Sport

Jurek czy Jerzy?

REMANENT - Jerzy Chromik

Mamy 23 kwietnia, no to napiszę felieton o swoim imieniu. To tekst „na własnych warunkach” – jak bajdurzy teraz prawie w każdej transmisji co drugi ekspert piłkarski.

Na podwórku zawsze wołano na mnie – Jurek. A gdy zdenerwowałem kolegów, bo spudłowałem z bliska, to słyszałem – Jurek, ogórek, kiełbasa i sznurek. Kiełbasy w PRL-u nie było za dużo, ale za to ogórków w bród. Z kolei sznurek do snopowiązałek trzeba było załatwiać przez dziesięciolecia po znajomości.

Teraz, nie wiadomo dlaczego, jestem dla wszystkich – Jerzym. Redaktor dwojga imion? Jak ja nie cierpię tego określenia! O pewnym naczelnym sportowej gazety mawiano złośliwie – pseudonim REDAKTOR. A potem, na Woronicza, Rafał Darżynkiewicz wymyślił piękną zbitkę głosek: Redaktor – Jerzy Traktor. Tak więc za „redaktor Jerzy” mogę obrazić się... na zawsze.

Za mojej młodości w sporcie było wielu znanych o tym imieniu. Chyba najbardziej imponował mi Gorgoń z tamtego wielkiego Górnika. Nie miał zbyt daleko z Zabrza do reprezentacji Polski, więc gdy strzelił gola Haiti w meczu finałowego turnieju mistrzostw świata – Weltmeisterschaft 1974, to byłem dumny, jakby był to ktoś z rodziny. Owszem, był jeszcze Jerzy Kraska w drużynie olimpijskiej Kazimierza Górskiego, ale tym nie warto było się chwalić. Milicyjna Gwardia...

Ledwie 12 dni po moim przyjściu na świat inżynier Jerzy Chromik pojawił się na okładce tygodnika „Sportowiec”. To pismo było więc moim przeznaczeniem.


Potem, w latach 80., poznałem Władka Engela, do którego nie wiadomo dlaczego mówiono w redakcji tygodnika „Sportowiec” per Jerzy. Pewnie trener, a potem selekcjoner, wolał po prostu swoje drugie imię od pierwszego. Dało mi to wtedy też sporo do myślenia. I znowu byłem dumny ze swego imienia, już w tej wersji bardziej dorosłej.

Na koniec o tym pierwszym i najważniejszym, bo o wiele bardziej znanym ode mnie. Lekkoatleta Jerzy Chromik. Wszystko mu zawdzięczam – imię, rozpoznawalność i... zainteresowanie sportem. Biegał sobie przez przeszkody w latach 50. ubiegłego wieku na 3000 metrów, ale też i 5 lub 10 km po płaskim. Był trzykrotnym rekordzistą świata. Płynął dwa tygodnie po medal na igrzyska w Melbourne, ale zatruł się na statku i wrócił z pustymi rękoma. A był to mój rok urodzenia. Cztery lata później, na igrzyskach w Rzymie, też mu się nie udało. Niespełniony olimpijczyk. Niestety...

O tym Jerzym bodaj najpiękniej napisał... a jakże, Jerzy. Iwaszkiewicz Jerzy. Tamten Chromik to był przede wszystkim inżynier górnik. Wstawał przed piątą rano, brał pod pachę staroświecką teczkę, ale taką z dobrej skóry. Po śniadaniu wsiadał do tramwaju, bo nie miał auta. Ciągle czekał na fiata 126p. W kopalni „Wujek” w Katowicach-Brynowie odpowiadał za postęp techniczny, m.in. zabezpieczenie stropów. Dobrze znał z autopsji poziom 680 metrów pod ziemią. A wspomniana teczka to była nagroda za wyrównanie rekordu Europy w biegu na dwie mile w Anglii.

Nie tak dawno, dzięki Grażynie Strachocie, żonie Darka Szpakowskiego, odkryłem cudny song Andrzeja Poniedzielskiego. Pasuje jak ulał do mojego najważniejszego imiennika. Inżynier górnik był bowiem nad wyraz sumienny, pracowity i uczciwy w życiu zawodowym. Ja tylko starałem się być choć trochę do niego podobny...

No to żegnam się z Wami melodyjnie...

W przechowalni pierzyn
całą młodość przeżył
pewien nieszczególnie
psotny Jerzy

Gdy na świat wychynął
tak namolny, świeży,
śpiewał jemu
chór młodzieży

O Jerzy!
nie uwierzysz, jak
pięknie można
życie przeżyć!

(...) Potem kochał trochę,
miał komplet talerzy,
potem było późno,
potem nie żył

I niebiańskie chóry,
pozłacane rury,
balet prawie
bez odzieży

W każdym z nas się szczerzy
sielankowy Jerzy,
wśród życia gadżetów
i obierzyn

I zbieramy skrzętnie
tysiące podejrzeń
nie chce, nie chce
nam się wierzyć

Frajerzy
nie wierzymy, że
pięknie można
życie przeżyć