Sport

Biało-czerwony dominator!

Po pasjonującym finiszu sezonu Bartosz Zmarzlik sięgnął po szósty tytuł mistrza świata - Brady'ego Kurtza wyprzedził o punkt...

Brady Kurtz i Bartosz Zmarzlik - w Vojens dwaj najlepsi żużlowcy tegorocznego cyklu Grand Prix stoczyli zaciętą walkę o tytuł. Fot. Marcin Karczewski/PressFocus

GRAND PRIX DANII

Jeśli ktoś przed sezonem zaryzykowałby stwierdzenie, że o tytule mistrza świata zadecyduje ostatni wyścig ostatniego turnieju, a złota nie zdobędzie zawodnik, który wygra pięć kolejnych turniejów z rzędu, zostałby odesłany na pilną konsultację medyczną. A właśnie w takich okolicznościach rozstrzygnęły się losy tegorocznego indywidualnego czempionatu.

Dominacja Polaka

Bartosz Zmarzlik zdominował speedway totalnie - od 2019 roku regularnie sięga po miano najlepszego na świecie, z jednym wyjątkiem w roku 2021, gdy musiał uznać wyższość Artioma Łaguty. Przeważnie wygrywał ze sporą przewagą, przed ostatnim turniejem będąc niemal pewnym końcowego triumfu. Tym razem było inaczej, bo niespodziewanie objawił się talent Brady'ego Kurtza, który pewnie nie pojechałby w mistrzowskim cyklu, gdyby nie kwalifikacja z Grand Prix Challenge. Australijczyk wciąż ma mnóstwo jeżdżenia przed sobą, choć za dwa tygodnie skończy 29 lat - jest tylko rok młodszy od Zmarzlika.

W sobotę pierwsza dobra informacja była taka, że kompletnie nie sprawdziła się prognoza, która zakładała, że na Jutlandii będzie padać całe popołudnie, a zawody mogą być zagrożone. Przez cały dzień w Vojens nie spadła ani kropla deszczu, aż do zakończenia zmagań, co w tym regionie należy do rzadkości. W odróżnieniu od piątkowego finału juniorów, tym razem było również zdecydowanie ciekawiej na torze, bo już w inauguracyjnym wyścigu doszło do tasowania się Martina Vaculika z Dominikiem Kuberą i Jasonem Doyle'em.

Gonił, gonił, nie dogonił

W korespondencyjnym starciu Zmarzlika z Kurtzem w pierwszej serii lepsze wrażenie zrobił Polak, który pokazał szybkość od pierwszego startu (lepszy czas od Australijczyka uzyskał również podczas „czasówki"), jako jedyny w tej serii wygrywając z pola innego niż czwarte. Kurtz przyjechał drugi, za plecami Daniela Bewleya. Po trzech seriach startów było już widać, że kolejny raz będzie to teatr dwóch aktorów - niepokonany Zmarzlik prowadził punkt przed Kurtzem, któremu tempa na tym etapie dotrzymywał jeszcze Andrzej Lebiediew. Reszta była mniej lub dalej za ich plecami. Pretendenci do tytułu spotkali się po raz pierwszy w 16. biegu i to rozdanie zdecydowanie wygrał Kurtz, który zamknął Zmarzlika z czwartego pola, a nasz zawodnik nie miał już szans go dogonić.

W tym momencie wydawało się niemal pewne, że o tytule mistrza świata zadecyduje wyścig finałowy. Jednak w ostatniej serii niespodziewanie sypnęło niespodziankami. Najpierw Kurtz przyjechał zaledwie trzeci za plecami Lebiediewa i Lindgrena, co o mało nie kosztowało go awans do finału (z Łotyszem wygrał tylko o 0,2 sekundy!). Zmarzlik chwilę później również okrutnie przegrał start i musiał się mocno napocić, żeby przywieźć dwa punkty (na dogonienie Jepsena Jensena nie miał już szans).

Duńczyk z „dziką kartą" mógł - nomen omen - rozdać wszystkie karty. Zaczął od dwóch zer, ale potem tak się rozpędził, że w świetnym stylu wspólnie z Danielem Bewleyem awansowali do finału. W nim Bartek dość niespodziewanie wybrał drugie pole, choć w tej części zawodów najlepsze wydawało się pierwsze. Australijczyk skorzystał z prezentu i w najważniejszym biegu sezonu drugi raz pokonał Zmarzlika. Polakowi do tytułu wystarczyło jednak przyjechać za jego plecami i z tej roli Bartek wywiązał się wzorowo. - To pole było bezpieczniejsze, bo przy dobrych startach Kurtza, gdyby się nimi zamienili, miałby zdecydowanie mniej możliwości przy przegranym starcie, pierwszy łuk to potwierdził - uzasadniał wybór Rafał Dobrucki, trener reprezentacji.

