Cepeliada w Zabrzu
POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz
Gdy dotarła do mnie ta szokująca wieść, natychmiast przypomniałem sobie niezapomnianego rzecznika prasowego zabrzańskiego klubu Bolka Niesyto. Zdarzało się, że rozochoceni gorzołką działacze zachowywali się cokolwiek słabo. Wtedy Bolek rozkładał bezradnie ręce, przemawiając do zniesmaczonych gości: „Przepraszam, ale u nas teraz rządzi cepeliada”. Znowu wyjaśnienie dla młodzieży w wieku średnim: pół wieku temu funkcjonowała w Polsce Cepelia, instytucja promująca sztukę ludową, często nie najwyższych lotów. Stąd wzięła się cepeliada jako symbol bezguścia i tandety. Trochę to było krzywdzące, gdyż w tym nurcie zdarzali się artyści wielkiej klasy, czego kultowe zespoły ludowe „Śląsk” i „Mazowsze” są najlepszym przykładem.
Nie da się ukryć, że obecna ekipa kierująca Górnikiem to właśnie cepeliada żenady, o której mówił Niesyto. Zasług i klasy Urbana w jednym z najważniejszych polskich klubów piłkarskich nikt nie wymaże, a Łukasz Milik powinien zadać sobie pytanie, jakich to zawodników wcisnął trenerowi do zespołu i czy jego oczekiwania walki o medale miały realne podstawy?
Wiem, że ironia w odniesieniu do nazwisk to tani chwyt, ale wkurzenie po zwolnieniu Urbana mnie usprawiedliwia. Otóż Siara, genialnie grany w „Kilerze” przez Janusza Rewińskiego, był tępym, wulgarnym i bezwzględnym typem. Nie chce mi się wierzyć, by mój imiennik z Górnika miał takie cechy, po prostu zdarzył mu się gorszy dzień, który odbije się czkawką klubowi. Dla mnie Górnik Zabrze na zawsze będzie się kojarzył z Włodzimierzem Lubańskim, Stanisławem Oślizło, profesorem Zbigniewem Religą i Janem Urbanem właśnie. Na pewno nie z tercetem Gabryś – Milik - Siara.
Tylko małostkowi ludzie mogą nie doceniać wyników Legii i Jagiellonii w Lidze Konferencji UEFA. Niektórzy fani innych klubów uprzejmie donoszą, że te rozgrywki stworzono na otarcie łez dla maluczkich. To dlaczego inni polscy ligowcy do tego rzekomo ogórkowego pucharu nie dotarli? Na 36 prezesów klubów ekstraklasy i 1. ligi tylko trzech skorzystało z zaproszenia szefów Jagiellonii, przybywając do Białegostoku na mecz z Realem Betis. Słabe to, ale skoro na mecz własnych klubów też rzadko się fatygują, to nic dziwnego. Sympatyzowanie z jednym klubem absolutnie nie wyklucza szacunku do innego, nawet z tego samego miasta. Lokalny patriotyzm to nic wstydliwego. Zawsze ściskam kciuki za każdy polski zespół reprezentujący Polskę na międzynarodowej arenie. Nawet jeśli jest to Legia bardzo nielubiana przez fanów Polonii, której kibicuję od dziecka. Paradoksalnie równie wielu fajnych ludzi spotkałem na Konwiktorskiej co na Łazienkowskiej w Warszawie. Podobnie w Chorzowie i Zabrzu, Gliwicach i Katowicach, Bytomiu i Sosnowcu.
Nakręcanie spirali stadionowej nienawiści to robota grup fanatyków. Wystarczy zakręcić maszyną losującą, a dalej już się kręci. To irracjonalne zjawisko nie jest polską specjalnością. Byłem kiedyś delegatem UEFA na meczu Interu Mediolan i w trakcie oficjalnego obiadu zapytałem siostrę wszechmocnego milionera Massimo Morattiego, co w futbolu sprawia jej największą satysfakcję. Badu Moratti, kiedyś popularna aktorka, odparła, że zwycięstwa Interu i porażki AC Milan. Po chwili dodała z uśmiechem, że porażki lokalnego rywala cieszą ją jednak bardziej. Jest coś takiego w ludzkiej naturze, że nieszczęście sąsiada cieszy bardziej niż zły los kogoś z daleka. Wysłałem szczere życzenia prezesom Legii i Jagiellonii, także kibicom obu drużyn, bo zasłużyli na brawa nie mniejsze od piłkarzy.
