Jest i będzie z czego lepić
Rozmowa z Markiem Plawgo, wiceprezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, byłym już halowym rekordzistą Polski w biegu na 400 metrów
Maksymilian Szwed ma „papiery”, by firmować złotą przyszłość polskiej lekkoatletyki. Fot. IMAGO / Press Focus
W sobotę w Apeldoorn w finale halowych mistrzostw Europy Maksymilian Szwed zdobył srebro na 400 metrów i wymazał z tabel pana 45,39 sek., który to rekord liczył sobie już 23 lata, bijąc go o 8 setnych sekundy. I jak się pan z tym czuje?
– Wyborowo! Kamień z serca! Wypadało, żeby ktoś wreszcie, po z górą dwóch dekadach, ten rekord pobił. A pacjent? Przeszedł amputację i musi żyć bez nogi, ale da radę (śmiech). A tak poważnie, to naprawdę fajnie, że znowu mogę oglądać szybkiego Polaka w mojej konkurencji. Teraz poczekam jeszcze na kogoś, kto pobije mój rekord na 400 m przez płotki (48,12 sek. – przyp. red.), któremu w tym roku stuknie 18 lat, ale Maks obiecał, że na razie płotków nie rusza i całe szczęście (śmiech).
Mieliście okazję się poznać?
– Spotkaliśmy się parę razy u nas we Wrocławiu podczas halowego mityngu (Plawgo jest również prezesem Dolnośląskiego ZLA – przyp. red.). I Maks zaprezentował się od razu z fajnej strony. To młody człowiek o wysokiej kulturze, z otwartą głową, bez syndromu gwiazdy, sam przyjdzie, podpyta, no i z wielkimi planami i ambicjami. Natomiast mogę mówić tylko od strony sportowej, nie znam jego charakteru.
Już po eliminacjach w Apeldoorn wrzucił pan tweeta, że godziny pana rekordu są policzone. Nie było więc zaskoczenia.
– Maksowi wszystko się poskładało: szybka hala, geometria toru w Apeldoorn z łagodnymi łukami, dobre losowanie torów. Trzeba pamiętać, że wyniki pod dachem są znacznie bardziej zależne od obiektu, w jakim się biega, są hale szybkie i wolne – w przeciwieństwie do stadionu, gdzie parametry bieżni muszą spełniać restrykcyjnie wszystkie standardy, odmierzane linijką co do centymetra. Ciekawostką jest to, że ja rekord w Wiedniu też biłem w hali kolarskiej, a ta w Holandii miała już certyfikat szybkości, bo rok temu Femke Bol biła na niej rekord świata na 400 metrów, potem nieco poprawiony w Glasgow. Tydzień przed ustanowieniem rekordu, na zawodach w Lievin w hali o ostrych łukach, miałem czas powyżej 46 sekund. I tak, jak mi „oddała” hala w Wiedniu, tak Maksowi podobnie hala w Apeldoorn.
Rozpoznaje pan w Szwedzie samego siebie sprzed 20 lat? Można was porównać?
– Maks jest zdecydowanie innej budowy niż ja, jest silniejszy, ja byłem raczej wiotki. Ale bardzo fajnie biega, przesuwa się do przodu, ma tak zwany ciąg, technicznie to też nie jest na siłę, jest trochę poezji w jego ruchu i zwyczajnej przyjemności dla oka. W sumie ma świetną bazę, żeby się wspaniale rozwijać. Ja w Wiedniu też miałem 21 lat, ale później przez całą karierę już się do rekordowego rezultatu nie zbliżyłem.
Statystyczne przeliczniki sugerują, że 45,31 pod dachem powinno dać na stadionie rezultat 44,41, a to oznaczałoby także pobicie rekordu Polski Tomasza Czubaka 44,62 jeszcze z XX wieku z mistrzostw świata w Sewilli z 1999 roku.
– Myślę, że rekord Tomka też jest do wymazania. Mnie nie udało się złamać granicy 45 sekund, choć powinno było, „urwałem” z hali tylko cztery setne. Było mi trudniej o tyle, że specjalizowałem się w płotkach. Widać, że Maks dobrze reaguje na nowe bodźce treningowe, ale one są jeszcze niewielkie, ja w jego wieku też dobrze reagowałem. Cała sztuka zaczyna się potem, trzeba wyczucia równowagi, żeby zwiększanie objętości treningu czy masy ciała nie zaburzyło ekonomiki biegu. I żeby ta kariera trwała jeszcze przynajmniej kilka ładnych lat.
Szwed to nowe pokolenie lekkoatletów, być może gwiazda przyszłości. Czy po przygnębiających igrzyskach w Paryżu, skąd wróciliśmy tylko z jednym medalem, mistrzostwa Europy w Holandii mogą być oznaką, że z polską królową sportu nie jest tak zupełnie źle?
– Zdecydowanie tak. W zanadrzu mamy kilka nazwisk, które będą nas cieszyć w kolejnych latach. Szwed będzie miał w tym roku dopiero 21 lat, złoty medalista na płotkach Szymański – 23. Anastazja Kuś, już olimpijka w sztafecie 4x400, dopiero 18. Mieliśmy trzech chłopaków w półfinale na 800 metrów, a kwalifikacje uzyskała czwórka – z tej grupy na pewno ktoś „wyskoczy”. Na 1500 metrów pokazali się Weronika Lizakowska i 22-letni Filip Rak, jego rówieśniczka Anna Matuszewicz ma już w skoku w dal rekord 6,71, na jakim dawno nikogo nie było. Pamiętajmy, że w Holandii nie wystąpili Natalia Bukowiecka, w wielobojach Adrianna Sułek-Schubert czy wicemistrz świata juniorów Hubert Trościanka, a także Maria Żodzik, która już zbliża się do dwóch metrów w skoku wzwyż. Uważam, że jest i będzie z czego lepić, jesteśmy w momencie zmiany pokoleniowej, potrzeba trochę cierpliwości. Obaw nie mam, jeżeli chodzi o sukcesję, musimy tylko jak najlepiej zabezpieczyć tej grupie przygotowania do igrzysk w Los Angeles.
Ale o ile w biegach jest ciekawie, o tyle w konkurencjach technicznych nie mieliśmy nikogo w finale HME, leżymy...
– Owszem, zwłaszcza wśród mężczyzn faktycznie mamy dziurę – skokwzwyż nie istnieje, posucha w tyczce, rzuty też się załamały i brak talentów. Ale chyba nigdy tak nie było, nawet w najlepszych czasach, żebyśmy byli mocni we wszystkim, a LA jest tak rozległa, że zawsze coś dobrego się dzieje, i jest naturalna sinusoida konkurencji, jedne pikują, inne zwyżkują. Dziś siła ciężkości w polskiej lekkoatletyce przesunęła się w kierunku bieżni.
Rozmawiał Tomasz Mucha
Marek Plawgo. Fot. PressFocus