Sport

Dobre środowisko

Mateusz Klich ocenia, że w drużynie spod Wawelu nie ma piłkarzy z wielkim ego.

Mateusz Klich gra z numerem 43, który otrzymał na początku pierwszej przygody z Cracovią. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus

CRACOVIA

Nowy-stary zawodnik Pasów po powrocie do ekstraklasy już zdążył pokazać, że jeszcze nie przeszedł na piłkarską emeryturę i nie zamierza być doceniany za nazwisko. Tu i teraz jest zawodnikiem, który potrafi przesądzić o losach meczu.

Walizki rozpakowane, spokojna głowa

Przeprowadzka do kraju urodzenia po 14 latach zagranicznych wojaży nigdy nie jest prosta – zwłaszcza, gdy jest się zawodowym sportowcem. Takiego zamieszania nie uniknął Mateusz Klich. Po występach w Niemczech, Holandii, Anglii i Stanach Zjednoczonych w połowie sierpnia wrócił do Cracovii i podpisał dwuletnią umowę z opcją przedłużenia o jeszcze jeden sezon.

35-letni pomocnik nie ukrywa, że przez ponad miesiąc miał do załatwienia wiele spraw, ale teraz może się już skupić przede wszystkim na piłce. – Zajęło to trochę czasu, było duże zamieszanie. Miałem lekki „młyn”, ale już się uspokoiło. Zaczęła się szkoła, to też pomaga – nie ukrywa Klich, który ma siedmioletnią córkę Laurę.

Wychowanek Tarnovii wcześniej rzadko zaglądał do Polski. Najczęściej przyjeżdżał na zgrupowania reprezentacji i krótkie odwiedziny. – Po powrocie odezwało się dużo osób: znajomi, rodzina. Było to trochę szalone, ale już jestem poza tym.

Czas ucieka

Przez niemal półtorej dekady jego nieobecności polska liga bardzo się zmieniła. W ostatnich dniach Klich przeczytał w mediach, że obecnie stadion Korony Kielce jest najstarszym obiektem w ekstraklasie, a on pamięta, gdy pachniał nowością. Podobnie jak stadion Cracovii, na którego otwarcie zagrał 25 września 2010 roku.  Zmieniła się otoczka, stadiony, liga jest fajnie opakowana. Przychodzą lepsi piłkarze, więc poziom się podnosi. Dzięki dobrym występom naszych drużyn w europejskich pucharach idzie nam coraz lepiej. Na ocenę poziomu ligi daję sobie jeszcze kilka meczów, bo za mną dopiero dwa (plus symboliczny debiut – przyp. red.) – zaznacza.

Odzyskał numer

Kibice Cracovii od kilku sezonów wyczekiwali jego powrotu, widząc w nim kogoś więcej niż piłkarza. Drogi 35-latka i klubu zeszły się na początku sezonu, wobec którego przy ulicy Kałuży mają bardzo duże oczekiwania. Klich przeniósł się do Pasów z Atlanty United, z amerykańskiej MLS. Po 14 latach ponownie założył koszulkę Pasów na mecz z Widzewem Łódź, a przeciwko Legii Warszawa i GKS-owi Katowice wychodził już wyjściowym składzie.

Na jego trykocie znajduje się numer 43. Gdy przychodził do klubu, był on zajęty przez młodego bramkarza Konrada Golonkę. Klich poprosił go o oddanie ważnej dla niego liczby. Chciałem podziękować, że się zgodził. Powiedziałem, że jestem do jego dyspozycji. Zrobił mi przysługę, bo to mój pierwszy numer w Cracovii, który dostałem jako młody chłopak. Jak grałem z innym niż 43, to mi średnio szło, więc bardzo mi zależało – mówi 41-krotny reprezentant Polski.

Drużyna ważniejsza od piłkarzy

Latem krakowska drużyna bardzo się zmieniła. Przed i w trakcie sezonu przyszło 11 piłkarzy, dołączyli też zawodnicy powracający z wypożyczeń. Nowe twarze dochodziły sukcesywnie i szybciej lub wolniej aklimatyzują się w zespole. Trener Luka Elsner odpowiednio nimi zarządza, więc dotychczasowe efekty jego pracy są bardzo dobre. Cracovia awansowała do 1/16 finału Pucharu Polski, jest także wiceliderem ekstraklasy. – Mamy naprawdę fajną drużynę. Wszyscy rozumieją się poza boiskiem, nie ma wielkiego ego. Atmosfera jest fajna, przyjazna do ciężkiej pracy na treningach. Lubię pracować w takim środowisku. Każdemu zależy na jak najlepszej postawie, ale drużyna jest ważniejsza niż każdy indywidualny występ – ocenia Klich.

Muszą być czujni

W Katowicach świetnie obsługiwał podaniami napastnika Filipa Stojilkovicia. Dobrze się dogadują, a współpracę ułatwia to, że jego kolega po prostu jest bardzo dobrym napastnikiem. Zwraca jednak uwagę, że nie tylko jego stać na takie zagrania, przypomina asystę Amira Al-Ammariego przeciwko Legii. Mamy inne możliwości, gramy nie tylko przez boki. Drużyny przeciwne muszą być czujne, bo mogą też być podania ze środka – kończy.

Michał Knura