Jest jeszcze dużo do zrobienia
Rozmowa z Arne Senstadem, selekcjonerem kobiecej reprezentacji Polski
Joanna Granicka i jej koleżanki zdały pierwszy test w tym sezonie. Fot. Norbert Barczyk/PressFocus
Na zgrupowanie reprezentacji czekaliśmy 5 miesięcy. Nie za długo?
- Wakacyjna przerwa nie oznaczała braku pracy. W tym czasie monitorowaliśmy transfery kadrowiczek. Na bieżąco rozmawialiśmy z nimi, analizowaliśmy wyniki testów sprawnościowych. Już w Wałczu skupiliśmy się na przypomnieniu wypracowanych wcześniej rozwiązań, chcąc odbudować zgranie i wrócić do rzeczy, które w ubiegłym sezonie robiliśmy bardzo dobrze, co zaowocowało 9. miejscem na mistrzostwach Europy i awansem na mistrzostwa świata.
W gronie 19 kadrowiczek niewiele było nowych twarzy...
- Musimy mieć świadomość, że nie mamy do dyspozycji europejskich gwiazd, dlatego głównym zadaniem jest zbudowanie jak najlepszego zespołu z dostępnych zawodniczek. Chcieliśmy powołać możliwie jak najsilniejszy skład, jednak kontuzje pokrzyżowały nasze plany. Aleksandra Rosiak przyjechała na zgrupowanie, choć dopiero wraca do pełni zdrowia. Sylwia Matuszczyk i Aneta Promis nie mogły wziąć w nim udziału, więc w miejsce Anety dowołaliśmy Natalię Janas. Kontuzji doznała też Klaudia Grabińska.
Idąc pozycjami - jak wygląda nasz potencjał?
- Skrzydła są wyjątkowo mocno obsadzone, jestem o nie spokojny. Podobnie jest z bramką. Wciąż poszukujemy obrotowych, zwłaszcza pod nieobecność Matuszczyk i Marleny Urbańskiej, która zakończyła karierę. Do kadry wróciła rozgrywająca Natalia Nosek. Wierzę w jej potencjał, ona może dać bardzo dużo zespołowi. To samo dotyczy Joanny Granickiej. Nową twarzą jest Malwina Hartman, która prezentuje bardzo dobrą formę w Orlen Superlidze. Mam nadzieję, że dzięki kilku zmianom do zespołu wstąpi nowa siła i energia.
Wśród brakujących najczęściej wymienia się rozgrywającą Zagłębia Lubin, Kingę Jakubowską...
- Kinga od dawna prezentuje wysoką formę. Chciałbym ją sprawdzić, ale niestety wciąż ma wątpliwości, czy jej ciało wytrzyma grę w klubie i w kadrze bez dłuższej regeneracji. Jesteśmy z nią w kontakcie, rozumiejąc, że na wyzwania reprezentacji trzeba czuć się gotowym w 100 procentach.
Sporo kadrowiczek zmieniło latem kluby. Jest pan zadowolony z ich wyborów?
- To było bardzo interesujące lato. Mam nadzieję, że transfery pozwolą się dziewczynom rozwinąć. Bardzo się cieszę, że Paulina Uścinowicz (Sport-Union Neckarsulmer) będzie grać w 1. Bundeslidze; to nasza kluczowa zawodniczka. Wiele dziewczyn trafiło do ligi rumuńskiej. Magda Balsam (CSM Slatina) dołączyła do nieco słabszego klubu, ale jestem pewien, że podbije tamtejszy rynek. Z ciekawością będę śledził postępy Aleksandry Olek (HC Dunarea Braila), która jest bardzo ważną postacią zarówno w ataku, jak i w obronie. Monika Kobylińska (Gloria Bistrita) ma za sobą bogatą karierę i w pełni ufam jej wyborowi. Bardzo dobrze, że została w Lidze Mistrzyń, a jeszcze lepiej, że zagrają w niej także Dagmara Nocuń (OTP Group Buducnost) i Adrianna Płaczek (DVSC Schaeffler). Dużą nadzieję wiążę również z przenosinami Natalii Nosek (SCM Craiova), bo liczę, że nowy klub mocno na nią postawi. Ciekawe są także transfery Darii Przywary i Adrianny Górnej, które trafiły do Lublina.
Pojawiły się opinie, że zagraniczne transfery osłabiły polskie kluby. Zgodzi się pan?
