Sport

Co zyskała koszykówka...

W treningu najważniejszy jest plan, zaś jego brak to planowa... porażka – to jedna z zasad, którą kieruje się dr Ryszard Poznański.

Ryszard Poznański planował zostać trenerem siatkówki, ale został wybitnym fachowcem z... koszykówki. I wcale z tego powodu się nie skarży... Fot. archiwum domowe

Gdy byłem pierwszy raz na Śląsku i spacerowałem po chorzowskim parku, dotknąłem trawy i dłoń była czarna, jakbym włożył ją do smoły. Wówczas powiedziałem, że nigdy nie mógłbym mieszkać w tym regionie. Życie bywa jednak przewrotne. Otrzymałem ciekawą propozycję pracy, mieszkanie na start i... minęły 52 lata. A Śląsk? Przez lata wypiękniał i teraz wszystkich przekonuję, że nie ma lepszego miejsca do życia – uśmiecha się ceniony koszykarski teoretyk i praktyk, dr Ryszard Poznański, który mimo wieku emerytalnego jest czynny zawodowo i swoją wiedzą wspiera środowisko.

Co straciła siatkówka?

Jako małolat nie stronił od sportu, a jego pierwszym wyborem była siatkówka. W Słupsku, gdzie mieszkał z rodzicami, biegał na treningi siatkarskie. Był niezłym rozgrywającym, bo jako 16-letni chłopak występował już w zespole seniorów. Ba, został wypożyczony do juniorów klubu Zieloni Sławna i z nim zdobył brązowy medal mistrzostw Polski juniorów, rywalizując m.in. z Wiesławem Gawłowskim, późniejszym mistrzem olimpijskim. Przed maturą zastanawiał się nad wyborem uczelni. Wyższa Szkoła Morska w Szczecinie czy Akademia Wychowania Fizycznego w stolicy? – takie miał wówczas dylematy. Z fizyką nie był za pan brat i dlatego nie został „wilkiem morskim”, lecz wybrał tę drugą drogę. Pierwsze podejście na AWF było spalone, bo do indeksu zabrakło... kilku punktów. Skończył kurs instruktora siatkówki, był przez rok, jako niespełna 19-latek, nauczycielem w szkole zawodowej oraz trenerem w Czarnych Słupsk. Po roku egzaminy wstępne zakończył sukcesem i znalazł się na najbardziej prestiżowej uczelni, gdzie roiło się od sportowych sław, i z przeszłości, i współczesności.

Gdy nadszedł czas wyboru specjalizacji, wydawała się oczywista. Ale gdy chciał się zapisać na zajęcia z siatkówki, okazało się, że wszystkie miejsca były już zajęte. Trudno się dziwić, skoro wówczas studiowali m.in. Zbigniew Jasiukiewicz, Zbigniew Zarzycki, Wiesław Gawłowski i Ryszard Bosek, późniejsi mistrzowie świata czy też olimpijscy. Nie wiemy, co straciła siatkówka, ale...

– W latach 80., będąc już pracownikiem uczelni w Katowicach, wraz z siatkarskim specjalistą dr. Grzegorzem Grządzielem napisaliśmy pracę „Szkolenie zawodników rozgrywających na tle współczesnej siatkówki”. A swoją drogą dyplom i legitymację instruktora siatkarskiego przechowuję w swoim archiwum. To mój wkład w siatkówkę – dodaje z uśmiechem nasz bohater.

Zaskoczenie

Nie wiemy, co straciła siatkówka, ale wiemy, co zyskała rodzima koszykówka. Akademia WF w stolicy niewątpliwie była kuźnią kadr. Student Ryszard, z konieczności trafił do koszykówki, ale pod opiekę cenionych fachowców, m.in. Walentego Kłyszejki, Wiesława Piwowara czy Janusza Mroza. Był pilnym słuchaczem i trudno się dziwić, że Julian Sochan, dziadek naszego jedynaka w NBA, Jeremiego, ówczesny prezes AZS-u AWF-u, był orędownikiem pozostania zdolnego studenta na uczelni. Jednak pewnego razu do stolicy przyjechał Ryszard Patyna, absolwent tejże uczelni, który w Katowicach tworzył katedrę gier zespołowych w powstającej Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego i poszukiwał kandydatów do pracy.

