Czapka niewidka
REMANENT - Jerzy Chromik
Pamiętacie obiady czwartkowe? A przynajmniej ten z ostatniego tygodnia? To oczywiste nawiązanie do obiadów króla Stasia. Też nie pamiętam, bo... nie byłem zapraszany. Ale ostatnią kolację czwartkową będę wspominał do końca moich dni. Przynajmniej felietonowych.
Telewizje już nie dają rady, bo tego wszystkiego po prostu nie da się pokazać. Takie nagromadzenie wydarzeń. W US Open najpierw Świątek, potem Fręch i Majchrzak niemal jednocześnie, koszykarze ze Słowenią, a do tego cztery mecze piłkarskie z mianownikiem Liga Konferencji. Tego nie da się strawić w tym samym czasie, ale jak mawiają w Małopolsce i Wielkopolsce – zapłacone, to trzeba zjeść! No to jadłem, oczywiście nie chochlą, tylko łyżeczką, biorąc z każdego półmiska po skrawku.
Były wydarzenia, dziś zwane już tylko upiornymi eventami, których opisać nie sposób bez oczytania w literaturze pięknej. Brakuje przymiotników, nie tylko dziennikarzom sportowym. Ci najchętniej przywołują frazę z Hitchcockiem o trzęsieniu ziemi, a potem dodają te 4f. Fantastyczne, fenomenalne, fatalne i... słów brak.
To był maj? Nie, koniec sierpnia. To był Majchrzak! Pachniała meczową prawie każda piłka. A konkretnie, jak mawia Darek Szpakowski, pięć piłek. Tyle obronił ten nasz „spadkobierca” Hurkacza. Przegrywał 0:2 w setach, 2:5 w piątym, by wygrać w tie-breaku! Zaiste rzadko spotykane rozstrzygnięcie.
Co było potem? Ukrył głowę w rakiecie, bo inaczej z trudem powstrzymywał łzy. Udzielił kolejnego wywiadu i zmierzył się z nie do końca przemyślanymi pytaniami.
Więcej o NIM napisał na X użytkownik Szymon Przybysz. Oto całość tego wspaniałego tweeta. O wiele bardziej wartościowego niż wszystkie dyżurne odpytywania specjalnych wysłanników telewizyjnych, radiowych i internetowych.
Za tymi szklanymi oczami i łamiącym się głosem stoi coś więcej niż tylko wzruszenie po życiowym zwycięstwie. To historia o człowieku, który od zawsze jest tytanem ciężkiej pracy. Nie mając warunków fizycznych gwarantujących mu szybkie zdobywanie punktów, przeszedł TOTALNĄ METAMORFOZĘ w każdym elemencie swojej gry. Zaczynając od serwisu, kończąc na grze wolejem, którego kiedyś nawet nie trenował, bo wychodził z założenia, że wszystko będzie rozstrzygał cierpliwą grą zza linii końcowej. To historia o człowieku, który wielokrotnie musiał nie domknąć ważnego meczu, aby wczoraj wykorzystać wszystkie lekcje z przeszłości i przekuć w zwycięstwo z 9. tenisistą świata, broniąc po drodze pięciu piłek meczowych. To historia o człowieku, który jeszcze dwa lata temu nie miał wstępu na żaden kort z licencją PZT, mimo że oczyścił się ze wszystkich postawionych mu zarzutów. To historia o człowieku, który dosłownie każdej osobie oglądającej i wspierającej przed telewizorem nie odmówiłby zrobienia zdjęcia, podpisania autografu czy zamienienia paru zdań. To historia o człowieku, który od zawsze jest dla reprezentacji Polski (...). Na koniec najważniejsze. To historia o człowieku, który w trakcie zawieszenia bał się wyjść z domu, bo żył z przeświadczeniem, że każdy patrzy na niego z pogardą, mimo że pewnie większość osób nie wiedziała, kim jest. Teraz sytuacja jest zgoła odmienna. Kamil Majchrzak przyciąga ludzi na trybuny czy przed ekrany telewizorów. Tylko ze względów sportowych, które wywalczył sam, od zera. To jest po prostu historia, o której po karierze musi powstać film albo dobra książka. Głęboko wierzę, że przykład tego tenisisty, sportowca, ale przede wszystkim człowieka, może natchnąć wielu ludzi do działania. Ludzi, którzy czują się niesprawiedliwie potraktowani przez życie. Ludzi, którzy siedzą w domu i starają się znaleźć sens życia. Kamil też przez to przechodził, gdy część społeczeństwa (która prywatnie go nie znała) postawiła na nim krzyżyk, a on przez kilka miesięcy, w ciszy, musiał walczyć o swoje dobre imię. Niecałe trzy lata po największym ciosie, jaki otrzymał od sportu, jest po największym zwycięstwie w karierze i na najlepszej pozycji w swoim sportowym życiu. „Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni” – coś w tym jest. WZÓR.
To był sierpień. A dokładniej końcówka sierpnia. Po meczu Majchrzaka było coś więcej. Pokaz chamstwa powiatowego! A była taka scena w cyklicznym programie telewizyjnym lat 70. W przedziale kolejowym siedziała pod oknem Irena Kwiatkowska, otworzyły się drzwi, stanął w nich przypadkowy pasażer, powiedział dobry wieczór i niepotrzebnie się przedstawił.
– Kalisz!
A na to Kwiatkowska:
– Pan Kalisz, a my do Kutna!
Milioner, który wyrwał czapkę Majchrzaka z rąk chłopca, też jest spod Kalisza. Ufam jednak, że nawet Ryszard Kalisz nie obroni winowajcy przed społecznym potępieniem. Są bowiem granice przyzwoitości, których nigdy nie można przekraczać. Nikomu. Nawet domorosłym milionerom. Pewnie dlatego miliony razy obejrzano ten pokaz polskiego chamstwa.
PS
Chłopiec został odszukany przez media społecznościowe, dostał identyczną czapkę i do tego miły prezent. Potem zrobił sobie fotkę z Kamilem, który w kolejnej rundzie przegrał jednak z bólem żeber i musiał skreczować. Tym razem Majchrzak ukrył twarz w mokrym ręczniku. A potem założył czapkę niewidkę, której nikt mu nie ukradnie, bo... jej nie widać!
Fot. IMAGO / Press Focus
