Elementem futbolu powinna być cierpliwość
Rozmowa z Ryszardem Szusterem
Emmanuel Olisadebe to jeden z piłkarzy, których Ryszard Szuster sprowadził do polskiej ligi.
– Uważam, że jesteśmy na fali wznoszącej. Wszystkie statystyki pokazują, że następuje ewidentny wzrost zainteresowania polską piłką ligową, co jest pewnym paradoksem, ponieważ reprezentacja obecnie gra słabo. Mimo to kibice przychodzą na stadiony. Mało tego, pojawiają się nowe ośrodki, jak chociażby Lublin, gdzie na mecze potrafi przyjść około 15 tysięcy ludzi. Stacje telewizyjne, które pokazują naszą ligę, robią to znakomicie, robi na mnie wrażenie sposób, w jaki polska liga jest pokazywana. Być może niektórych zaskoczę, ale uważam, że w tej chwili nasza ekstraklasa pod względem atrakcyjności i tego, jak jest pokazywana, to pierwsza po wielkiej europejskiej piątce, czyli ligach angielskiej, hiszpańskiej, niemieckiej, włoskiej i francuskiej. Widz ma prawo czuć się dopieszczony. Dodatkowo zauważam wzmożone zainteresowanie inwestowaniem w polskie kluby inwestorów zagranicznych. To najlepszy dowód na atrakcyjność polskiego rynku. Obecnie rozmowy z inwestorami prowadzi Cracovia, Korona, Stal Mielec, Górnik Zabrze, Śląsk Wrocław, a nawet… Kotwica Kołobrzeg. W większości przypadków to samorządy szukają nabywców na swoje udziały. To potwierdzenie, iż większościowe udziały bardzo ciążą budżetom miast.
A poziom?
– Wzrasta. Moim zdaniem są w naszej lidze piłkarze, którzy potrafią grać. Ekstraklasa w ostatniej dekadzie wygenerowała przychody około 300 mln euro. To nie wzięło się znikąd i jednocześnie oznacza, że nieźli i dobrzy piłkarze potrafią się tu wypromować.
Sprowadzał pan kiedyś do polskiej ligi zagranicznych piłkarzy, którzy zapisali się w jej historii jak choćby Emmanuel Olisadebe. Zgodzi się pan z opinią, że jednak nie każdy obcokrajowiec sprowadzany do nas spełnia odpowiednie standardy?
– To prawda, z drugiej strony pojawia się coraz więcej dobrych obcokrajowców (obecnie to 52 procent kadr zespołów – przyp. red.). Jednak coś za coś: oczywiste, że nie może to się przekładać na poziom naszej reprezentacji. Jeśli w drużynie, która reprezentuje nasz kraj w europejskich pucharach, w podstawowym składzie wychodzi jeden lub dwóch Polaków, to trudno uznać to za dobry trend. Z drugiej strony rozumiem właścicieli. Jako przykład podam Michała Świerczewskiego, właściciela Rakowa Częstochowa, który bardzo mądrze ten projekt prowadzi. Bardzo ciekawy projekt w Lublinie tworzy też Zbigniew Jakubas. Zapowiedział ostatnio, że zamierza kupić klub w Senegalu i stamtąd ściągać młodych zawodników. To jest dobry krok, pod warunkiem, że wszystko jest profesjonalnie przygotowane, że będzie miał tam ludzi, którzy dopilnują interesu. Z doświadczenia wiem, że to nie jest takie proste na odległość, przypominają mi się doświadczenia z Nigerii. Po drodze jest bardzo wielu oszustów, ludzi, którzy chcą za wszelką cenę zarobić… (ironiczny uśmiech).
Zdarzają się historie, które się filozofom nie śniły.
