Gorole gorolom
WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok
Wieczorem wspólnie zasiedliśmy przed ekranem i zobaczyliśmy półfinał Pucharu Polski. Antek nie manifestował radości po kolejnych golach dla Legii, bo nie chciał sprawiać przykrości tacie, choć spokojnie mógłby zaśpiewać kąśliwą piosenkę „Co za szał co za szał, co za radość, ta drużyna z Chorzowa to słabość”. Na trybunach zwracała uwagę wielka flaga z hasłem „Odważcie się robić wielkie rzeczy”, dzień wcześniej trzecioligowa Arminia Bielefeld rozbudziła wyobraźnię, docierając do finału DFB-Pokal - nie brakowało zatem wiary w to, że można z Legią zaszaleć nawet kosztem wysokiej porażki, zagrać z werwą, nerwem i polotem, nie zważając na różnicę w umiejętnościach. Tymczasem Ruch spoliczkował 25 tysięcy fanów na trybunach i niezliczone rzesze przed ekranami. Brzydko mówiąc, drużyna nadstawiła kuper, licząc na to, że gwałt nie będzie szczególnie brutalny. Niestety był. Ruch nie zasłużył w tym meczu na litość. Na dzień dobry lekko naciskany Preisler zaliczył koszmarną stratę w środku pola, po tej akcji padł pierwszy gol. Potem tak asystował napastnikowi Legii, że Karasiński musiał wybijać piłkę z linii. Przy drugim golu znowu Preisler wybił wesołą świecę, a na środku Cykało z Mezghranim pogubieni jak dzieci we mgle pozwolili na kolejną bramkową akcję Legii. Przy trzeciej bramce Cykało ze Szwochem zostawili Wszołkowi autostradę do bramki - Ukrainiec dbał głównie o to, żeby nie dostać w rękę i nie sprokurować karnego (to już lepiej pozwolić na gola z gry…). Ostatnie dwie bramki to efekt kompletnej apatii „Niebieskich”, Ruch równie dobrze mógłby zejść z boiska przed czasem, Legia strzelała jak na treningu i to bez przeciwnika. Kazimierz Węgrzyn celnie to skomentował: „Tyczki na boisku potrafią zrobić więcej kłopotu niż obrona Ruchu”. Wynik jest zaledwie wstydliwy, ale jego okoliczności już haniebne. Jak to mówią w stolicy: stało się dobrze dla polskiej piłki, bo przecież walczymy o wysokie rankingi, a po co pierwszoligowcowi jakieś puchary, w dodatku i tak zostałby Pogoniony w finale. Jak to mówią na Śląskim: te pierońskie gorole dostały szpil za darmo, Ruch spuch, zero ambicji, same ułomy i udupy, Szulczek, Siemion, Fosa pitać z Chorzowa, bo już wos momy dość.
Tydzień temu pisałem, że trener Ruchu, choć wiosną nie ma wyników, wciąż cieszy się poparciem cierpliwych kibiców, którym się marzy chorzowski Ferguson - trener na lata, lub wręcz dekady, karlus wychowany na Cichej, w którym płynie niebieska krew, na pewno zadba o śląski charakter i tożsamość drużyny. Tymczasem przeciw Legii w składzie „Niebieskich” wyszło dwóch Ślązaków. Gorole oddali mecz gorolom. Nie tak miało być. Wróble ćwierkają o tym, że przecież bezrobotny jest Waldek King Fornalik, który szczęśliwy powrót do Chorzowa już zaliczył, a to coach, który na Górnym Śląsku cuda czynić potrafi jak nikt inny. Tylko to raczej pobożne życzenia fanów, bo czemuż by trener tej klasy miał mieć ochotę na pierwszoligową szarpaninę. Środowa klęska, choć bolesna i poniesiona bez podjęcia walki nie jest jednakowoż tym, co najbardziej niepokoi w Ruchu. Legia jest bogatsza, lepsza i Ruch miał z nią dokładnie tak nikłe szanse, jakie Legioniści będą mieć w czwartek z Chelsea - niewykluczone, że i wynik się będzie zgadzał, to oczywista różnica klas.
Gorzej, że kilka dni wstecz w Łęcznej Ruch przegrał także z ekipą słabszą od siebie - nie potencjalnie słabszą, nie gorszą na papierze, ale wyraźnie ustępującą na boisku, a to już jest niewybaczalne. Mimo totalnej dominacji w pierwszej połowie, koszmarny brak skuteczności i kompletna niefrasobliwość w drugiej partii spowodowały, że „Niebiescy” przegrali wyraźnie. Co z tym Ruchem? Szulczek wierzy, że to jakaś magiczna blokada, która po pierwszym zdobytym golu się otworzy i od tej pory Ruch będzie strzelał jak z ckm-u. Na razie w ten sposób traci, defensywa korzysta z każdej okazji, żeby się zbłaźnić, a w kolejce czekają rozpędzone na wiosnę Tychy i jak zawsze świetna Miedź, walcząca o bezpośredni awans. Nie, wcale nie będzie łatwo o zdjęcie mitycznej blokady, a kolejnych dwóch porażek ten sztab może już nie przetrwać.
