Historyczny sukces
Rozmowa z Filipem Jarotą, indywidualnym mistrzem Polski, kapitanem reprezentacji
Filip Jarota wywiązał się z obowiązków kapitana reprezentacji. Fot. Patryk Kołodziej/Polski Związek Squasha
Reprezentacja Polski po raz pierwszy w historii wywalczyła awans do dywizji pierwszej drużynowych mistrzostw Europy. W przyszłym roku zagra w Amsterdamie z najlepszymi na świecie. Czy może pan opowiedzieć o tym, jak wielkie jest to wydarzenie dla polskiego squasha?
- W drużynowych mistrzostwach Europy gra się w trzech dywizjach. Historia polskiego squasha ma mniej więcej 30 lat. W innych krajach, szczególnie zachodnich, historia ta ma około 100 lat. Jeszcze kilka lat temu rywalizowaliśmy w trzeciej dywizji, wtedy doszło do zmiany pokoleniowej. Osoby, które zaczynały grać w squasha w wieku 20 lat, zostały zmienione w reprezentacji przez nas, juniorów, zawodników trenujących od dziecka. Najpierw wygraliśmy trzecią dywizję, później byliśmy autorami historycznego sukcesu i utrzymaliśmy się w drugiej dywizji. Wcześniej reprezentacja Polski była w stanie awansować do niej, ale nigdy się nie utrzymała. Nam się to udało. Teraz, znów pierwszy raz w historii, awansowaliśmy do pierwszej dywizji. Jesteśmy w gronie 12 najlepszych zespołów w Europie! Jest to ogromne osiągnięcie, bo będziemy grali przeciwko krajom, które wychowały pokolenia profesjonalnych zawodników. Będziemy rywalizować z najlepszymi. To piękne uczucie. A trzeba wziąć pod uwagę, że osiągnęliśmy to, mając bardzo młody zespół, którego średnia wieku nie przekracza 21 lat.
Średni wiek reprezentacji jest dość ciekawą statystyką. W wielu kadrach, które rywalizują o najważniejsze cele, grają zawodnicy ze sporym doświadczeniem. Nawet w meczu ze Szwecją, który zdecydował o waszym awansie, w obozie rywala zagrał 49-letni Christian Drakenberg, z którym Kajetan Lipski wygrał, do ostatnich chwil walcząc o awans. W waszej kadrze takiego weterana brakuje.
- U nas to ja jestem tym najbardziej doświadczonym zawodnikiem, choć mam dopiero 23 lata! Cały czas jest wielu juniorów w Polsce, którzy są nastolatkami, a z roku na rok stają się coraz lepsi. Będą starali się robić wszystko, żeby dostać się do reprezentacji.
Jest pan kapitanem reprezentacji. Ciążyła więc na panu większa odpowiedzialność. Co pan czuł, podczas piątkowej potyczki ze Szwecją?
- Z perspektywy kortu było przyjemnie, bo to ja odpowiadałem za wynik i wszystko było w moich rękach. Gdy natomiast grali koledzy, kibicowałem, stresowałem się, przeżywałem mocno każdy mecz. Jest to indywidualny sport i nieczęsto zdarza nam się rywalizować jako drużyna. Zobaczenie kogoś, kto męczy się i gra dla dobra reprezentacji, daje z siebie wszystko, a ja nie mogę nic z tym zrobić, jest dość trudne.
Czy przed rozpoczęciem mistrzostw we Wrocławiu sądził pan, że osiągniecie taki sukces?
- Gdy opowiadałem znajomym o tym turnieju, mówiłem, że istnieje możliwość, że będą to dla nas historyczne zmagania. Wiedziałem, że mamy szansę na awans do pierwszej dywizji, ale też wiedziałem, że zadanie będzie trudne. Takie też było. Kajtek w ostatnim secie obronił trzy piłki meczowe! Awansowaliśmy dzięki temu, że wygrał walcząc do końca. Jego porażka oznaczałaby remis ze Szwedami, który nie dałby nam awansu, przez niewystarczającą liczbę wygranych setów. Przed turniejem myślałem więc o awansie, ale nie mogłem być jego pewny… Takie mecze, jak ze Szwecją, zdarzają się tylko parę razy w życiu.
Od stycznia nowym selekcjonerem reprezentacji jest doświadczony szkoleniowiec Sjef van der Heijden. Bez niego sukces ten nie byłby możliwy?
- Tak. Selekcjoner trzyma nad nami pieczę, a jesteśmy młodym zespołem, więc potrzebujemy kogoś, kto poprowadzi nas twardą ręką. Ponadto potrzebujemy kogoś, kogo młoda osoba wysłucha, kto jest bardzo szanowany. Tak właśnie jest z naszym selekcjonerem. Warto jednak podkreślić też rolę pozostałych trenerów, którzy są z zawodnikami na co dzień. Sjef van der Heijden jest opiekunem kadry narodowej, ale squash to indywidualny sport i każdy z nas ma swojego szkoleniowca. W większości przypadków ci trenerzy są Polakami i to oni wykonują z nami ogromną robotę pozwalającą nam na to, żebyśmy mogli osiągać takie sukcesy.
Na zakończenie mistrzostw reprezentacja zagrała z Holandią. Zagrał pan z Piedro Schweertmanem, który na co dzień stacjonuje w Polsce i gra w polskich turniejach. Do tej pory żadnemu Polakowi nie udało się go pokonać, ale w sobotę dokonał pan tego jako pierwszy, wygrywając 3:1.
- Okrzyki moich kolegów z zespołu bardzo mi pomogły w tym meczu. Chemia, która się między nami wytworzyła, jest niesamowita. Przez cały sezon ze sobą rywalizujemy, a to jest jeden z niewielu turniejów, w którym możemy być wszyscy razem, tworząc jedną drużynę. Mimo że gramy przeciwko sobie wiele razy i buzują w nas emocje, to wyczuwa się przyjaźń i szacunek. Granie w zespole, który szczerze cieszy się z każdego zdobytego przeze mnie punktu, dodaje skrzydeł. Ponadto psychicznie udźwignąłem ciężar tego spotkania. Udało mi się trzymać dobrą dyspozycję, dopóki mecz się nie zakończył.
Rozmawiał Kacper Janoszka