Sport

Ezi i Owi, czyli bój o moralny porządek świata

MUCHA NIE SIADA - Tomasz Mucha

To, że w Polsce mamy problem z Owieczkinem, wynika poniekąd z problemu, jaki mamy z Wilimowskim. Ernest Wilimowski i Aleksandr Owieczkin. Gdzie wspólny mianownik? Najlepszy polski piłkarz sprzed II wojny światowej, który grał dla Trzeciej Rzeszy, i rekordzista wszech czasów hokejowej NHL, który zakładał „drużynę Putina”. Hitler i Putin – dokładnie tak. Wyczyny sportowców okrywały i okrywają splendorem największego mordercę w XX wieku i jego współczesnego odpowiednika, ściganego międzynarodowym listem gończym. A więc Ezi i Owi – ich wspaniałe kariery i rekordy okryte są niechlubną - a przynajmniej niejednoznaczną w ocenie - postawą polityczną, a szerzej: moralną.

Nie lubię wielkich słów, ale tu muszę zrobić wyjątek, bo wymaga tego tekst będący próbą osobistego zmierzenia się z fundamentalnym pytaniem: czy sport jest czymś odrębnym od rzeczywistości społeczno-politycznej. Innymi słowy, czy może być wobec niej obojętny, czy może być nieprzemakalną bańką, której ta rzeczywistość zupełnie nie dotyczy, a więc nie dotyczy i osób parających się tą dziedziną życia. I dalej: czy wielkie gwiazdy sportu mogą (mają prawo) nie podlegać ocenie względem tego, co dziś dzieje się na świecie?

My, dziennikarze, też gramy tu swoje role. Bo idąc jeszcze dalej – czy świat, a w nim współczesne środki masowego przekazu, mają prawo zachwycać się sportowym geniuszem (rekordem, zwycięstwem), nie biorąc pod uwagę, co tu i teraz określa współczesny świat. To, że w Polsce mamy problem z Owieczkinem, wynika poniekąd z problemu, jaki mamy z Wilimowskim.

Na Śląsku Ezi – futbolowy geniusz, który strzelił cztery gole Brazylii w mistrzostwach świata – uchodzi za postać wybitną, być może najwspanialszy talent w naszym futbolu, no prawie idol. Ale w innych częściach kraju już nie ma taryfy ulgowej, określany jest zdrajcą. Europoseł ze Śląska Łukasz Kohut na naszych łamach przekonuje o potrzebie zadbania o nowe miejsce pochówku w Niemczech dla tej niezwykłej, niejednoznacznej postaci, symbolu skomplikowanych losów Górnoślązaków w dobie II wojny światowej. Można się z tym zgodzić, co nie znaczy, że Wilimowski kiedykolwiek będzie bohaterem polskiego sportu. Z „trzeciej strony” cieszę się, że nigdy nie musiałem stanąć przed wyborem, przed jakim stanął Ezi – dlatego też jednoznacznie go nie potępiam. Żyjemy w innych czasach, mamy własne rozterki etyczne, niestety coraz bardziej przypominające te sprzed 80 lat, choć na razie odbywające się tylko w sferze deklaratywności, jeszcze nie czynu.

„Sport był i zawsze będzie częścią polityki. A polityka była i zawsze będzie częścią sportu. A im bardziej popularny jest sport i im ma większy zasięg, tym bardziej będzie wykorzystywany w polityce. To jest fakt, i nie ma w tym nic złego - dopóki kraj sportowca nie zacznie prowadzić agresywnej wojny i zabijać ludzi. W tym momencie sportowiec tego kraju staje się ogromną reklamą wojny, a ze względu na jego grę ludzie wciąż umierają. A fakt, że ten sportowiec ma zdjęcie największego obecnego przestępcy Putina na swoim profilu, jeszcze bardziej poszerza reklamę wojny”. To znamienny cytat z wypowiedzi dla czeskiego portalu isport byłej gwiazdy NHL, Dominika Haszka, który przywraca wiarę w moralny porządek świata. „Szalonemu Czeszce” grozi „samobójstwem” sam były prezydent Rosji Miedwiediew. Nic dziwnego. Haszek obarcza instytucję NHL odpowiedzialnością za śmierć tysięcy ofiar w Ukrainie i jego zdaniem liga powinna za to zapłacić. Tak realnie, w kasie. Bo celebracja Owieczkina jest reklamą i wspieraniem rosyjskiego imperializmu i rosyjskiego terroru.

I ja też mam niesmak, gdy oglądam fetę, jaką urządzono hokeiście z powodu rekordowego 895. gola w NHL. Z powodu obywatela Rosji spotkanie odbywające się u granic Nowego Jorku, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej - a więc w kraju szumnie określającym się jako lider „wolnego świata” – przerwano na pół godziny (!) i hucznie świętowano, czołobitne hołdy oddawał dotychczasowy rekordzista, Wayne Gretzky (o korzeniach białorusko-rosyjskich), a z telebimu wyfrunęły nagrane gratulacje innych gwiazd sportu, nie tylko hokeja, a zapatrzone w idola dzieci i ich rodzice bili brawo.

Aleksandr Owieczkin- żywa reklama rosyjskiego terroru za pieniądze amerykańsko-kanadyjskiej ligi. Fot. Charles LeClaire-USA TODAY Sports/SIPA USA / Press Focus

Nasuwa się pytanie: czy oni wszyscy nie wiedzą, czy udają głupich? Nie wiedzą, że Owi założył „Drużynę Putina” i wraz z innym gwiazdami rosyjskiego sportu wspierał przywódcę w farsie, jaką są w Rosji wybory prezydenckie, gdzie poważnych rywali albo wsadza się do łagru albo wprost fizycznie eliminuje (zresztą to pierwsze oznacza to drugie, vide przykład Nawalnego)? Nie wiedzą, że ten wspaniały Owi nigdy nie zdystansował się od Putina, wręcz dumnie obnosi się tą znajomością? Czy są więc tak zaprzątnięci swoimi sprawami, karierami i sportem, że wszystko inne – a więc życie i śmierć, ludzka egzystencja, a więc sprawy fundamentalne - zdają się nieledwie mało znaczącym marginesem?

Mój niesmak jest jeszcze większy, gdy czytam i słucham peany w naszych mediach na temat wyczynu 39-letniego Rosjanina, bez cienia kontekstu. To, że nie wiedzą (?), co polityczny idol Owieczkina wyprawia na Ukrainie, pływak Phelps czy koszykarz LeBron James można jakoś zrozumieć, wyginając przy tym moralny kręgosłup niczym swój własny śpiewająca w tym chórze gimnastyczna multimedalistka Simone Biles. To przecież nie główki czy rączki ich dzieci walały się po zbombardowanym przez Rosjan placu zabaw w Krzywym Rogu. Co kogo po drugiej stronie atlantyckiego bajora obchodzą, odległe o dziesiątki tysięcy mil, Rosja, jakaś Ukraina i polskie lęki przed niedźwiedziem? Ale że my dokładnie wiemy, co od ponad trzech lat dzieje się tuż za naszą granicą, i mimo to podniecamy się jakimś golem strzelonym przez chwalcę Putina, budzi moje największe obrzydzenie.