Sport

Godne pożegnania

Z DRUGIEJ STRONY - Bogdan Nather

Nim na Stamford Bridge rozległ się pierwszy gwizdek sędziego, było wiadomo, że warszawska Legia gra na tym stadionie tylko o zachowanie twarzy. Tylko fanatycy, bo przecież nie rozsądni kibice, stołecznej jedenastki mogli łudzić się, że ich ulubieńcy są w stanie wyeliminować z rozgrywek Ligi Konferencji Europy „The Blues”. Już w meczu rozegranym w Warszawie było widać gołym okiem, że różnica klas dzieląca oba zespoły jest tak ogromna, jak długość Golden Gate Bridge w San Francisco. Po prostu dzieli je przepaść i nie ma sensu dłużej się nad tym rozwodzić. By wyrzucić za burtę drużynę Enzo Mareski, legioniści musieliby roznieść przeciwnika, lecz w obecnych realiach piłkarze z Łazienkowskiej mogą roznieść co najwyżej ulotki reklamowe, żeby zebrać jakiś grosz.

Trener stołecznej jedenastki Goncalo Feio zdawał sobie z tego sprawę, twierdząc, że granica między wiarą a szaleństwem jest bardzo cienka. Portugalski szkoleniowiec cały czas „nakręcał” swoich podopiecznych, by ci nie stracili wiary w sens rywalizacji z zespołem z centralnej części Londynu. Bez względu jednak na wynik spotkania rewanżowego, rywalizacja była z góry przesądzona, jednak wiktoria w jaskini lwa pokazała wszem wobec, że – jak mawiał słynny holenderski piłkarz i trener Johan Cruyff – worek z pieniędzmi nigdy nie strzelił gola. I nie ma żadnego znaczenia, że pomeczowe statystyki wskazują właśnie Chelsea jako drużynę lepszą. Mam to w nosie. Wrażenie artystyczne liczy się w takich dyscyplinach jak łyżwiarstwo figurowe czy gimnastyka artystyczna, natomiast w futbolu znaczenie mają tylko twarde fakty. A te przemawiają na korzyść Legii, która oprócz honorowego pożegnania z europejskimi pucharami dodatkowo wywalczyła trzy punkty w rankingu. Czapki z głów przed sztabem szkoleniowym i zawodnikami drużyny z Łazienkowskiej!

Będę szczery do bólu i przyznaję, że nie wierzyłem w awans Jagiellonii do dalszej fazy rozgrywek, chociaż trzymałem kciuki za „Dumę Podlasia”. Uważałem, że przeskoczenie takiej drużyny jak Real Betis Balompie to zadanie ponad możliwości aktualnego mistrza Polski. Po prostu nie ten rozmiar kapelusza, nie ta liga, a raczej LaLiga. Tym niemniej trenerowi Adrianowi Siemieńcowi i jego zawodnikom należą się oklaski przy otwartej kurtynie za wcześniejsze dokonania i wczorajszy występ. Młody szkoleniowiec nie narzekał, że on i jego zespół mają pod górkę, skoro zmierzali na szczyt. To nie tylko kwestia umiejętności, lecz przede wszystkim charakteru.

Hiszpanie najedli się wczoraj strachu, zwłaszcza w momencie, gdy w 2 minucie doliczonego czasu gry pierwszej połowy Norweg Kristoffer Norman Hansen posłał futbolówkę do siatki, Trafienie jednak zostało anulowane, bo spalony był ewidentny i wszelkie sugestie o „spisku” francuskich rozjemców trzeba włożyć między bajki.

Piłkarze z Białegostoku zagrali w czwartek odważnie, bez przesadnego respektu dla rywali. To mi się podobało, że stanęli w szranki z otwartą przyłbicą, a w ramach premii za odwagę zainkasowali kolejny punkt w rankingu! Uważam bowiem, że ten, kto boi się porażki, jest na nią skazany. „Jaga” pokazała, że byle kto nie weźmie jej na huki.