Sport

Jesteśmy szczęśliwym rocznikiem

Rozmowa z Mateuszem Kowalczykiem, młodzieżowym reprezentantem Polski

Mateusza Kowalczyka i jego rówieśników czeka kolejna – tym razem eliminacyjna – rywalizacja z Włochami, z którymi w listopadzie przegrali 2:3. Fot. Michal Kość/PressFocus

REPREZENTACJA U-21

Podobno w środę trochę wam życie skomplikowały opady?

- To fakt, z powodu opadów i nasiąkniętego boiska trenowaliśmy w godzinach popołudniowych, zamiast przedpołudniowych.

Zapytałem przekornie o tę wodę, bo czerwcowe mistrzostwa Europy 2025 kojarzyć się wam będą z zimnym prysznicem. Jest pan w stanie powiedzieć, czemu przedturniejowe deklaracje tak się rozjechały z wynikami?

- Kurcze, ciężko powiedzieć. Naprawdę mieliśmy fajną, mocną ekipę, z fajną atmosferą i każdy liczył na inny wynik. Wiedzieliśmy, jaką silną mamy grupę i że nie będzie łatwo dotrzymać obietnic, ale na pewno nie zakładaliśmy takiego scenariusza, jaki nastąpił. Mam też wrażenie – zastrzegam, że to jest moje prywatne zdanie – że trochę odbiły się też na nas echa sytuacji z pierwszej reprezentacji. A potem przegraliśmy pierwszy – ten, który zwykle jest kluczowy – mecz na turnieju, na dodatek w doliczonym czasie, i coś się posypało. Kiedy wiesz, że po porażce masz jeszcze przed sobą mecze z Portugalią i Francją, nie jest łatwo zbudować optymizm...

Siadł” mental?

- Chyba tak. Mocno szykowaliśmy się na mecz z Gruzją, zwycięstwo miało nam dać „power” na dalsze mecze. Po przegranej trudno się było pozbierać, choć z Portugalią pierwsze 20 minut wyglądało jeszcze zupełnie nieźle. A potem dostaliśmy pierwszą, drugą i trzecią bramkę... Reasumując: ten turniej był dla nas wielkim zawodem, zostawił duży ból we mnie i we wszystkich chłopakach. Zwłaszcza w tych, którzy – w przeciwieństwie do mnie i kilku innych kolegów – już nie będą mieli okazji się poprawić w tej kategorii wiekowej.

Do tych waszych nadziei na rehabilitację jeszcze wrócimy, ale nie mogę zapytać o pańską refleksję: rzeczywiście różnica między wami a rówieśnikami z Portugalii czy Francji jest tak wielka, jak pokazywały to wyniki?

- W takich zespołach grają najlepsze chłopaki z czołowych klubów Europy, wyróżniający się umiejętnościami i jakością. W meczu z takim rywalem musisz być bardzo mocny drużynowo: wiedzieć, jak reagować w pressingu, dobrze grać w defensywie, wykorzystywać sytuacje i... mieć trochę szczęścia. Nie możesz dać żadnemu z rywali choćby pół metra miejsca, bo on sobie przyjmie tą piłkę i zrobi z nią coś więcej niż ktoś, kto nie gra na takim poziomie. A myśmy, niestety, nie mogli ich złapać w tym pressingu. Choć gdybyśmy zagrali na swoim poziomie, tym z eliminacji, to te mecze chyba by nieco inaczej wyglądały.

Możecie za to zdominować Macedonię Północną i Armenię. O ile będzie motywacja i ambicja...

- Wiemy, wiemy. Z jednej strony – jest sporo chłopaków, którzy chcą w sportowej złości zrehabilitować się za Euro. Z drugiej – mamy nowy sztab i wielu nowych zawodników, mających własne nadzieje i ambicje. Przed nami 10 meczów eliminacyjnych, a wobec faktu, że mamy jeszcze w grupie Czarnogórę, Szwecję i Włochy, nie wyobrażam sobie scenariusza innego niż sześć punktów w tych dwóch najbliższych meczach!

A propos Włochów; to zespół na poziomie Portugalii i Francji?

- Trudno mi powiedzieć. Ale na poziomie U-19 czy U-20 mierzyliśmy się z nim parę razy i zazwyczaj były to wyrównane mecze. Raz chyba przegraliśmy po karnym w ostatniej minucie, potem prowadziliśmy 2:0 i po 80 minucie straciliśmy trzy bramki... Były więc minimalne porażki, ale dziś mamy na tyle fajną ekipę, że – moim zdaniem będziemy w stanie rywalizować ze wszystkimi w tej grupie.

Imprezą docelową rozpoczynającego się cyklu eliminacyjnego są nie tylko finały Euro 2027, ale i igrzyska olimpijskie w Los Angeles 2028. Fajna perspektywa?

- Bardzo fajna. To marzenie każdego z nas, każdy z nas chciałby się na te igrzyska dostać, ale – nauczeni niedawnym doświadczeniem – nie chcemy za dużo o tym mówić, a po prostu robić swoje na boisku.

Jerzy Brzęczek już użył argumentu o olimpijskich emocjach?

- Oczywiście. Opowiedział nam, że jesteśmy szczęśliwym rocznikiem, mając okazję grać o igrzyska. Przypomniał, że na nichbył, że zdobył srebro. To przemawia do ludzi!

Medal też wam pokazał?

- Nie, ale... nie musiał. Sami wiemy, że byłoby cudownie zagrać na takiej imprezie!

A propos nowych w kadrze: chrzest już był?

- Nie, bo nie było na to czasu. Może będzie chwila wolnego po meczu z Macedonią, by każdy zaśpiewał piosenkę, bliżej się zaprezentował. Choć tak naprawdę kojarzymy się wzajemnie z boisk, więc nie ma problemu z aklimatyzacją.

Pan repertuar na taki chrzest ma już przygotowany?

- Ja już byłem „chrzczony”: i na młodzieżówce, i w pierwszej reprezentacji. I zawsze sięgałem po „Wehikuł czasu”.

Naprawdę? Stary dobry blues grupy „Dżem”? W pańskim pokoleniu to dość niezwykły wybór!

- O gustach muzycznych się nie dyskutuje. A swoją drogą – chyba każdy ten kawałek zna, bo słuchacze zawsze mi pomagali (śmiech).

Rozmawiał Dariusz Leśnikowski

Mateusz Kowalczyk (ur. 16.04.2004)

Wychowanek Dolcanu Ząbki, via Ząbkovia i ŁKS Łódź trafił do duńskiego Broendby IF, z którego najpierw został wypożyczony, a tego lata – wykupiony przez GKS Katowice. W ekstraklasie – 38 meczów, trzy gole. Juniorski i młodzieżowy reprezentant kraju, uczestnik finałów ME U-19 (2023) oraz U-21 (2025). We wrześniu ub. roku powołany przez Michała Probierza na zgrupowanie kadry narodowej przed meczami ze Szkocją i Chorwacją – bez debiutu w pierwszej reprezentacji