Jedna Wenta od rozłamu?
A miało być tak spokojnie... Sławomir Szmal już ponad pół roku temu ogłosił, że zamierza ubiegać się o funkcję szefa krajowej federacji piłki ręcznej, pomagać mu miał – jako wiceprezes – Bogdan Wenta
A miało być tak spokojnie... Sławomir Szmal już ponad pół roku temu ogłosił, że zamierza ubiegać się o funkcję szefa krajowej federacji piłki ręcznej, pomagać mu miał – jako wiceprezes – Bogdan Wenta, trener i współautor największych w historii sukcesów męskiej reprezentacji Polski (ten od „mamy dużo czasu”, co przerodziło się w jedną Wentę). Z kolei Damian Drobik miał najpewniej nadal pełnić obowiązki dyrektora sportowego federacji. No więc wydawało się, że wszystkie klocki są poukładane, że starzy znajomi zewrą szeregi ku przyszłej chwale polskiej piłki ręcznej, i że sam akt wyborczy – nastąpi on w sobotę, 26 października – będzie zwykłą formalnością, ku uciesze spieszących na pociągi powrotne delegatów oraz komisji skrutacyjnej.
No ale inaczej się porobiło.... W konkury ze Szmalem postanowili pójść i Wenta, i Drobik, na co bardzo długo się nie zanosiło, choć szeptanie po kątach, domyślanie się i spekulowanie odbywało się już od dobrych tygodni, jeśli nie miesięcy. Dlaczego rywale „Kasy” tak długo skrywali swoje intencje? Dlaczego nie powiedzieli mu wprost, że mają takie ambicje? Dlaczego łudzili go, że przecież wszyscy jadą na jednym wózku zmierzającym ku wielkości naszej piłki ręcznej i że warto taki właśnie trend kontynuować, a nie stawać do rywalizacji?
Może to był element rozpoznania bojem? Przypatrywania się zaletom i wadom byłego świetnego bramkarza, tudzież oczywiście jego koncepcjom? I zestawiania z własnym potencjałem, również intelektualnym, a także z własnym zapleczem, czyli tymi, którzy ich popierają?
Jakkolwiek to nazwiemy, trzeba mówić o ujawnieniu się dużych ambicji. No bo taki Wenta miałby być „tylko” wiceprezesem? On, wybitny trener, ojciec chrzestny największych sukcesów w historii polskiej piłki ręcznej (w 2007 i 2009 roku), potem eurodeputowany i prezydent tak dużego miasta, jak Kielce (zbieżność potęgi handballu i miejsca sprawowania tak ważnej samorządowej funkcji w tym mieście nieprzypadkowa)? Ego podniesione wysoko, przekonanie o własnej wartości, rozpoznawalność w Polsce i w światowej piłce ręcznej plus znajomość czterech języków obcych. Czyż w takich okolicznościach miłość własna pozwala sytuować się w jakiejkolwiek strukturze na pozycji numer 2?
Pytanie tylko, dlaczego to wszystko nie odbywało się w kategoriach otwartego tekstu i od razu? Wraz z rzuceniem następujących słów: „Dobra, Sławek, jesteś świetnym kandydatem, ale ja uważam, że jestem jeszcze lepszym, więc staję z Tobą w konkury”? Czyżby w tych ambicjach kryła się jakaś tajemnica? A może coś w rodzaju wstydu, że rzuca się wyzwanie jednemu ze swoich (niegdyś?) ulubieńców, człowiekowi, który był bez wątpienia jedną z najsłynniejszych twarzy polskiej reprezentacji, zwanej „Orłami Wenty” i nazywanej wielką, piękną rodziną, choć oczywiście też takiej, w której zdarzały się mniejsze czy większe konflikty?
Cóż zostało z wielkiej handballowej rodziny? Fot. Rafał Rusek/PressFocus
No właśnie... Jakkolwiek na to wszystko spojrzeć, zdaje się, że nie ma już „Orłów Wenty”, są co najwyżej „Orły” (którymi za sprawą swoich sukcesów zostaną już na wieki wieków). Rodzina więc jakby w rozsypce. Cóż, zdarza się nawet najlepszym rodzinom. Problem jednak w tym, że ta rozsypka wygląda na definitywną, bez szans pozbierania się w całość. Jakieś słowa nie padły, choć ich wypowiedzenie miałoby swoją wartość, jakieś inne dla odmiany padły, ale idąc o krok za daleko, zabolały. Zrobiło się nieszczerze, pojawiły się niedomówienia, a stąd już tylko o paznokieć do braku zaufania. A czy to aura do odbudowy siły polskiej piłki ręcznej? Czy to klimat do rozmowy, jakimi metodami to osiągnąć? Czy to atmosfera do sprawnego ciągnięcia wózka w jedną stronę, ku świetlanej przyszłości? Takiej samej jak jeszcze całkiem niedawna przeszłość, nie tylko zresztą w wymiarze reprezentacyjnym, lecz także klubowym?
Pytania proste. Gorzej z odpowiedziami. Czy zostanie w nich zawarta nutka – mimo wszystko – optymizmu? Czy może dominować w nich będą gorycz, rozczarowanie, wzajemne pretensje? I świadomość, że zerwane mosty będą trudne do odbudowania, a przede wszystkim, że środowisko pogrąży się na całą nową kadencję w swarach, w czego konsekwencji szansa na lepszą przyszłość zostanie zaprzepaszczona?