- Chciałbym rozwinąć ten temat. Nigdy nie uważałem, że każda zawodniczka - przy pierwszej lepszej okazji - powinna wyjechać z Polski. Jako selekcjoner patrzę przede wszystkim na perspektywy oraz korzyści dla drużyny narodowej i chcę stać na straży jej interesów. Skłamałbym jednak mówiąc, że częstsza gra naszych zawodniczek w Lidze Mistrzyń, w topowych zagranicznych ligach, nie przyniesie korzyści także reprezentacji. Potrzebujemy wręcz zawodniczek grających w Lidze Mistrzyń i w najlepszych ligach Europy. Jeśli spojrzymy na reprezentację Danii, która ma silną krajową ligę, to i tak wiele Dunek gra w czołowych klubach Europy. Skoro chcemy równać do topowych reprezentacji, reprezentantki muszą mierzyć się z najlepszymi na co dzień, a nie tylko podczas mistrzostw świata czy Europy. Oczywiście, trzeba mieć na uwadze rozwój Superligi i o tym będziemy rozmawiać z klubami. Jeśli będziemy współpracować, jestem pewien, że pogodzimy interesy wszystkich.
Na ile obecny poziom Superligi odpowiada wymaganiom, jakie stawia pan w reprezentacji?
- W trakcie sezonu regularnie przeprowadzamy testy sprawnościowe i kondycyjne kadrowiczek. Dane wskazują, że wyniki grających za granicą są lepsze. Wpływa na to przede wszystkim większa liczba trudniejszych i bardziej intensywnych meczów. W Polsce brakuje wymagających spotkań, tym ważniejszy jest codzienny trening. Nie mam też wątpliwości, że Orlen Superliga się rozwija i staje się coraz mocniejsza. Oglądam prawie wszystkie mecze i mam szacunek dla pracy klubów. Z drugiej strony wciąż będę powtarzał, choć to już pewnie męczące, że jest jeszcze dużo do zrobienia w kwestii przygotowania fizycznego.
Po sezonie przestał pan być głównym trenerem HK Larvik, zostając asystentem w Molde Elite. Czy ma pan więcej czasu dla reprezentacji?
- Reprezentacja Polski jest numerem 1 i czasu na pracę z nią nigdy mi nie brakowało. W trakcie wakacji rozpocząłem współpracę z Molde Elite, ale na zasadzie consultingu. To dla mnie bardzo ważne, że razem z ZPRP się zgadzamy, że dzięki pracy w klubie mogę stawać się lepszym trenerem w kadrze. Do tej pory mój model pracy z reprezentacją nie zakładał częstych podróży do Polski, z racji kwestii językowych. Dlatego kontakty z klubami prowadził przede wszystkim mój asystent Adrian Struzik i członkowie sztabu szkoleniowego.
A teraz?
- Będę w Polsce zdecydowanie częściej, mając na uwadze kolejne duże wyzwania, jakie czekają reprezentację, w tym Euro 2026, którego Polska będzie współgospodarzem. Wraz ze sztabem sukcesywnie będę odwiedzał kluby, rozmawiał z trenerami i prezesami. Mam nadzieję, że wszyscy chcemy rozwoju polskiej piłki ręcznej, dlatego musimy znaleźć wspólny język. Nie chcę nikomu niczego narzucać, ale chcę rozpocząć szeroką dyskusję, przedstawiając moją wizję rozwoju i działania oraz wysłuchując opinii innych. Jesteśmy na etapie planowania harmonogramu spotkań. Chciałbym odwiedzić Lubin, być może przy okazji jego meczu z Lublinem w Lidze Europejskiej... Odwiedzę też Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Płocku, żeby zobaczyć jak tam pracuje się z młodzieżą.
Za nami wygrany, towarzyski mecz z Serbią, natomiast w październiku spotkaniami ze Słowacją i Rumunią rozpoczniemy eliminacje przyszłorocznego Euro, choć z racji statusu współorganizatora udział w nim mamy zapewniony. Cieszy pana fakt braku stresu związanego z walką o awans?
- Z jednej strony mecze o stawkę niosą presję i służą budowaniu odporności psychicznej, a z drugiej dzięki pewnemu awansowi spotkamy się z silnymi rywalkami, co wykorzystamy pod kątem budowy zespołu bez konieczności oglądania się na wyniki.
Na przełomie listopada i grudnia weźmiemy udział w mistrzostwach świata. Naszymi grupowymi rywalami będą Chiny, Tunezja i Francja. Jaki wynik będzie dla pana sukcesem?
- Na ostatnich mistrzostwach Europy zajęliśmy bardzo dobre, 9. miejsce. Kolejnym krokiem byłby awans do ćwierćfinału mundialu, ale będzie o to bardzo trudno. W fazie grupowej zagramy z faworytkami do złota, Francuzkami, a po ewentualnym awansie zmierzymy się m.in. z bardzo mocną Holandią, która grać będzie u siebie. Marząc oćwierćfinale, musimy pokonać któryś z tych zespołów, a o to będzie szalenie trudno.
Zbigniew Cieńciała, ZPRP

Arne Senstad
