Sport

Historia i teraźniejszość

W poniedziałek dowiemy się do kogo bardziej pasuje miano „Rycerzy wiosny”

Jakub Bieroński wierzy w kontynuację świetnej passy GKS-u Tychy

Na początek krótka lekcja historii. Wiosną 1957 roku, gdy Górnik Zabrze zbudował zespół, który sięgnął po pierwszy z 14. tytułów mistrza Polski, miał miejsce mecz, który stał się legendą. 7. kwietnia zespół pod wodzą Zoltana Opaty podejmował ŁKS Łódź. Gospodarze, jak na faworyta przystało w 30. minucie gry – po strzale Romana Lentnera – zdobyli bramkę, a goście nie dość, że stracili gola to jeszcze po kontuzji środkowego obrońcy musieli grać w dziesiątkę. Interweniujący Stanisław Wlazły, po zderzeniu się z autorem trafienia nieprzytomny został zniesiony z boiska, a według ówczesnych przepisów nie można było dokonać zmiany.

I nagle stało się coś czego nie da się logicznie wytłumaczyć. Osłabiony ŁKS ruszył do ataku i w ostatnich sekundach pierwszej połowy odrobił straty z nawiązką. Stanisław Baran w 43. minucie popisał się celną główką, a w następnej minucie efektownym strzałem z pierwszej piłki zapewnił łodzianom zejście na przerwę z prowadzeniem 2:1.

Cztery gole Stanisława Barana

W drugiej połowie 20 tysięcy kibiców oglądało ciąg dalszy kanonady doświadczonego napastnika, który w reprezentacji wystąpił 9-krotnie. To on właśnie 19 dni przed swoimi 37. urodzinami okazał się katem zabrzan, bo 52. minucie trafił z rzutu wolnego z 18 metrów, ale nie zadowolił się hat-trickiem! Dorzucił jeszcze w 75. minucie czwartego gola, a minutę później pieczęć na zwycięstwie 5:1 postawił Władysław Soporek.

To właśnie po tym meczu do zespołu z Łodzi przylgnął przydomek „Rycerzy wiosny”, choć w sezonie 1957 (grano systemem wiosna-jesień) ostatecznie to Górnik okazał się najlepszy, a zespół Władysława Króla ukończył rozgrywki na trzecim miejscu.

10 zwycięstw tyszan

Po 68 latach łodzianie grają na drugim poziomie rozgrywkowym i w poniedziałek o godzinie 17.00 gościć będą drużynę, która w tym roku bez wątpienia jest „Odkryciem rundy rewanżowej”. GKS Tychy, który na półmetku rozgrywek zameldował się z dorobkiem 14 punktów za jedno zwycięstwo, 11 remisów i poniósł 5 porażek, a w dodatku miał na swoim koncie zaledwie 10 strzelonych goli, od 18. kolejki - zaczął dominować. W ostatnich 11 spotkaniach odniósł 10 zwycięstw, zdobywając aż 26 bramek!

Po 28. kolejce drużyna Artura Skowronka jest jednak ciągle „pod kreską”. Mimo znakomitej passy – przedzielonej porażką w Niecieczy – tyszanie plasują się bowiem w tabeli na 8. miejscu i tracą 5 punktów do strefy barażowej. Łodzianie, którzy też przed tym sezonem mieli wysokie aspiracje są natomiast jeszcze niżej, bo plasują się na 11. pozycji i do 6. miejsca oddaleni są o 14. oczek. Porażka w Lany Poniedziałek będzie więc praktycznie oznaczać dla gospodarzy koniec nadziei.

5 punktów od strefy barażowej

Natomiast tyszanie przystępują do 6 ostatnich ligowych spotkań z wiarą, że uda się odrobić straty, choć przeciwnicy z czołówki nie ułatwiają im zadania, bo także wygrywają.

- Na pewno mamy z tyłu głowy sytuację w tabeli – podkreślił w klubowych mediach rozgrywający GKS-u Tychy Jakub Bieroński. - Po to się jednak gra w piłkę, żeby odnosić sukcesy i grać o coś. Widzimy, że czołówka jest w bardzo wysokiej formie. My jednak trzymamy się blisko, w tym dystansie pięciu punktów. Musimy dalej wygrywać i liczyć na potknięcia naszych przeciwników. W każdym meczu udowadniamy, że jesteśmy w formie, a w dodatku ostatnio nie tracimy bramek. Wcześniej był taki okres, że w każdym meczu przynajmniej jedną traciliśmy. Obecnie mamy serię trzech spotkań z rzędu na zero z tyłu, a na jeden z przodu, i regularnie dopisujemy kolejne punkty. Chcemy dalej iść tą drogą i to bez względu na to czy przed nami mecz z ŁKS-em, czy następny z Polonią Warszawa, która w tym roku jeszcze nie doznała porażki i jest w strefie barażowej. Punkty w obydwóch najbliższych meczach są nam niezwykle potrzebne. Skupiamy się jednak na sobie – chcemy się dobrze do nich przygotować i zgarnąć kolejne zwycięstwa - dodał.

Jerzy Dusik