Ekstraklasa przez lornetkę
Miejsce Puszczy jest w Niepołomicach. Wiedzą o tym nie tylko jej kibice, ale także trener... Motoru Lublin!
Wieżyczki na stadionie Puszczy. Za nimi domy, z których bez problemu można śledzić boiskowe wydarzenia. Fot. Krzysztof Porębski / Press Focus
Po meczu rzeczniczka Puszczy energicznie miesza kawę drewnianą szpatułką. Pytana, czy dali radę, odpowiada twierdząco. Inauguracja się udała, lepszy mógłby być tylko wynik. Pewnie znajdą się rzeczy do poprawy. – Czekamy na raport z Live Parku. Dużo wysiłku nas to wszystkich kosztowało. Dziękuję pracownikom, którzy wznieśli się na wyżyny, tak samo władze miejskie i pracownicy urzędu. Jesteśmy małą społecznością, rodziną. Niektórzy zarwali część nocy, by wszystko dopiąć na ostatni guzik. Dla nas to było nowe doświadczenie, wewnątrz klubu musimy wyciągnąć wnioski, co możemy jeszcze usprawnić – mówi prezes Jarosław Pieprzyca.
Msze bez zmian
W centrum 16-tysięcznego miasteczka wszystko jest blisko. Gdy parkujemy przy komisariacie, w kościele pw. Dziesięciu Tysięcy Męczenników z XIV wieku kończy się trzecia msza. „Słuchaj Jezu, jak Cię błaga lud / Słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud” – śpiewają wierni. Czy ktoś w czasie modlitwy prosi o zwycięstwo Puszczy z Motorem? Niewykluczone. Dla miejscowej społeczności klub jest bardzo ważny. To powód do dumy, łączy pokolenia. Miejscowy proboszcz dobrze to wie, dlatego w kwietniu 2023 roku opóźnił rozpoczęcie liturgii Wielkiej Soboty, by wierni nie musieli wybierać między meczem z Wisłą Kraków a pójściem do kościoła. Tym razem żadnych zmian nie było. W ogłoszeniach parafialnych ani słowa o ekstraklasie.
Dominujący zapach
Nad miasteczkiem górują maszty oświetleniowe. Kieruję się w stronę ulicy Kusocińskiego. Nie spotykam tłumów, ale coraz więcej przechodniów ma na sobie szalik Puszczy. To znak, że idą na mecz. Pan w średnim wieku i eleganckim płaszczu zawiesił na szyi szalik zaprzyjaźnionej Garbarni Kraków. Nieodłączny atrybut kibica ma także kilkunastoletni Kuba, którego zaczepiam za przejściem dla pieszych. Przed chwilą kupił nowy, bo taki mecz zdarza się tylko raz w życiu. Niewielki sklepik z gadżetami jest zamknięty na cztery spusty, niektórzy próbują zajrzeć do środka. W niedzielę zakupy można zrobić bliżej stadionu. Przy kibicach kręci się maskota. Szaliki nieźle się sprzedają, w przerwie meczu jedna z pracownic przechodzi wzdłuż trybuny głównej z kolejnymi, zapakowanymi jeszcze w foliowe woreczki.
Między trybunami ciasno, ale mieszczą się potrzebne na imprezach masowych samochody straży pożarnej i opieki medycznej. Do pierwszego gwiazdka sędziego godzina z hakiem, piłkarze jeszcze w szatni, ale osoby odpowiedzialne za smażenie kiełbasek z grilla mają pełne ręce roboty. Ten intensywny zapach będzie nam towarzyszył do końca meczu.
Komplementy od trenera rywali
W pomieszczeniu dla mediów napoje, drożdżówki oraz... żelki i popcorn. Prażoną kukurydzą częstują się m.in. pracownicy biura prasowego Motoru, którzy po wygranej swojej drużyny uwijają się z przygotowaniem materiałów pomeczowych. Na krześle kilka kartonów z pizzą, ręcznie opisanych „Capriciosa”. Jedzą i pracują. Liczy się każda minuta.
W sali konferencyjnej tłoczno: dziennikarze, fotoreporterzy, operatorzy kamer. Jeden z redaktorów zaskoczony – miał wrażenie, że pomieszczenie było kilka razy większe. Trener gości jest pytany, jak jego zespołowi grało się w Niepołomicach. W ekstraklasie są przyzwyczajeni do większych stadionów, muraw otoczonych trybunami. Boisko nie prezentowało się źle, chociaż sprawiało wrażenie lekko nasiąkniętego wodą. Do najdłuższych i najszerszych też nie należy, więc niektórzy jeszcze w I lidze kręcili nosem.
– Powtórzę to, co mówiłem już przed wyjazdem. Puszcza awansowała sportowo z II ligi do I i z I do ekstraklasy. Uważam, że klub powinien grać w swoim domu. Boisko było dość grząskie, ale przynajmniej o połowę lepsze niż to mistrza Polski w Białymstoku – podkreśla Mateusz Stolarski. Dodaje, że wszystkim poleca Niepołomice i nie może doczekać się kolejnej wizyty. Dziękuje za dobre przyjęcie, klubowi życzy wszystkiego najlepszego. Docenia konsekwencję, z którą od lat jest budowana drużyna. Wychodząc z sali, rzeczniczka Ola Sępek wręcza mu niewielką torebkę z upominkiem.