– Jak mawiał trener Wojciech Wąsikiewicz, „są rzeczy, które się nie śniły… fizjologom!” (uśmiech). Wracając do tematu: mam nadzieję, że w akademii – oprócz młodych, zdolnych Senegalczyków – pojawi się co najmniej taka sama liczba polskich młodych zawodników. Wymogi licencyjne ustalają, że każdy z klubów musi taką akademię posiadać. A często niestety tak się dzieje, że ci najlepsi, którzy mogliby być ozdobą tych akademii, wyjeżdżają z naszego kraju. Piłkarze z reprezentacyjnych drużyn U-16 czy U-17 zaczynają wyjeżdżać, zanim spróbują sił w ekstraklasie. Moim zdaniem nic by się nie stało, gdyby wyjeżdżali ciut później. A trend zatrudniania w Polsce tak wielu piłkarzy z zagranicy związany jest z faktem, że wielu właścicieli jest niecierpliwych, traktuje futbol jako biznes. Oczekują, że jeśli wyłożą milion euro to za rok, najdalej za półtora otrzymają trzy.
A przecież to długoterminowy biznes, bez pewności zwrotu gotówki.
– Dokładnie, tym bardziej że zawsze wiele może się zdarzyć, łącznie ze spadkiem z ligi. Wynika to z faktu, że ciągle w naszym kraju nie mamy tylu prywatnych inwestorów, którzy byliby w stanie zainwestować w klub przynajmniej na okres trzech-pięciu lat, bo tyle trzeba czasu na stworzenie zespołu i wypromowanie piłkarza, czyli poczekanie aż te pieniądze zaczną grać. Rozmawiałem kiedyś z Rinatem Achmetowem, właścicielem Szachtara Donieck po zwycięstwie w Brugii, kiedy jego drużyna pierwszy raz awansowała do Ligi Mistrzów. – Rinat, to teraz, po awansie do Ligi Mistrzów, będziesz mógł posprzedawać piłkarzy i zarobić – mówię. A on na to: – Nie, nie! Tu się mylisz. Ja teraz będę kupował. Po to, żeby jak najlepiej grać, bo dopiero wtedy tak naprawdę zarobię. Czyli tak naprawdę to kwestia stanu finansów inwestora. Nie wytrzymał tego kiedyś prezes Cupiał w Wiśle Kraków, który był o krok stworzenia bardzo dobrej drużyny, która potrafiła wygrać 4:1 z Schalke Gelsenkirchen. Gdyby jeszcze wytrzymał rok – myślę, że Wisła przez długie lata mogłaby grać w Lidze Mistrzów.
Problem jest jeszcze jeden: kiedy dobry piłkarz wyjeżdża na Zachód z naszej ligi kosztuje x. Gdy wychodzi z ligi serbskiej czy chorwackiej – kosztuje 3x. Polska liga musi cierpliwie budować markę.
– To jedna strona medalu. Jest jeszcze druga. Skąd się biorą te dobre kwoty transferowe u Chorwatów? Oni mają bardzo skutecznych menedżerów, ta sieć została zbudowana jeszcze w czasach byłej Jugosławii, ci ludzie mają bezpośrednie kontakty z właścicielami klubów. Wielu Serbów i Chorwatów jest też trenerami dobrych zachodnich drużyn. To też nie jest bez znaczenia. Często z nimi bezpośrednio te transfery załatwiają, stąd te kwoty są takie, a nie inne. A byłem w Chorwacji nie tak dawno i oglądałem kilka spotkań. Jeśli chodzi o infrastrukturę, to jesteśmy o pięć poziomów wyżej. Poziom treningowych boisk drużyn z tamtejszej ekstraklasy – wyłączając najlepsze kluby – to, z całym szacunkiem, klasa okręgowa w Polsce. W porywach!
Jakie zasady w polskiej piłce powinny być niezmienne?
