Dodatkowy bonus
Rozmowa z Jarosławem Skrobaczem, trenerem Odry Opole
Piłkarze Odry są coraz bliżej utrzymania w I lidze. Fot. Mateusz Porzucek / Press Focus
– Przede wszystkim z tego, że w ostatnich kilkunastu minutach, po drugiej żółtej kartce Szymona Szklińskiego, nie tylko obroniliśmy się, ale jeszcze dwa-trzy razy zaatakowaliśmy i stworzyliśmy groźne sytuacje. Niepowodzenie tych akcji ma swoje usprawiedliwienie, bo musieliśmy naprawdę mocno pracować w defensywie i to zmęczenie się nawarstwiło. Zabrakło więc dokładności i nie wykorzystaliśmy tych okazji. Cenię sobie jednak ten punkt, bo pamiętam doskonale nasz pierwszy ligowy mecz na nowym stadionie. 5 kwietnia, po zwycięstwie w Łodzi, podejmowaliśmy Polonię Warszawa i mieliśmy tamten mecz bardziej pod kontrolą niż ten z Górnikiem Łęczna, ale nie udało się zdobyć nawet punktu, a straciliśmy gola w 88 minucie. Teraz wywalczyliśmy remis, a w naszym przypadku każdy punkt, szczególnie z drużynami będącymi wysoko i mierzącymi w inne cele, to bonus w walce o utrzymanie. Ważne jest też to, że byliśmy zespołem dużo groźniejszym od Górnika, a sytuacja, której Adrian Purzycki nie wykorzystał, nie była nawet z gatunku stuprocentowych tylko znacznie lepszych. Z najbliższej odległości trafił w bramkarza, który nie był w stanie interweniować. Po prostu został trafiony piłką...
Strzeliliście gola siedem minut wcześniej, ale sędzia go nie uznał. Zapytał pan arbitra dlaczego?
– To jest rzecz nie do zweryfikowania. W I lidze nie ma bowiem kamer VAR-u ustawionych tak jak na ekstraklasie, a sędzia liniowy podniósł chorągiewkę, sygnalizując, że piłka dośrodkowana płasko z rzutu rożnego przez Szymona Kobusińskiego wyszła poza linię końcową. Nie jesteśmy w żaden sposób w stanie stwierdzić, czy piłka faktycznie opuściła boisko. Owszem, gdy patrzymy na powtórki, to widać, że piłka jest podniesiona na 20-30 centymetrów i pod nią przez moment widać linię końcową. Jednak czy przekroczyła linię całym obwodem, tego nikt nie jest w stanie stwierdzić, a tak się tłumaczyli sędziowie. Dlatego to, co było później, czyli zamieszanie po zagraniu piętką Tomaša Přikryla i dobitka Purzyckiego oraz wpakowanie piłki do siatki przez Jiřiego Pirocha, choć było zgodne z przepisami, już nie miało znaczenia. We mnie pozostaje jednak wątpliwość. Za to żadnych wątpliwości nie mam, że w Gdyni, w meczu z Arką w Wielką Sobotę, zostaliśmy okradzeni z punktu. Gol zdobyty w 22 minucie przez Piotrka Żemłę był prawidłowy, a odgwizdanie faulu, jeżeli w ogóle był, a w dodatku w starciu w podbramkowym tłoku, jaki zawsze jest przy rzucie rożnym, i to daleko od miejsca, w które zmierzała piłka, to moim zdaniem błąd sędziego.
Dlaczego między słupkami Odry stanął Mateusz Abramowicz, zastępując kapitana Artura Halucha?
– Przyczyna jest bardzo prosta. Zawierając transfer medyczny, bo na takiej zasadzie 16 kwietnia dołączył do nas Mateusz Abramowicz, skorzystaliśmy z dobrej woli Miedzi Legnica. W umowie został jednak zapisany punkt, że w meczu tych drużyn nasz nowy bramkarz nie może wystąpić. Mając więc taki problem, jaki się pojawił po kontuzji Adama Wójcika, musimy tak zarządzać składem, żeby zminimalizować ryzyko. Dlatego po zwycięskim 3:0 meczu ze Stalą Rzeszów, a przed spotkaniem w Legnicy, Artur Haluch usiadł w niedzielę na ławce rezerwowych. Była obawa, że gdyby zagrał i złapał czerwoną kartkę albo nabawił się kontuzji, to przeciwko Miedzi mielibyśmy ogromny problem. To była główna przyczyna tej roszady, ale to wcale nie znaczy, że o efekt byliśmy spokojni. Abramowicz w rundzie jesiennej rozegrał tylko jeden mecz w trzecioligowych rezerwach i dwukrotnie bronił w meczach Pucharu Polski, najpierw przyczyniając się do wyeliminowania po bezbramkowych 120 minutach w rzutach karnych Rakowa Częstochowa, a drugi raz w przegranym 1:2 starciu z Legią Warszawa. Ostatnie regularne występy w pierwszym zespole Miedzi miał wiosną 2023 roku, jeszcze w ekstraklasie. Z jednej strony więc ogromne doświadczenie 32-latka, ale z drugiej brak ogrania. Na szczęście w trudnym meczu z Górnikiem Łęczna zdał egzamin. Nie popełnił żadnego błędu. Nie miał wprawdzie za dużo pracy na linii, ale w interwencjach, na które nikt nie zwraca uwagi, czyli na przedpolu oraz przy rozpoczęciu akcji nogą, dawał zespołowi spokój. Przypominam sobie na przykład 50-metrowe podanie uruchamiające Szymona Midę na prawym skrzydle i od razu powiem tym, którzy byli zdziwieni, że mnie to nie zaskoczyło. Wiem, że on to potrafi i cieszę się, że wszystko się udało i zarówno Abramowicz zapisał ten bezbramkowy występ na plus, a Haluchowi nic się nie stało i drużyna ma bramkarza na mecz w Legnicy, a to jest teraz dla nas najważniejsze.
Rozmawiał Jerzy Dusik