Czekaliśmy latami...
KOMENTARZ „SPORTU”- Kacper Janoszka
Cztery lata temu w cyklu Grand Prix triumfował Artiom Łaguta. Rosjanin toczył zacięty bój z Bartoszem Zmarzlikiem o złoty medal. Obaj całkowicie zdominowali mistrzostwa świata. Tylko w jednym turnieju zdarzyło się, że nie wygrał żaden z nich, w pierwszej rundzie w Pradze (wówczas zwyciężył Maciej Janowski). Później duet Łaguta-Zmarzlik podzielił się zwycięstwami w dziesięciu kolejnych zmaganiach, dzięki czemu mistrza poznaliśmy dopiero w ostatniej rundzie, po półfinale w Toruniu. Gdy Łaguta awansował do finału, stało się jasne, że po raz pierwszy w karierze sięgnie po mistrzostwo świata.
Od tego momentu czekaliśmy na kolejną tak pasjonującą batalię. Od 2022 roku Rosjanie nie biorą udziału w Grand Prix, więc Zmarzlik stracił godnego rywala. W końcu jednak doczekał się na przeciwnika, który jest w stanie dotrzymać mu kroku, choć raczej nikt się tego nie spodziewał. Kto mógł przewidzieć, że debiutujący w cyklu Brady Kurtz nagle stanie się zawodnikiem ze światowego topu? Przecież to zawodnik, który w poprzednim sezonie mierzył się na zapleczu ekstraligi, zdobywając punkty dla ROW-u Rybnik! Tymczasem Australijczyk wyczynia cuda w cyklu mistrzostw świata. Dzięki wygranej we Wrocławiu w sobotę wyrównał rekord legendarnego Tony’ego Rickardssona, zwyciężając czwartą rundę Grand Prix z rzędu. Właśnie takiego rywala potrzebował Zmarzlik!
Porównując trwające zmagania do wspomnianego 2021 roku, widać pewne podobieństwa. Co prawda Zmarzlik i Kurtz tym razem oddali „aż” dwa zwycięstwa w turniejach innym zawodnikom, bo w Manchesterze wygrywał Daniel Bewley, a w Warszawie Jack Holder, ale w pozostałych przypadkach triumfował duet, który 13 września w Vojens będzie toczył zacięty bój o złoty medal. Bartosz Zmarzlik uzbierał 165 punktów, a Brady Kurtz 162. W praktyce, jeśli Australijczyk podczas finałowej, duńskiej rundy GP zajmie pierwsze miejsce, a Polak będzie trzeci, mistrzem zostanie ten pierwszy. To sprawia, że margines błędu jest minimalny. Różnica punktowa jest tak niewielka, że w praktyce może nie mieć żadnego znaczenia. I to jest to, na co czekałem od lat.
Bardzo nie podoba mi się jednak zauważalny trend kibicowania Kurtzowi przez część polskich sympatyków. Widać i słychać to było we Wrocławiu, ale przecież już na początku sierpnia w internecie wybuchła wojna na temat tego, kogo Polacy powinni wspierać. I choć cieszy mnie w końcu zacięta walka w Grand Prix, która sprawia, że na turnieje mistrzostw świata patrzy się z zaciekawieniem, nie jestem w stanie zrozumieć braku wsparcia dla rodaka, który walczy o to, by stać się najwybitniejszym sportowcem w historii dyscypliny, którą uprawia. Jeśli w tym roku Bartosz Zmarzlik sięgnie po mistrzostwo świata, zrówna się z prowadzącymi w klasyfikacji medalowej indywidualnych mistrzostw świata Tonym Rickardsonem i Ivanem Maugerem (sześć złotych medali). Jeśli znów stanie na najwyższym stopniu podium, pobije rekord Maugera i po raz czwarty z rzędu będzie cieszył się z mistrzostwa świata. Jeśli wygra w Vojens, będzie to jego 30. turniejowe zwycięstwo w GP (drugi pod tym względem jest Jason Crump z 23. wygranymi turniejami).
Może niektórym Zmarzlik na szczycie już się znudził? Może jest za dobry? Z trudem przychodzi mi znalezienie powodu, przez który Polacy (oczywiście nie wszyscy!) są w stanie kibicować rywalowi Zmarzlika, a może nawet przeciwko Zmarzlikowi. Kurtz jest oczywiście świetnym żużlowcem, sympatycznym człowiekiem, którego trudno nie lubić. Nie jestem jednak w stanie zrozumieć tego, że gdy nadszedł moment jego pasjonującejrywalizacji ze Zmarzlikiem, rodacy mistrza świata potrafią trzymać kciuki za jego bezpośredniego rywala z drugiego krańca świata.