Iga Świątek tuż po agresji Putina na Ukrainę murem stanęła za ofiarami napaści, odważnie występowała publicznie, hojnie wspierała pomoc humanitarną. Teraz rzadziej zabiera głos w tej kwestii, już nie nosi niebiesko-żółtej wstążki we włosach. Zapał w narodzie osłabł, emocje się wypaliły, a tysiące młodych Ukraińców obnoszących się z luksusem na polskich ulicach też sprawie szkodzą. Większość z nas sercem jest dalej z dzielnymi sąsiadami, pomoc wciąż jest udzielana, tyle że bez dawnej pompy. Dotyczy to też naszej najlepszej tenisistki. Nie rozumiem kierowanych pod jej adresem pretensji z Kijowa. A już używanie słowa kompromitacja to gruba przesada.
A Janek Urban i tak szybko znajdzie dobrą pracę... Fot. Artur Kraszewski/Pressfocus
W Londynie trwają protesty osób transpłciowych po decyzji Sądu Najwyższego potwierdzających istnienie dwóch płci. Podważanie prawomocnego wyroku sądowego to gwałt na demokracji bez względu na to, czego wyrok dotyczy. Przenosząc to na sport: czy ktoś protestuje przeciwko podziałowi dyscyplin na żeńskie i męskie, różnym rozmiarom kuli, dysku i oszczepu? Ludzi dzielę na dobrych i złych bez względu na ich preferencje seksualne. Brzydzi mnie obleśnie zachowująca się w miejscu publicznym i para hetero, i homo. Okazywanie uczuć to kwestia intymna, wszelkie marsze równości to naruszanie dobrych obyczajów.
Trudno dziś w to uwierzyć, ale kalendarz piłkarski był kiedyś tak pusty, że starczało miejsca na towarzyskie turnieje wielkanocne. Tylko najstarsi górale pamiętają rywalizację Krakowa z Wiedniem, Pragi z Budapesztem, Rzeszowa z Bratysławą. Na Górnym Śląsku towarzysko grały między sobą kluby kopalniane i hutnicze, był turniej drużyn z Polonią w nazwie. Były też spartakiady zakładowe, gdzie fałszowano dokumenty, by zawodowi piłkarze mogli udawać robotników czy magazynierów. Sędziowałem wiele takich turniejów w kilku dyscyplinach sportu. Łatwo nie było, nikt nie odstawiał nogi i nie gryzł się w język. To była świetna szkoła życia, piękna przygoda. Dziś robotników zastąpili programiści i biurowe mrówki w korporacjach. Praca do fajrantu to już przeżytek, każdy dorabia po godzinach, czasu na sport coraz mniej. Sportowcy amatorzy posuwają na wypasionych rowerach elektrycznych lub przerzucają żelastwo w klubach fitness. Przy okazji faszerują się energetykami i sterydami niszczącymi wątrobę i zabijającymi libido. Często z opakowania ozdobionym herbem ulubionego klubu piłkarskiego.
Upolityczniony kolega w ramach zwalczania prezydenta USA Donalda Trumpa rozpoczął bojkot restauracji McDonaldsa i nie pije już coca coli. Zachęcał mnie do tego samego, ale mam problem. Nigdy nie jadałem w fast foodach i nie piłem coli ani amerykańskiej whisky czy Bourbona. Co zatem mam bojkotować? Na pewno nie koszykarską NBA, którą kocham miłością dozgonną. A Janek Urban i tak szybko znajdzie dobrą pracę. Pozdrawiam kibiców Górnika, którzy zasłużyli na lepszych działaczy niż sobowtóry postaci z polskich filmów komediowych.