Cuda, emocje, zaświaty!
Czasem najlepsze drużyny są jak tyranozaury: pożerają tytuł z ogromną przewagą. Bywa jednak, że wszystko rozstrzyga się w ostatnim dniu. Jak teraz...
W polskiej lidze zawsze dużo się działo. Taki Janusz Wójcik przeżył sezon, w którym zdobył mistrzostwo, ale jednak go... nie zdobył. Fot. Michał Kość / Press Focus
Sezon 1954
Czy w polskiej lidze można było się dowiedzieć, że zdobyło się mistrza od zawodnika drużyny przeciwnej? Ależ oczywiście! 71 lat temu o tytuł walczyły Ogniwo Bytom z Unią Chorzów (tak naprawdę Polonia z Ruchem, ale staliniści zmienili im przymusowo nazwy). Tak się złożyło, że bytomianie w ostatniej kolejce pauzowali, a decydujący o mistrzostwie mecz odbył się 4 grudnia na Cichej (grano system wiosna – jesień). Chorzowianie mieli stratę punktu i żeby zdobyć czwarty tytuł mistrzowski z rzędu, musieli wygrać z Gwardią Warszawa. W wypadku remisu mistrzem zostałaby Polonia, a gdyby Ruch przegrał, bytomianie musieliby rozegrać dodatkowy mecz o mistrzostwo z Włókniarzem Łódź (ŁKS-em). Gwardii nie zależało, jej sytuacja w tabeli bez względu na wynik nie uległaby zmianie. Ruch jednak sensacyjnie zremisował, a niewiele brakowało, żeby przegrał, bo gwardziści pierwsi strzelili bramkę. Tak się złożyło, że zawodnicy Polonii tego meczu nie oglądali, ponieważ z okazji Barbórki o tej samej porze rozgrywali mecz towarzyski z Górnikiem Miechowice i o wyniku dowiedzieli się w szatni od jednego z zawodników rywali, mieszkańca... Miechowic. Wyobraźcie sobie tę sytuację: „Hej, chłopaki, a wiecie, że zostaliście mistrzem? Macie szampana?” (to ostatnie wymyśliłem, w czasach stalinowskich picie szampana, czyli produktu ze zgniłego kapitalistycznego Zachodu, mogło grozić nieprzewidzianymi konsekwencjami).
Sezon 1992/93
Oto egzemplifikacja przywołanego powyżej hasła „później”… Sezon sprzed ponad trzydziestu lat (jak ten czas ucieka) zakończył się „niedzielą cudów”. A właściwie… nie zakończył, bo rozstrzygnięcia zapadły poza boiskiem. W grze o tytuł liczyły się jedynie dwa zespoły – Legia Warszawa i Łódzki KS, ale po triumf sięgnął ten... trzeci – Lech. Faworyci szli łeb w łeb od początku rozgrywek. Jako że obie drużyny przed ostatnimi meczami miały identyczną liczbę punktów, o tytule miał zadecydować bilans bramkowy, w którym – tak się złożyło – legioniści mieli przewagę jedynie trzech bramek nad „Rycerzami Wiosny”. Wiadomo było, że w ostatniej grze ze zdegradowaną już Olimpią Poznań łodzianie zrobią wszystko, by strzelić o trzy gole więcej niż Legia w spotkaniu z Wisłą w Krakowie. Zrobili wszystko, ale... Legia też! Symbolem tamtych zdarzeń był... telefon komórkowy wielkości cegły, który trzymał przy uchu trener Legii, Janusz Wójcik, nasłuchujący w Krakowie, jak idzie łodzianom (sam podobnego używałem w połowie lat 90., relacjonując mecze). Na każdą bramkę ŁKS-u w meczu z Olimpią Legia odpowiadała golem. Albo odwrotnie! Mecze toczyły się jednocześnie, żeby zapobiec reżyserii. O, naiwni! W 49 minucie gol dla łodzian, więc w 55 minucie dla Legii. W 61 minucie gol dla Legii, to w 62 dla ŁKS-u. Legia wygrała na wyjeździe 6:0, a ŁKS u siebie 7:1. Upokorzeni fani Wisły zaczęli obrażać własnych zawodników, krzycząc, żeby podzielili się z nimi pieniędzmi. Po meczu działacze krakowskiego klubu oskarżyli swoich zawodników o podłożenie się w tym spotkaniu, zgłaszając sprawę do prokuratury. Śledztwo nic jednak nie wykazało i szybko zostało umorzone. Wydawało się, że Legia jest mistrzem.
Trzy tygodnie później obradował zarząd PZPN i piłkarska centrala zdecydowała inaczej. Na konferencji prasowej Ryszard Kulesza wypowiedział legendarne słowa. „Cała Polska widziała. To ostatni dzwonek, by odciąć się od oszustw. Nie trzeba łapać za rękę, kiedy wszystko widać” – stwierdził. Fani Legii znienawidzili go na zawsze.
W efekcie radykalnych decyzji wyniki ostatnich meczów Legii i ŁKS-u zostały anulowane, a punkty odebrane. Przeciwnicy tego rozstrzygnięcia podkreślali, że kary były nieuzasadnione z powodu braku dowodów. Tak czy inaczej: tytuł niespodziewanie – jak manna z nieba – wpadł w ręce piłkarzy Lecha. Kibice Legii nie puścili tego płazem i podpalili drzwi związku, a działacze warszawskiego kluby pisali do zarządu Lecha, żeby ci zrzekli się punktów za ostatni mecz sezonu. Naiwni!
Sezon 2018/19
Obecny wiek to też emocje. Choćby sensacyjne mistrzostwo Piasta – ostatniej drużyny z Górnego Śląska, która zdobyła tytuł i pierwszej od 1989 roku. Gliwiczanie nawet jeszcze w trakcie rundy wiosennej nie byli głównym kandydatem do tytułu. Wszystko jednak zmieniło się w kolejce czwartej od końca, gdy po golu Gerarda Badii ograli na wyjeździe głównego faworyta – Legię. Warszawiacy mieli jeszcze malutką szansę, ale sami w nią nie wierzyli, bo w ostatnim meczu tylko zremisowali u siebie z Zagłębiem Lubin. Piast się już nie potknął: w decydującej grze ograł u siebie w obecności 9-tysięcznej publiczności Lecha (byłem na tym meczu) i mógł odbierać laury. Legia przegoniłaby gliwiczan tylko w razie ich porażki, a własnego zwycięstwa. Nic takiego nie nastąpiło.
Sezon 2023/24
Te zdarzenia dobrze pamiętamy: przed ostatnią kolejką prowadziła Jagiellonia, Śląsk miał tyle samo punktów i czyhał na potknięcie rywali, ale sam musiał wygrać na wyjeździe. Dokonał tego, ale zdobywając zwycięską bramkę na Rakowie kwadrans przed końcem, już wiedział, że nie musi. We wszystko wmieszała się ulewa i spotkanie w Częstochowie rozpoczęło się z 50-minutowym opóźnieniem. A Jaga zrobiła swoje, wygrała ze zdegradowaną Wartą i nie musiała się na nic oglądać… Oba zespoły zakończyły sezon z takim samym dorobkiem punktowym – 63, przy czym w bezpośrednich starciach lepsza była Jaga (3:1 i 1:2).
Sezon 2024/25
O mistrzostwie zdecyduje mecz Lecha z Piastem. Jeśli gospodarze wygrają, nie muszą oglądać się na nic, a zwłaszcza na Raków. Jak Piast sześć lat wcześniej w meczu właśnie z Kolejorzem!
Paweł Czado
