Gramy od początku!
W Łodzi mają problemy z wchodzeniem w spotkania, ale mają też... Mateusza Lewandowskiego.
Mateusz Lewandowski trzy z czterech goli w tym sezonie zdobył, wchodząc z ławki. Fot. Artur Kraszewski / Press Focus
ŁKS ŁÓDŹ
Gramy do końca! – takim okrzykiem kibice mobilizują często piłkarzy w ostatnich minutach. W przypadku ŁKS-u należy intensywnie pobudzać zespół do lepszej gry od samego początku.
Wysokie obroty
W niedzielę w Opolu ŁKS zdobył pierwszy w tym sezonie punkt poza Łodzią i to jest jedyny plus. Minusy są bardziej kosztowne – po wyrównaniu przez Odrę na 1:1 w trzeciej doliczonej minucie gry odleciały dwa punkty, bo ŁKS już był pewny wygranej. W poprzedniej kolejce było podobnie: przegrywając z Polonią Warszawa 0:2, ŁKS wyrównał i nawet wygrałby 3:2, gdyby Fabian Piasecki wykorzystał rzut karny. I znów dwa punkty wyleciały w powietrze. Gdyby dodać te cztery do zdobytych siedmiu, ŁKS byłby wiceliderem tabeli, nawet przed legendarną już prawie Wieczystą. Zwykle takie dodawanie punktów odbywa się po sędziowskich pomyłkach, tym razem jednak VAR jest niewinny, a sędziowie, odpowiadając piłkarzom na krytykę, mogą powiedzieć. – No i co, panowie? Wy się przecież też mylicie!
Zwracał uwagę na ten mankament swojej drużyny po opolskim meczu trener ŁKS-u, Szymon Grabowski. – Zaczęliśmy bojaźliwie, musimy pracować nad tym, by wcześniej wchodzić na wysokie obroty – powiedział.
Z ospałością na początku to w dużym stopniu prawda. Warszawska Polonia prowadziła przecież w Łodzi 2:0 po 20 minutach, w Krakowie do przerwy było 0:4, z Miedzią 0:2, a w wygranym 5:0 meczu z Polonią Bytom pierwsza bramka padła dopiero w 42 minu Bywały jednak i sytuacje odwrotne – przedmeczowa kawa pobudziła Fabiana Piaseckiego do zdobycia bramek w 11 min ze Zniczem i w 13 ze Stalą Mielec. Ten ostatni mecz był zresztą idealny z punktu widzenia trenerów, bo drugą bramkę łodzianie zdobyli tuż przed końcem, w 89 min. Z faktów można więc wyciągać różne wnioski i ubierać je w mądre trenerskie sentencje, prawda jest natomiast taka, że drużyna gra tak, jak przeciwnik i… los pozwala.
Wchodzi i strzela
Po raz pierwszy zagrał w wyjściowym składzie 26-letni Mateusz Lewandowski, ale nie jest on przecież debiutantem. Po przyjściu z Chrobrego do ŁKS-u grał w każdym meczu w tym sezonie, strzelając z ławki już trzy gole. Teraz zdobył czwartą bramkę i pokazał, że skoro ma się w zespole takiego zawodnika jak on, to gra na dwóch napastników może dać sukces. Lewandowski debiutował w ekstraklasie już prawie pięć lat temu w Wiśle Płock, ale kilka razy przekonał się, że ekstraklasa to dla niego za wysokie progi. Co innego I i II liga: tu nastrzelał już 22 gole. Takiego potencjału nie można zmarnować, a mecze w ŁKS-ie są dla niego kolejnym rozbiegiem do skoku do ekstraklasy. Od niego zależy, czy będzie musiał szukać drużyny, czy… już ją znalazł, bo awans ŁKS-u zależy w dużym stopniu od jego skuteczności.
Wyróżniającym się zawodnikiem meczu w Opolu był bramkarz Aleksander Bobek. Dowiedział się o tym pewnie trener młodzieżówki, Jerzy Brzęczek, bo gdy tylko okazało się, że Marcel Łubik z Górnika jest kontuzjowany, powołał Bobka do kadry na mecze kwalifikacji mistrzostw Europy z Macedonią i Armenią. Ten wychowanek ŁKS-u był już wcześniej powoływany do kadr juniorskich, ale na poziomie młodzieżowym zagrał do tej pory tylko raz – w marcu tego roku z Czechami w Opolu. Teraz rywalizować będzie o miejsce w składzie na najbliższe mecze z Maciejem Kikolskim z Widzewa. Jeżeli decydować miałaby forma z ostatniej kolejki ligowej, to Kikolski nie ma szans.
A na Stadionie Śląskim odbędą się w najbliższym czasie trzy ważne mecze: reprezentacji z Finlandią i Nową Zelandią, a między nimi – Ruchu z ŁKS-em 14 września.
Wojciech Filipiak
