Sport

I wtedy się uśmiecham

Jan Furtok dokładnie rok temu wezwany został do „niebiańskiej reprezentacji”. Została po nim pustka, której nie sposób wypełnić...

W czasie każdego meczu nad sektorem katowickich ultrasów powiewa flaga z numerem 9 i nazwiskiem Jana Furtoka. Fot. PressFocus

Pani Anna niedawno wybrała się na Nową Bukową. Kiedy spiker ogłosił jej obecność na stadionie, kilkunastotysięczna widownia na Arenie Katowice przywitała ją gorącymi oklaskami. No i oczywiście skandowaniem nazwiska jej męża. Z trybun słowa „Jasiu Furtok” płyną zresztą przy okazji każdego meczu GKS-u. To od kilku miesięcy dobra tradycja, w 9 minucie każdego spotkania – bo przecież „Furgoł” nierozerwalnie związany był z tą „dziewiątką” - przez 60 sekund kibice przywoływaniem nazwiska GieKSiarskiej legendy oddają jej hołd. Flaga z numerem 9 i napisem „Furtok”, zatknięta na kilkumetrowym drzewcu, przez cały mecz powiewa nad sektorem katowickich ultrasów. Ma zresztą Janek – jeden z niewielu ludzi polskiej piłki, który w swym ukochanym klubie był zawodnikiem, trenerem i prezesem – stałe i oficjalne miejsce w meczowych protokołach. Po wyczytaniu podstawowej jedenastki drużyny Rafała Góraka na ligowy bój, Aleksander Matusek zawsze przywołuje „dwunastego zawodnika”. - I oczywiście z numerem 9: Jan …. – wykrzykuje do mikrofonu, zawieszając na koniec głos. A kilkanaście tysięcy fanów na jednym wdechu odpowiada najgłośniej jak potrafi: „Furtoook!!!!”.

Naprawdę przystojny był...

To wszystko sprawia, że wielu widzów czuje ciarki na plecach. Najbliżsi Jana Furtoka – też. Ale jest przecież jeszcze bardzo osobisty wymiar straty, jaką było jego odejście. Odejście dziadka, taty, męża. Bo to nieprawda, że czas leczy rany. Zwłaszcza gdy było się nierozłącznym przez prawie pół wieku... - Spoglądam czasem na nasze wspólne zdjęcia sprzed lat i myślę sobie: „Naprawdę przystojny był ten mój Janek” – mówi nam pani Anna, wyraźnie wzruszona. Siedzimy w pokoju domu państwa Furtoków w Kostuchnie. Na komodzie zdjęcie pana Jana, przy nim świeże kwiaty. Na ścianach kolejne fotografie snajpera, większość w strojach sportowych: Hamburga, Eintrachtu Frankfurt, no i oczywiście ukochanego GKS-u. - Siadam czasem przed komputerem, przeglądam You Tube. Wiele tam fragmentów meczów Janka, wiele jego goli. I wtedy się uśmiecham... - słyszymy od wdowy.

„Naprawdę przystojny był ten mój Janek” - Anna i Jan Furtokowie sprzed trzech dekad, z pociechami: Basią i JackiemFot. archiwum rodzinne państwa Furtoków

Lubił tańczyć...

Poznali się jako nastolatkowie, dzięki… lekcjom religii, na które – choć byli uczniami różnych szkół w Kostuchnie – uczęszczali wspólnie, w salce przy kościele Trójcy Przenajświętszej. Potem w tejże salce urządzano... wieczorki taneczne. - Janek lubił tańczyć. I kochał muzykę. Czuł ją nawet wtedy, gdy już zmagał się z chorobą – mówi małżonka najlepszego piłkarza w historii GKS-u. I sięga po swój telefon komórkowy. Oglądamy nagranie: pan Jan w przydomowym ogródku delikatnie kołyszący się w rytm dźwięków muzyki dobiegających gdzieś zza kamery. Gdybyśmy nie wiedzieli, że Alzheimer zabrał świetnemu piłkarzowi pamięć, nigdy na podstawie tego obrazka nie dopuścilibyśmy do siebie takiej myśli...

Jak poważna to sprawa...

Pierwsze objawy choroby pojawiły się w 2014 r., oficjalnie zdiagnozowana została rok później. Jest podstępna i – niestety... - wciąż jeszcze nie do zatrzymania. Kradnie wspomnienia, ale przede wszystkim – świadomość codzienności, konieczność wykonania zwykłych czynności: jedzenia, mycia. A przy tym pozostawia człowieka niemal w pełni sprawnym. - W towarzystwie Janek był taki jak zawsze: wesoły, uśmiechnięty. Przez długi czas 90 procent ludzi, z którymi się spotykał, nie miało pojęcia, że toczy go choroba – mówił nam Jan Urban. Obecny selekcjoner zabrał Furtoka na galę 100-lecia PZPN do Warszawy, w 2019 roku. Wtedy po raz pierwszy zetknął się z objawami dramatycznych dolegliwości u przyjaciela. - To po tym wspólnym wyjeździe uświadomiłem sobie, jak poważna to sprawa – dodawał.

O, gol!

Choremu Alzheimer zabiera przeszłość i teraźniejszość. Jego bliskim – zabiera dziadka, ojca, męża. Jest obok, ale jakoby go nie było; nie będzie reagować na pytania, prośby, zagajenia. Żyje we własnym świecie. „O, gol!” - śmiał się pan Jan, gdy parę lat wstecz wspólnie przeglądaliśmy albumy ze zdjęciami z jego kariery. Trafił akurat na fotkę z jednego z meczów HSV. Uśmiech na twarzy, uniesione nad głowę ręce, rozwiana fryzura.... „Goool!” - krzyknął raz jeszcze. A nam głos uwiązł w gardle...

I nagle Bóg go zabrał...

- A wiecie, że w dniu odejścia Janka odwiedzili nas jeszcze ludzie z GKS-u? - pani Anna nagle zmienia temat, wspominając dramatyczny dzień: 26 listopada 2024. Do pewnego momentu – dzień jak co dzień. Śniadanie, wizyta opiekunki , odwiedziny wnuków, oczekiwanie na zapowiedzianą lekarkę z nieodległej przychodni, mającą przeprowadzić rutynowe badanie. - I nagle Bóg go zabrał... - pani Annie drż y głos. Karetka przyjechała o kilka minut za późno...

Małżonka legendarnego piłkarza nagle wstaje z fotela. Przez okno wskazuje ławeczkę, na której uwielbiał siadać małżonek. Wtedy pojawiała się suczka Corsa – rozkochana w swoim panu, uwielbiająca wspólne z nim spacery, kiedy jeszcze wychodził poza domowe obejście – i czekała na pogłaskanie.

Corsa odeszła wcześniej. Potem dobry Pan, z którym Jan Furtok przez lata i dekady spotykał się co tydzień we wspomnianym już kościele Trójcy Przenajświętszej, wysłał jemu powołanie do „niebiańskiej reprezentacji”. Widać potrzebował skutecznego napastnika, którego doczesne szczątki spoczęły na parafialnym cmentarzu obok świątyni.

Pani Anna na ten cmentarz chodzi pieszo. Codziennie. I nie ma w tym niczego szczególnego: nierozłączni byli przecież przez niemal pół wieku…

Zbigniew Cieńciała i Dariusz Leśnikowski