Sport

Grają ci, którzy muszą

Z DRUGIEJ STRONY - Kacper Janoszka

Gdy pracę zaczyna nowy selekcjoner, zawsze czuć dreszczyk dodatkowych emocji. Wynika on z niewiedzy. Czy drużyna narodowa zacznie grać lepiej, inaczej, gorzej, a może tak samo jak za poprzednika? Szkoda tylko, że od 2018 roku, gdy z pracą w PZPN-ie pożegnał się Adam Nawałka, ten dreszczyk emocji czuliśmy już pięć razy, a dziś będziemy go odczuwali po raz szósty. On więc wciąż występuje, ale jego oddziaływanie na organizm coraz bardziej maleje. Ciekawiło nas to, jak będzie grać reprezentacja, gdy swój pierwszy mecz w roli selekcjonera rozgrywał Jerzy Brzęczek, ale coraz mniejsze poruszenie związane ze zmianą za sterem odczuwalne było przy Paulo Sousie, Czesławie Michniewiczu, Fernando Santosie, Michale Probierzu i teraz będzie jeszcze mniejsze przy Janie Urbanie.

Biorąc po uwagę wieloletni zastój w rozwoju reprezentacji, wielu z nas zapewne marzy o tym, by nagle Biało-czerwoni zaczęli grać na równym poziomie z Holandią. Chciałbym też być optymistą i nie tylko marzyć o ciekawym meczu z Holandią, ale szczerze wierzyć w sukces. A jednak uwierzyć nie potrafię. Nie mam żadnych powodów do tego, żeby myśleć, że trener Urban za sprawą czarodziejskiej różdżki odmieni grę reprezentacji. Nie podważam oczywiście kompetencji nowego szkoleniowca. Był najlepszym możliwym kandydatem na funkcję selekcjonera. Obawiam się jednak, że nawet gdyby polski zespół został przejęty przez znakomitego Didiera Deschampsa, a patronatem objąłby go papież Leon XIV, to i tak gralibyśmy przeciętnie.

Jan Urban powołał tych piłkarzy, których musiał. Nie pozostawił nikogo za burtą, kto mógłby poczuć się pokrzywdzony. Do reprezentacyjnego kociołka dorzucił Arkadiusza Pyrkę i Jana Ziółkowskiego, kompletnych debiutantów, ale trzon zespołu pozostał niezmieniony. I nie jest to w żadnym razie przytyk w stronę selekcjonera. Takich zawodników ma, takich wziął. I tu pojawia się problem. Niezależnie od tego, kto byłby selekcjonerem, w 90 procentach powołałby tych samych piłkarzy co Urban, a następnie wystawiłby podobną wyjściową jedenastkę. Bo fakty są takie, że wśród polskich zawodników nie ma wielkiego wyboru. Jeśli chce się grać skrzydłami, trzeba powołać Kamila Grosickiego, bo nie ma innego skrzydłowego z prawdziwego zdarzenia. Jeśli chce się grać czwórką obrońców, trzeba powołać Matty’ego Casha. Jeśli w środku pola ma zagrać zawodnik, który potrafi oszukać rywali niebanalną techniką, musi zagrać Piotr Zieliński. Oni nie mają konkurentów, którzy pukaliby do drzwi gabinetu selekcjonera, pokazując, że są gotowi na powołanie.

Po powołaniach – poza powrotem do kadry Grosickiego i Roberta Lewandowskiego – szum wzbudziła lista bramkarzy. Zabrakło na niej Marcina Bułki, a pojawił się Kamil Grabara. A przecież nie ma to żadnego znaczenia. To, czy na ławce usiądzie Grabara, czy Bułka, a może Drągowski, jest sprawą drugorzędną. Chciałbym natomiast, żeby w najbliższych latach doszło do sytuacji, w której nie zastanawialibyśmy się , czy rezerwowy bramkarz X jest lepszy od rezerwowego bramkarza Y. Chciałbym, żeby kiedyś rozgorzała dyskusja na temat tego, że Lewandowski ma konkurenta, który jest bliski wygryzienia go ze składu, że Zieliński musi drżeć o miejsce w wyjściowej jedenastce, a Jan Bednarek i Jakub Kiwior może w ogóle nie otrzymają powołania, bo znalazło się dwóch innych defensorów klasy reprezentacyjnej. I tak będę cierpliwie czekał na moment, aż w końcu zawodnicy z trzonu kadry będą mieli realną konkurencję.