Dziadek lubił chodzić i grać w tenisa
Rozmowa z Karoliną Maczek-Skillen, wnuczką generała Stanisława Maczka
– Oczywiście, że tak! Jak jestem w Bredzie, to staram się dopingować ten klub, jak tylko mogę. Byłam teraz, a wcześniej trzy lata temu. Kiedy tutaj jestem, to staram się też być na stadionie, bo to jest ważne.
Kibice NAC Breda wiele robią, żeby upamiętnić polskich żołnierzy.
– Jestem wzruszona, że tak jest. Przypomniałam sobie przed przyjazdem do Bredy książkę dziadka, która datowana była na 1961 rok i pisał wtedy, że Breda pamięta i celebruje każdą rocznicę wyzwolenia miasta i to jest dla niego niesamowite. Pomyślałam, że to było w latach 60., a gdyby dziadek teraz widział, co się dzieje, to by się dopiero wzruszył, że Breda tak pamięta, że dzieci pamiętają, że mają one białe i czerwone róże i układają na każdym grobie żołnierskim! To naprawdę coś pięknego, to trzeba docenić, bo to nie są polskie, ale holenderskie dzieci! Jedna dziewczynka tak się dzisiaj rozpłakała, jak zaczęli śpiewać: „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”. To jest piękne.
Czy pani dziadek, generał Maczek, w jakikolwiek sposób był związany ze sportem, może z samą piłką nożną?
– Lubił dużo chodzić i grać w tenisa, to na pewno. Lubił też jeździć konno i na nartach. Piłka nożna to jednak raczej nie. A gdzie pan pracuje?
W katowickim „Sporcie”.
– A to moja ciocia pochodzi stamtąd. Byłam teraz w Katowicach w październiku (pani Karolina odwiedziła IV Liceum Ogólnokształcące w Katowicach – przyp. red.). Mam bardzo dobre wspomnienia stamtąd i bardzo tęsknię za Polską i chciałbym tam teraz mieszkać.
Jakim człowiekiem był Stanisław Maczek?
– To był i jest, bo będzie żył w moim sercu i pamięci, bardzo dobry, skromny i przede wszystkim bardzo wierzący człowiek. To nie tak, że uważał się za generała, on żył i postępował skromnie. Każdy żołnierz szanował go i czuł do niego respekt, a mówili na niego „Baca”, bo traktowali go jak ojca. Nie każdy zasłużył na taki tytuł, a dziadek tak. Jako wnuczka zawsze mogłam do niego pójść, ale trzeba było z nim rozmawiać mądrze, nie lubił głupstw, rozmów o niczym. Pamiętam raz, bo też jak dziadek studiowałam filozofię i bardzo się cieszyłam, że jak po pierwszym roku wiele się nauczyłam, wszystko pozaliczałam i miałam pole do rozmowy z dziadkiem o filozofii. Przyjechałam do domu, chciałam rozmawiać, a on na to, że wpierw trzeba zjeść kolację. U niego wszystko musiało być na godzinę, tak po żołniersku. Kolacja, mycie naczyń, a potem rozmowa. W końcu dziadzio pyta: „Co w tym roku studiowałaś?”. Odpowiedziałam, że Sigmunda Freuda. On na to: „Freud?! Przecież to kompletny idiota” i na tym się nasza rozmowa skończyła.
A propos tego, że pani dziadek lubił chodzić, to w filmie „Niepokonany. Opowieść o generale Stanisławie Maczku” sprzed kilku lat opowiada pani, jak to musiała go gonić. Proszę przypomnieć tę historię naszym Czytelnikom.
– Wszędzie maszerował. Od dziecka pamiętam, że chodził szybko, zawsze taki wyprostowany i w marszowym kroku. Jak miałam dwadzieścia kilka lat, to lubiłam nosić szpilki, bo chciałam być trochę wyższa. Chodziliśmy do kościoła, a dziadek jak zawsze gonił. Wołałam za nim, idąc w tych szpilkach: „Dziadku, proszę na mnie zaczekać”. A on odwrócił się i mnie ponaglił: „Moja kochana, ja mam 91 lat, a ty dwadzieścia parę. Nie mam czasu na ciebie czekać!” i dalej poszedł tym swoim marszowym krokiem! Dziadek był kochanym człowiekiem. Zawsze myślałam, że będzie żył wiecznie (dożył wieku 102 lat, zmarł w 1994 roku – przyp. red.). Kiedy umarł, to był dla mnie szok.
Rozmawiał w Bredzie Michał Zichlarz