To tylko awaria
Emocje związane z organizacją i wydarzeniami na boisku powoli opadają. Kilkanaście minut przed spotkaniem było jednak nerwowo. Trwała walka z czasem, bo doszło do awarii prądu w jednym z obwodów. Muzyka przestała grać, wyłączył się telebim, na miejscach prasowych przestały się ładować laptopy. Problem udało się rozwiązać niemal w ostatniej chwili. – Do awarii doszło na słupie przy stadionie. Szybka reakcja Marka Bartoszka spowodowała, że zdobyliśmy bezpieczniki – mówi prezes Pieprzyca.
Były prezes, obecnie członek zarządu, prosi, by nie robić z niego bohatera, który uratował pierwsze spotkanie ekstraklasy w Niepołomicach. – W Puszczy stawiamy na grę drużynową. Czasu było mało, zaangażowanych było 10 osób. Jeden wiedział, gdzie zadzwonić, drugi – gdzie pojechać, kolejny – jak to zrobić. Do tego prezes był w studiu telewizji Canal+, więc trzeba było szybko podejmować decyzje. O godz. 12:07 telebim „stanął”, a o 12:08 piłkarze wychodzili na boisko. To były nietypowe bezpieczniki, których akurat nie mieliśmy na obiekcie – przyznaje Marek Bartoszek.
Po awarii wszystko idzie zgodnie z planem. Złaknieni ligowej piłki niepołomiczanie zajęli już wymienione niedawno krzesełka koloru czerwonego. Na środku trybuny głównej kilka kartek z napisem „zarząd” dla władz klubu i ich gości. Sektor prasowy zdecydowanie bliżej prawej strony – trybuny za bramką i pola karnego, na którą w pierwszej połowie atakują goście i w 29 minucie strzelają jedynego gola w spotkaniu. Miejsca dla mediów różnią się od pozostałych doczepionymi małymi pulpitami, na których trudno zmieścić cały komputer. Nie ma jednak co narzekać – trzymanie sprzętu na kolanach to dla nas chleb powszedni. Pod siedziskami gniazdka z prądem, ale w rzędzie, który wcześniej zajęliśmy, nie działają. Przenosimy się wyżej.
W ogródku sąsiada
Na trybunie nie ma gdzie zmieścić cateringu dla VIP-ów, ale udaje się znaleźć rozwiązanie. Po drugiej stronie wąskiej ulicy Kusocińskiego jeden z sąsiadów ma ogródek. W nim staje biały namiot przypominający igloo z różnymi przekąskami i napojami. Pozostali kibice mogą kupować jedzenie w punktach cateringowych. Lista jest dość długa. Szybko rzucamy okiem: piwo – 15 złotych, kiełbasa z grilla – 22.
Znamy obiekt, więc wiemy, co nas czeka. Miejsca siedzące znajdują się blisko murawy, piłka czasem wpada na widownię. Jesteśmy dość nisko – trudniej rozpisać poszczególnie formacje i dostrzec zawodnika, który walczy o piłkę po przeciwnej stronie. Daleko wyrzucający auty Dawid Abramowicz próbuje wziąć jak najdłuższy rozbieg, wykorzystując każdy centymetr dzielący ogrodzenie i linię boczną boiska. – Bez jaj, oni rzucają ze środka? Normalni są? – dziwi się siedząca za nami kobieta z Lublina. Jej towarzysz potwierdza. Denerwuje się, mówi, co powinien zrobić sędzia.
Z prywatnego sektora
Po drugiej stronie nie ma trybuny. Za ławkami rezerwowych już tylko ogrodzenie i droga, a przy niej sklejone ze sobą domy. Gdy mecz się rozpoczyna, starszy mężczyzna przesuwa zasłony i przykłada do oczu lornetkę. Tej pozycji długo nie zmieni. Kilka osób, w tym kobieta z wózkiem, oglądają mecz zza płotu. Momentami mocno szczekają psy biegające na jednej z posesji.
Po tej samej stronie stoją nowe wieże dla operatorów kamer i komentatorów. Trzeba było je wybudować, by transmisja miała odpowiednią jakość. Jeden z obiektów trzeba było postawić na działce należącej do prywatnej osoby. Na początku nie było łatwo, ale z sąsiadką udało się porozumieć. Przez 10 lat miasto zapłaci za dzierżawę terenu 360 tysięcy złotych.
Kilka dni przed pierwszym meczem w internecie zaczyna się „śmieszkowanie” z wież. Można przeczytać, że gospodarze będą wykonywać z nich auty lub będą grać w Quidditcha, czyli dyscyplinę znaną z serii filmów o Harrym Potterze. Potwierdzamy, że nic takiego nie miało miejsca. Puszcza została przy futbolu.
Michał Knura