– Moi wykładowcy wskazali na mnie, przeprowadziłem z Ryszardem długą rozmowę. Wizja pracy była kusząca, niemniej była też perspektywa pracy i mieszkania w Warszawie, więc po głębokim zastanowieniu zrezygnowałem z Katowic. Wówczas wypowiedziałem te negatywne słowa o Śląsku, ale po latach przekonałem się, że to była pomyłka. Z obiecanego mieszkania w stolicy nic nie wyszło; zaproponowano mi miejsce w akademiku. To zupełnie mi nie odpowiadało i zadzwoniłem do Ryszarda, czy propozycja z Katowic jest aktualna. I... wszystko było już odpowiednio ułożone, bo przecież do roku akademickiego pozostało niewiele czasu. Nieco później przekonałem się, ile wysiłku go kosztowało, by wszystko odkręcić i znaleźć dla mnie miejsce na uczelni. Tak wylądowałem na Śląsku i... teraz jestem piewcą tego regionu – śmieje się wychowawca wielu koszykarskich talentów i trenerów.

Praca dwutorowa

Choć bez koszykarskiego doświadczenia, młody absolwent AWF-u miał głowę pełną pomysłów. Jednak trzeba było zadbać o rozwój naukowy i rozejrzeć się za praktyką. Patyna, jako szef zakładu gier zespołowych, pomógł znaleźć opiekuna naukowego, profesora Henryka Grabowskiego. „Badania nad modelem kandydata na studia wychowania fizycznego”. Okazuje się, że uczeń z wysokimi ocenami w szkole średniej kończył studia i był cenionym fachowcem – tak w telegraficznym skrócie wynikało z badań przeprowadzonych do tej pracy doktorskiej. W tym samym czasie prace o podobnym profilu pisał Zdzisław Kręcina, późniejszy niezwykle barwny sekretarz generalny PZPN. Poznański równolegle rozpoczął pracę z młodymi adeptami koszykarskimi w Szkole Podstawowej nr 66 na Tysiącleciu. Początkowo zgłaszali się wszyscy chętni i zebrała się spora grupa entuzjastów, a jednym z wychowanków był Mirosław Pergoł, czołowy reprezentant juniorów, który po jednym z wojaży zagranicznych nie powrócił i teraz mieszka w Mannheim.

– Praca z najmłodszymi została usystematyzowana z pomocą Patyny, wówczas już trenera Baildonu, bo pracowaliśmy pod egidą klubu – wspomina późniejszy autor dwóch awansów zespołów z Katowic oraz Rudy Śląskiej do ekstraklasy. – Nie miałem odpowiedniej praktyki i najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że rozwijałem się wraz z moim podopiecznymi. Najważniejsze, by słuchać tych bardziej doświadczonych i wyciągać właściwe wnioski. Powiem, choć może zabrzmi to nieskromnie, że potrafię słuchać.

Ryszard Patyna kładł podwaliny, ale przy tej okazji trudno nie wspomnieć Antoniego Piechniczka, doktora honoris causa katowickiej AWF, Jerzego Wrzosa, Ksawerego Bibrzyckiego – specjalistów piłki nożnej, Jerzego Huberta Wagnera – siatkarskiego guru, Jerzego Mruka – hokejowego specjalistę i twórcę play offu w naszym kraju, Tadeusza Hucińskiego, Adama Zająca czy Kazimierza Mikołajca – trenerów koszykarskich i wykładowców akademickich.

Katowicka uczelnia, przy współudziale naszego rozmówcy, była wielokrotnie organizatorem kursokonferencji trenerskich z udziałem znanych rodzimych sław, m.in. Jerzego Świątka czy Ludwika Miętty-Mikołajewicza oraz zagranicznych gości.

Na ścieżce wyczynowej

Cztery koszykarskie ośrodki: Ruda Śląska, Bytom, Częstochowa i Katowice odgrywały wiodące role w szkoleniu dzieci i młodzieży, choć przy tej okazji trudno nie wspomnieć Rybnika, gdzie pojawiały „perełki”, które potem przenosiły się najczęściej do stolicy Górnego Śląska. Pojawiło się wielu utalentowanych chłopaków, m.in. Andrzej Pluta, Adam Fiedler, Andrzej Skop, Edward Latka, którzy z powodzeniem występowali w ligowych zespołach czy też odgrywali wiodące role w reprezentacji (Pluta).

Ryszard Poznański przeszedł wszystkie tajniki szkolenia, od najmłodszych, poprzez juniorskie drużyny, do jednego z asystentów trenera kadry seniorów Jerzego Świątka. W nieistniejącym już Baildonie pracował od 1974 do 1988 r. Zespół po spadku z ekstraklasy w 1978 r. prowadziło kilku trenerów, m.in. Jan Mikułowski, a potem Stefan Mikulski zajmowali z zespołem miejsca w czołówce II ligi i zawsze czegoś brakowało. Po wyjeździe z kraju tego ostatniego opiekę nad seniorami – to była naturalna kolej rzeczy – przejął trener Poznański. Zespół m.in. z Marianem Węglarskim, Piotr Baranem, Piotrem Sroczyńskim, Bogdanem Rożkiem, Krzysztofem Janickim, Andrzejem Skopem, Krzysztofem Piechockim, Andrzejem Sterną, Dariuszem Goszczem pod jego kierunkiem sięgnął po awans. O wszystkim zadecydował ostatni mecz na własnym parkiecie z Resovią 92:77.

