bo mamy kilku chłopaków, którzy występują albo mogą występować w dobrych polskich – Kielce, Płock – czy europejskich klubach. Szymon Sićko, Arkadiusz Moryto, Kamil Syprzak, Maciej Gębala, Marcel Jastrzębski, Michał Daszek czy Michał Olejniczak naprawdę potrafią grać w piłkę ręczną. Dodałbym jeszcze Marka Marciniaka, który według mnie jest zawodnikiem niedocenianym, jak kiedyś był Robert Orzechowski, czyli trochę skrzydłowy, trochę rozgrywający, a do tego dobry obrońca. My za szybko rezygnujemy, a do tego mamy dziwne wyobrażenie o zawodnikach na poszczególnych pozycjach. Boczni rozgrywający i obrońcy muszą mieć po dwa metry wzrostu i „trzepnięcie” z 12 metra, a tymczasem u Portugalczyków jest Joao Gomes, który, mając 180 centymetrów w kapeluszu, wychodzi na boisko i robi, co chce (w obu meczach trafił łącznie 14 razy – przyp. red.). Taki zawodnik udowodnił, że do zdobywania bramek z pierwszej, drugiej linii, na zwodzie, z biodra, z biegu, wyskoku i podskoku nie potrzebuje do tego dwóch metrów wzrostu.

Pierwsza reprezentacja ma niezły fundament, a jak jest z młodzieżowym zapleczem?

– Zobaczymy, jak młodzieżówka zaprezentuje się w czerwcowych mistrzostwach świata w naszym kraju. Niestety, w ostatnich latach skupiliśmy się na SPR-ach, SMS-ach, zapominając o małych klubach i 30-40 procent z nich upadło, a również szkoliły fajnych zawodników. Jak przyglądniemy się naszym gwiazdom z ostatnich 15-20 lat, to połowa z nich wywodzi się z klubików, mniejszych ośrodków, które szkoliły takie perełki i tego nam teraz bardzo brakuje.

A co pan sądzi o zmianie selekcjonera, o której się już głośno mówi? Czy zapowiadany szeroko Hiszpan Jota Gonzalez, trenujący aktualnie Benficę Lizbona, to dobry wybór?

– Słyszałem tylko, że jest pracoholikiem, a moje pytanie brzmi: w jakim stopniu będzie w stanie dotrzeć do naszych zawodników? Racja, przychodzi facet ze świetną szkołą, tylko czy zdoła ją dopasować do chłopaków, których będzie miał do dyspozycji? Wiedza to jedno, ale nauczyć zawodników tego, co chcesz, żeby grali, to zupełnie inna bajka.

My zawsze musimy sięgać po zagranicznych trenerów, by opanowywali kryzysy? Kadrę kobiet od prawie sześciu lat prowadzi Norweg, wkrótce pracę z mężczyznami zacznie Hiszpan.

– Niekoniecznie. Michał Skórski, który zastępuje zwolnionego po mistrzostwach świata Marcina Lijewskiego, w dwumeczu z Portugalią pokazał, że potrafi ułożyć zespół, dopasować chłopaków do przeciwnika. A czy Polacy muszą mieć kogoś z zagranicy? My mamy taką mentalność, że zawsze uważamy, że zagraniczne jest lepsze. Piłka nożna przecież też przez bardzo długo sięgała po zagranicznych trenerów, cudowała z nazwiskami, a obcokrajowcy polską mentalność ciężko sobie przyswajają. Niezwykle ciężko...

Rozmawiał Zbigniew Cieńciała

Fot. Ireneusz Wnuk / Press Focus