Wygrana o włos

Po szósty tytuł Polak sięgnął z przewagą zaledwie punktu, a gdyby nie wprowadzone przed sezonem kontrowersyjne punkty za sprinty, miałby ich z Kurtzem tyle samo i decydowałby bieg dodatkowy! - Według mnie ten tytuł przyszedł Bartkowi zdecydowanie najtrudniej. To jest niesamowite, że jedziemy dziesięć rund, a na końcu decyduje punkt. Szczerze, to nie wiem, czy chciałbym aż takich emocji za rok - dodawał trener kadry narodowej.

Polski mistrz wytrzymał ciśnienie, dowiózł szóste mistrzostwo do mety. Sytuacja, w której lider przed ostatnią rundą tracił tytuł, zdarzała się zresztą rzadko, bo tylko trzy razy, ale co ciekawe... dwa razy w Vojens. Było to jednak jeszcze w poprzednim wieku. W 1996 roku mistrzostwo niespodziewanie stracił przed własną publicznością Hans Nielsen, który miał dziewięć punktów przewagi nad Billym Hamillem, trzy lata później mistrzostwo przez wypadek stracił Tomasz Gollob, który jadąc z kontuzją nie utrzymał czterech punktów przewagi nad Tonym Rickardssonem. Ostatnio taka sytuacja miała miejsce w 2003 roku w norweskim Hamar, gdy w pasjonującym sezonie Nicki Pedersen wyprzedził Jasona Crumpa, ale Australijczyk miał przed finałową rundą tylko „oczko" przewagi.

Bartosz Zmarzlik zrównał się pod względem mistrzowskich tytułów z największymi w dyscyplinie - Ivanem Maugerem oraz Tonym Rickardssonem, ale bez żadnej przesady możemy nazywać go najlepszym żużlowcem wszech czasów. Nikt bowiem przed nim nie był w stanie sięgnął po tytuł cztery raz z rzędu (2022-25). Za czasów Nowozelandczyka o mistrzostwie świata decydował jednodniowy turniej, w czasie startów Szweda turniejów Grand Prix było zdecydowanie mniej (pierwsze mistrzostwo w 1994 było zarazem ostatnim finałem jednodniowym). Zmarzlik w kwietniu skończył 30 lat, więc ma w perspektywie mnóstwo lat kariery. Teraz będzie ścigał się już z własną legendą.

Fenomen Vojens

Na koniec słowo o miejscu, które zwieńczyło zmagania w najbardziej pasjonującym sezonie od lat. Jutlandia, gdzie zlokalizowane jest Vojens, znana jest przed wszystkim... miłośnikom skandynawskich kryminałów i seriali. To na tym terenie, gdzie nie ma dużych miast, a dominują pola i farmy, rozgrywają się historie często mrożące krew. Duńska wieś znacząco różni się od polskiej, bo nie ma tu dużego zaludnienia. Dlaczego właśnie tam w 1975 roku wybudowano obiekt, który uchodzi za dumę i kolebkę duńskiego speedwaya? Swoją drogą, stadion, na którym dominują trawiaste wały, miałby marne szanse otrzymania licencji choćby na Metalkas 2. Ekstraligę - Dania to zupełnie inne realia, mocno różniące się od polskich.

Za wszystkim stoi Ole Olsen, który urodził się w pobliskim Haderslev. Trzykrotny mistrz świata okazał się niezwykle sprawnym biznesmenem i menedżerem (w latach 1995-2009 był dyrektorem cyklu Grand Prix). Odnosząc sukcesy, wyczuł rodzącą się w Kraju Hamleta koniunkturę na żużel, a że był personą o ukształtowanej pozycji, wiedział, że ściągnięcie do Vojens imprez światowego formatu to tylko kwestia czasu. Za Olsenem szli kibice oraz sponsorzy, a wybudowany przez niego tor po raz pierwszy był areną światowego finału w 1988 roku; ostatni raz we wspomnianym 1994. Na Vojens Speedway Center w sobotę rundę Grand Prix zorganizowano już po raz czternasty (1995-2002, 2019, 2021-25). Jest niemalże przesądzone, że najlepsi żużlowcy świata zjadą tam również za rok, choć szczegółowy kalendarz nie został jeszcze opublikowany.

Mariusz Rajek z Danii