– Euforia była nie do opisania, bo przecież po latach znów byliśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej (wówczas I liga – przyp. red.). Popełniliśmy jednak zasadniczy błąd, bo nie zdecydowaliśmy się na wzmocnienie zespołu, choć może takich możliwości nie mieliśmy – zastanawia się po latach.

Po sezonie koszykarze opuścili I ligę, a był to czas, gdy wyczynowy sport popadał w niełaskę, bo był na „garnuszku” zakładów pracy i nie cieszył się aprobatą ich pracowników, którzy walczyli z przeciwnościami dnia codziennego. Przez sezon prowadził Victorię (dawniej Zagłębie) Sosnowiec. Zespół, z organizacyjno-sportowych przyczyn, zaliczył spadek i trener po szkoleniowych wojażach zagranicznych wylądował w trzecioligowym Grunwaldzie Halemba. Po 1,5 roku pracy Zdzisław Zinka, kierownik drużyny Pogoni Ruda Śląska, a wcześniej znany koszykarz, namówił do pracy naszego bohatera. Przyszedł w trakcie sezonu i zespół pod jego kierunkiem z dolnej części tabeli awansował na czołowe miejsce w II lidze. W kolejnym sezonie – 1994/95 – był awans do ekstraklasy.

– Gdy zacząłem pracować z zespołami zawodowymi, zdałem sobie sprawę, że trudno dzielić obowiązki akademickie ze sportem wyczynowym – mocno akcentuje nasz rozmówca. – Uczelnia wymaga rozwoju naukowego, zaś ja byłem pochłonięty pracą. Podjąłem decyzję o pracy w klubie, wybrałem na tamten czas opcję, w moim przekonaniu, najlepszą. W Pogoni zaliczyłem kolejny awans i wówczas nie popełniliśmy błędu tego z Baildonu. Zespół wzmocnił m.in. Henryk Wardach, ponadto do drużyny powrócił jej wychowanek Mirosław Rajkowski, który z powodzeniem występował w Sosnowcu.

Trener i asystent

Siłą Pogoni, przynajmniej w początkowym okresie, było to, że kilku zawodników było wychowankami i wywodziło się z najbliższej okolicy. Dopiero gdy zespół „obrósł w piórka”, sprowadzano koszykarzy zza oceanu. Jedne transfery były trafione, zaś drugie nieco mniej. Isaiaha Morrisa czy Antoine'a Jouberta do tej pory w Rudzie Śląskiej wspominają, ale byli tacy, z którymi było więcej problemów niż pożytku z ich gry. Dobre występy ligowe oraz w europejskich pucharach na pewno „elektryzowały” nie tylko miejscowych fanów kosza.

A czym się różni trener od swojego asystenta? – zaskakuje pytaniem Ryszard Poznański, który później – przez kilka lat – pełnił rolę drugiego w Pogoni, m.in. u boku Tomasza Służałka, Arkadiusza Konieckiego, Wojciecha Krajewskiego czy Dariusz Szczubiała.

Gdy nie dostaje odpowiedzi, z uśmiechem odpowiada: – Trener dużo zarabia, zaś asystent ma dużo pracy. A po chwili dodaje: - Asystent co najwyżej może sugerować, ale decyzję zawsze musi podjąć trener. Gdy działacze zdecydowali się na zatrudnienie Tomka Służałka, zaproponowano mi rolę asystenta i postanowiłem zostać przy zespole, bo byłem mocno z nim związany. Potem współpracowałem z innymi, ale najmilej wspominam czas z Darkiem Szczubiałem. Stanowiliśmy dobrze działający duet, wzajemnie się uzupełniający. Opuszczałem Pogoń skłócony z działaczami, którzy przed sezonem podpisywali kontrakty bez pokrycia, stąd też zaczęły się kłopoty organizacyjno-sportowe klubu. Przeniosłem się w 2002 r. do Trefla Sopot, gdzie miałem okazję pracować z Eugeniuszem Kijewskim, i też miło wspominam ten sezon. Złoto mistrzostw Polski było blisko, a skończyło się na srebrnym medalu.