– Choćby te dotyczące reprezentacji. Zmiany powinny odbywać się jedynie w cyklu czteroletnim. Nie powinniśmy w ogóle koncentrować się na Lidze Narodów czy nawet na mistrzostwach Europy. Czy my na nie pojedziemy, czy nie, to nie jest aż tak, w mojej opinii, istotne. Powinniśmy zawsze koncentrować się na najważniejszej imprezie, tej, która skupia na sobie uwagę całego świata, czyli mundialu. Zawsze wtedy powinno się wybierać selekcjonera i zaufać mu na tyle, żeby nie kombinować w razie niepowodzenia w eliminacjach mistrzostw Europy.
Dlatego prawdziwym sprawdzianem dla Michała Probierza będą dopiero te najbliższe eliminacje?
– Dokładnie tak! Co prawda najpierw nie byłem entuzjastą tej nominacji, ale jeśli chodzi o sposób prowadzenia przez niego tej reprezentacji, to podpisałbym się pod tym. Niech mi ktoś pokaże zawodników, którzy zasługują na miejsce w kadrze, a których on nie powołuje. Oczywiście jest całe grono „ekspertów”, którzy zrobiliby to dużo lepiej, ale ja nie traktuję ich poważnie. Na całe szczęście nie mają realnego wpływu na polską piłkę i niech tak zostanie. Dodam jeszcze, że jakościowo różnie można było oceniać prezesa Bońka i jego zarząd, ale uważam, że tamten zarząd i obecny to niebo i ziemia. Co dzisiaj dla polskiej piłki w Europie może załatwić pan prezes Kulesza i jego ludzie? Nazwisko Boniek otwierało drzwi. A dziś? Myślę, że polskie kluby są wręcz sekowane – tyle kar przy okazji europejskich rozgrywek ile dostają teraz, to się w głowie nie mieści. Uważam, że to bierze się z obecnej słabości dyplomatycznej związku. Nie podobają mi się także niektóre decyzje personalne. Laboratoryjnym przykładem jest Marcin Brosz. Zrobił bardzo dobre wyniki z młodzieżową reprezentacją i nie pozwolono mu kontynuować pracy. Nie rozumiem tego. Jeśli Probierz jest selekcjonerem, to Brosz powinien być jego asystentem. To taki wzór niemiecki. Podobało mi się, kiedy Helmut Schoen, który był Seppa Herbergera, potem obejmował po nim schedę w reprezentacji Niemiec, później podobnie było z Joachimem Loewem, który zastąpił Juergena Klinsmanna. Zmiana odbywała się bezkolizyjnie, następca na stanowisku selekcjonera nie musiał uczyć się tej reprezentacji od początku. Oczywiście jest w naszej lidze plejada utalentowanych trenerów, ale jeśli któryś z nich miał udaną rundę to nie powód, żeby robić z niego gwiazdę.
Co mnie jeszcze martwi? Nie zapowiada się, że w najbliższych wyborach PZPN-u coś się zmieni. Nadal będą rządzić ludzie z tego samego układu. Żałuję, że środowisko nie jest w stanie wyłonić spośród siebie delegacji, która udałaby się do Dariusza Mioduskiego i poprosiła, żeby wziął związek. W Legii pokazał, co potrafi, jest całkowicie niezależny, wiele osiągnął poza futbolem, to człowiek ustosunkowany, wykształcony, kulturalny, znający języki, jest znany i szanowany na Zachodzie. Udowodnił, że można dobrze w piłce działać, nie będąc ze środowiska. Myślę, że to byłby świetny prezes PZPN-u! Kogoś takiego polska piłka potrzebuje.
Rozmawiał Paweł Czado
Ryszard Szuster, archiwum „Sportu”
Ryszard Szuster
Dziennikarz „Sportu” w latach 80., były prezes Górnika Zabrze i GKS-u Tychy, menedżer piłkarski, który sprowadził do Polski m.in. Emmanuela Olisadebe, były podsekretarz stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki, wykładowca z dziedziny zarządzania instytucjami sportowymi na katowickiej AWF i w GWSH.