Sport

Filipowi Rakowi przygrzało

300-250 metrów przed metą przypomniałem sobie, że zapomniałem kremiku do opalania, no i to mnie z rytmu wybiło, bo przyjechałem na wakacje - szokował nasz średniodystansowiec.

Filip Rak, sportowiec rozgoryczony, sportowiec ironiczny? Fot. PAP/Adam Warżawa

POLSKI RAPORT

Do półfinału na 1500 m nie awansował Filip Rak. Widząc, że nie ma szans na awans, Polak zwolnił na ostatniej prostej i do mety… doszedł w czasie 4:14,93. Przed kamerami TVP ironizował: - Dobry bieg w sumie, bo byłem gdzieś tam pierwszy od końca, więc założenia zostały zrealizowane, bo miałem być pierwszy, ale 300-250 metrów przed metą przypomniałem sobie, że zapomniałem kremiku do opalania, no i to mnie z rytmu wybiło, bo przyjechałem rzeczywiście na wakacje. Parasolkę wziąłem, ale kremiku nie wziąłem, bo czasem warto skórę poopalać… - mówił lekkoatleta KU AZS Politechniki Opolskiej.

Potem Rak szokował też dziennikarzy w mix zonie. - W sumie mogłem dobiec dziewiąty czy tam dziesiąty. Walczyć do samego końca, jak to ludzie mówią, że warto, bez przesady… W pewnym momencie wybiłem się z rytmu, oni uciekli, a ja z tyłu. Potem dobitka, zahaczyłem, zwolniłem, zastosowałem hamulec, stwierdziłem, że lepiej chyba zejść, bo to bez sensu. To był moment i zadecydowałem: koniec, koniec. Ale k...a, nie lubię wymówek. Może na chód mógłbym się zapisać? Będę fajnie to wspominał na pewno – przekonywał reprezentant Polski, któremu chyba faktycznie - z powodu braku kremiku - przygrzało.

Przepychanki wśród biegaczek

Nerwów, przepychanek i upadków nie zabrakło w obu biegach półfinałowych na 1500 m z udziałem Polek. Mądrze pobiegła Klaudia Kazimierska. Trenująca na co dzień w USA zawodniczka z Włocławka kontrolowała sytuację i nie bała się zaatakować. Zajęła w swoim biegu 4. miejsce i z czasem 4:07,83 zameldowała się we wtorkowym finale. – Bieg był wolny, ale to mnie ucieszyło. Było mnóstwo przepychanek. Dużo chaosu. Dobrze z tego jednak wyszłam. W finale pewnie będzie mocniejsze bieganie. Planem minimum jest miejsce w ósemce – zapowiedziała Kazimierska.

Na półfinale udział w tokijskim czempionacie zakończyła Weronika Lizakowska, dopiero 9. w swojej serii. - Jestem zła, liczyłam na złamanie 4 minut. Mam nadzieję na finał na kolejnych mistrzostwach świata - skomentowała rekordzistka Polski z igrzysk w Paryżu.

Chodziarze w dziesiątce

Pierwszą konkurencją, w której rozdano medale w Tokio, była rywalizacja w chodzie na 35 km. Wśród pań 5. miejsce zajęła Katarzyna Zdziebło, 25. była Agnieszka Ellward. – Jestem bardzo zadowolona z tego miejsca, z wyniku też, bo warunki na starcie były trudne. Słońca nie było, ale było naprawdę gorąco i wilgotno. Próbowałam przyśpieszać w końcowej fazie dystansu, ale do medalu jednak trochę brakło. Cieszę się, że wróciłam na dobre tory, a apetyt na poprawianie wyników u mnie jest – komentowała wicemistrzyni świata z Eugene (2022).

Wśród panów na 10. miejscu finiszował Maher Ben Hlima. – Trudne warunki dawały się we znaki, w połowie dystansu miałem kryzys, który jednak przetrwałem. Planem było miejsce w czołowej ósemce, ale niestety szybko odpadłem od grupy i musiałem iść sam. O tym, jak były trudne warunki dobrze świadczy fakt, że wielu naprawdę dobrych zawodników musiało zejść z trasy. Chciałbym jeszcze rywalizować przynajmniej do igrzysk w Los Angeles – zapowiedział urodzony w Tunezji Ben Hlima.

Bukowiecki dobrze się bawił

W finale rywalizacji kulomiotów walczył Konrad Bukowiecki, który w każdym pchnięciu uzyskiwał dalszą odległość. Ostatecznie skończył na 20,66 m, co dało mu 9. lokatę. – Żadne z tych pchnięć nie było perfekcyjne. Najbliżej było w trzeciej próbie, ale kula poszła trochę za płasko. Moim celem na te mistrzostwa był awans do finału i dobrze się w nim bawiłem. To był dopiero pierwszy rok, w którym jestem zdrowy i nic mnie nie boli. A wiele razy udowodniłem, że jeśli mnie nic nie boli, to mogę pchać daleko. To sezon przejściowy i jest lepiej niż myślałem. W kolejnych, mam nadzieję, będzie jeszcze lepiej, bo w końcu nie jestem jeszcze taki stary - komentował Bukowiecki.

Maratońskie słabości

Z dwójki Polek, które przystąpiły do maratonu, zdecydowanie lepiej spisała się Aleksandra Brzezińska. Nasza zawodniczka zajęła 39. miejsce. – Pierwszy raz rywalizowałam w tak ekstremalnych warunkach. Pot lał się ze mnie już przy wyjściu na rozgrzewkę, ale pokonałam swoje słabości. Miejsce nie jest szczytem moich marzeń, bo wiem, że stać mnie na więcej – przyznała Brzezińska. Maratonu nie ukończyła Izabela Paszkiewicz.

Kołodziejski jak Tamberi

Do finału skoku wzwyż nie awansował Mateusz Kołodziejski, który w Tokio pokonał poprzeczkę zawieszoną na 2,16 i miał trzy nieudane próby na 2,21. Polak zajął 29. miejsce. Aby awansować do finału, należało zaliczyć 2,25. Odpadł również broniący tytułu Włoch Gianmarco Tamberi.

Lisek pechowy

Pechowo zakończył eliminacje w skoku o tyczce Piotr Lisek, który z wynikiem 5,70 m zajął 13. miejsce, a miejsc w finale było dwanaście. – Cieszę się, że mogłem po raz szósty być na mistrzostwach świata, ale zadowolony być nie mogę. Liczyłem na więcej, a jestem pierwszym, który do finału nie wszedł. Dzisiaj byłem bardzo blisko finału, więc będę tę walkę ze światową czołówką toczył. Już w marcu przecież halowe mistrzostwa świata – mówił kapitan reprezentacji Polski.

(t)