Wojaże zagraniczne

Ryszard Poznański jeszcze w mrocznych czasach wyjeżdżał na obozy koszykarskie i przywoził materiały trudno dostępne dla naszego środowiska, a przede wszystkim zbierał doświadczenia. Najcenniejsze było poznawanie nowych ludzi o bogatych życiorysach koszykarskich. W kolejnych latach owocują one kolejnymi wyjazdami czy też wymianą materiałów szkoleniowych.

Pod koniec lat 80. Janusz Mróz, ówczesny szef szkolenia, wcześniej nauczyciel akademicki naszego bohatera, zaproponował wyjazd na festiwal koszykarski dzieciaków pod Londynem. Z całej Europy zjeżdżały się 5-osobowe zespoły 10-11-letnich dziewcząt i chłopców, by uczestniczyć przez tydzień w kilkugodzinnych zajęciach. Poznański miał przyjemność kierować zespołem chłopaków ze Śląska, a dziewczętami z Łodzi opiekowała się trenerka.

– Podczas moich zajęć na trybunach siadała pani i skrzętnie notowała – wspomina nasz rozmówca. – Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że otrzymam propozycję uczestnictwa w kolejnej klinice koszykarskiej. Jerry O'Brien, główny organizator tego przedsięwzięcia, zaproponował mi przyjazd do Dublina. Miałem być przez tydzień na jednym campie, a zostałem na trzech.

Szefem tegoż obozu był nie kto inny, jak Dick Tarrant, trener główny uniwersytetu w Richmond, który odnosił liczne sukcesy ze swoją drużyną w rozgrywkach NCAA. Znacznie później dr Poznański miał okazje uczestniczyć w obozach w Detroit z udziałem Isaiaha Thomasa, świetnego rozgrywającego. Jednym z wykładowców w Dublinie był Laszlo Nemeth, który zaliczył kilka sezonów w NBA.

– Podczas tego obozu graliśmy trenerzy na uczestników i po kilku minutach poczułem się źle. Musiałem opuścić parkiet, zaś po powrocie do kraju przeszedłem szczegółowe badana i dowiedziałem się o arytmii serca. I tak oto zakończyła się moja kariera koszykarza – śmieje nasz bohater.

W latach 90. miał okazję wyjechać na International Basket Academy (IBA) do Puli w obecnej Chorwacji (dawna Jugosławia). Tam poznał Boba Sassone, byłego koszykarza i cenionego trenera, który w latach 90. mocno się udzielał podczas campów na terenie Jugosławii i Włoch.

– Miał żonę Polkę i oprócz koszykarskich tematów rozmowy często schodziły na kulinaria, czyli... pierogi – wyjawia Ryszard. - Poprosiłem go, by odwiedził Polskę i przeprowadził kursokonferencję, która odbyła się w Rudzie Śląskiej. Pojawiło się szerokie grono trenerów z całego kraju.

Irvin Wiśniewski, w latach 80. zawodnik futbolu amerykańskiego, a później trener futbolu oraz koszykówki, z inspiracji trenera Stefana Mikulskiego przebywał na zgrupowaniu koszykarzy w Kamieniu. Z jego pomocą Ryszard Poznański miał okazję wyjechać na uniwersytet Delaware i uczestniczyć od początku do końca w przygotowaniach zespołu do rozgrywek. Tam miał okazję pracować również z dwoma grupami dziewcząt, które ćwiczą przez trzy miesiące, a potem zajmują się inną dyscypliną. Tam miał okazję przekonać się, co to znaczy profesjonalizm w każdym calu. Trudno byłoby zapomnieć wyprawę chłopców na mecz Detroit Pistons prowadzonych przez Chucka Daly'ego. Ten półroczny pobyt w USA to temat na osobne opowiadanie.

A teraz, jak przystało na żywotnego emeryta, nie zerwał z koszykówką, lecz dzieli się swoją wiedzą z trenerami i młodymi adeptami w SMOK-ach, czyli Szkolnych Młodzieżowych Ośrodkach Koszykówki. – Plan w treningu jest najważniejszy, jego brak to... planowa porażka. Sprawy błahe nie powinny być kluczowe, a kluczowe nie mogą być błahe. Upraszczaj wszystko, co możesz uprościć. W pracy musisz zadbać, by dzieci zrozumiały ćwiczenia. Trener musi inspirować i być liderem przez cały czas – to credo przekazuje m.in. przy okazji spotkań w tych ośrodkach. I mocno je Ryszard Poznański akcentuje, kiedy kończymy nasz spotkanie.

Włodzimierz Sowiński

Ryszard Poznański po awansie do I ligi w 1995 r. z Pogonią Ruda Śląska. Fot. archiwum domowe Ryszarda Poznańskiego